Kiedy premier Wielkiej Brytanii przekazał publicznie porady ekspertów, żeby postawić na odporność stadną, zarabiający na życie informowaniem o swoim bezgranicznym oburzeniu krzyknęli, że prawicowy populista chce zabić milion swoich współobywateli. Brytyjski premier szybko wycofał się z tej koncepcji, kiedy inni eksperci przekonali go, że system opieki zdrowotnej nie jest na taką strategię przygotowany, czyli że pomysł jest zasadny, ale przedwczesny.
Kiedy prawicowy prezydent Brazylii wystąpił z podobną propozycją, lewicowi dziennikarze zawyli z oburzenia, ale kiedy lewicowy rząd Szwecji zastosował taką strategię, zakazując zgromadzeń powyżej 500 osób, ale zachowując normalne funkcjonowanie szkół i przedsiębiorstw, zastanawiano się, czy nie jest to przypadkiem najwłaściwsze rozwiązanie.
Kiedy płonie dom, okładanie się sztachetami w sporze o to, kto jest lepszym strażakiem, być może nie jest najlepszym rozwiązaniem.
Prezydent Trump został przez medialnych specjalistów uznany za całokształt za człowieka niepoczytalnego, a na poparcie tego odkrycia przytacza się absolutnie wszystko cokolwiek robi lub mówi. Podejrzenie, że nie wystawia to najlepszego świadectwa przekonującym nas o swojej nadzwyczajnej rzetelności i racjonalności mediom, może nie być pozbawione podstaw.
Na łamach „Washington Post” epidemiolog Michael T. Osterholm pisze, że prawdopodobnie zasadniej jest pozwolić ludziom z niższej strefy ryzyka na normalną pracę, żeby nie dopuścić do załamania się życia gospodarczego, równocześnie obejmując szczególną troską najbardziej narażonych, izolując ich w miarę możliwości od reszty społeczeństwa, a równocześnie dokładając wszelkich starań, żeby błyskawicznie wzmocnić służbę zdrowia. To wydaje się racjonalne, ale może być trudne.
Równocześnie powraca idea odporności stadnej. Rzecz ciekawa, ponieważ dane na temat liczby zachorowań w poszczególnych krajach mogą być mocno zaniżone. Jest prawdopodobne, że wielu przechodzi takie zarażenie bezobjawowo, lub z tak łagodnymi objawami, że to lekceważą. Tymczasem może to być szalenie ważne, ponieważ ludzie, którzy już są odporni, mogą pracować w miejscach szczególnego narażenia (obsługa w sklepach itp). Wygląda na to, że niebawem będzie można masowo badać, kto naprawdę ma już zarazę za sobą (no i jak często zdarzają się nawroty).
Krótko mówiąc mądrych nie ma, ale bez zbędnych emocji i unikając wykorzystywania zarazy jako maczugi do okładania nią przeciwników politycznych, możemy w obliczu katastrofy być nieco mądrzejsi.
Twierdzenie, że powszechne zamknięcie ludzi w domach może okazać się gorszym lekarstwem od samej choroby, jest zapewne prawdziwe. Konsekwencje ekonomiczne zaczynają być przerażające, a to może pociągnąć za sobą więcej śmierci niż spowoduje sam COVID-19.
Kiedy powiedział to Trump, drwinom nie było końca. Bill Gates napisał: „Fajnie jest powiedzieć ludziom, żeby normalnie chodzili do restauracji, kupowali nowe domy i ignorowali sterty trupów w kątach”. Aczkolwiek Trump niczego takiego nie powiedział, ale komu odrobina mocnej przesady może przeszkadzać.
W Stanach Zjednoczonych centrum zarazy jest Nowy Jork i tam oczywiście twierdzenie prezydenta o konieczności powrotu do względnej normalności przyjęte zostało z największą wrogością. W centrach zarazy, najpierw w Chinach, potem we Włoszech, teraz w Hiszpanii świat się wali i nie ma żadnych innych priorytetów. Jednak groza zamknięcia całej gospodarki na długie miesiące nie może zostać zlekceważona i być może trzeba będzie stosować inne strategie w miejscach szczególnego nasilenia zarazy i inne tam, gdzie jest nieco spokojniej.
Zaraza może spowodować najgłębszą recesję od stu lat. To twierdzenie powtarza dziś coraz więcej ekonomistów i coraz częściej mówią o tym politycy. I tu znów eksperci tańczą z modelami, próbując wyliczyć ryzyko, jakie niosą za sobą różne strategie walki z zarazą. Nic nie jest pewne, poza tym, że liczba chorych rośnie wykładniczo, ale również ekonomiczne konsekwencje zaczynają być astronomiczne, a przecież nie chodzi tu tylko o pieniądze. Lawinowo rośnie liczba bezrobotnych, bankrutują przedsiębiorstwa, banki i instytucje zajmujące się ubezpieczeniami już trzeszczą w szwach.
Gospodarka jest systemem naczyń połączonych, więc są powody do obaw. Tymczasem do wszystkich innych problemów dokłada się psychologia. Niepewność, poczucie zagrożenia, prowizoryczne rozwiązania wywołują poczucie gigantycznej frustracji, na którą z jednej strony nakłada się arogancja władzy, a z drugiej brutalne i niemądre wykorzystywanie totalnego kryzysu w walce politycznej. Widzimy to u nas, widzimy to w wielu innych miejscach na świecie. Fejk się fejkiem odciska, a przed głupotą nikt nie uczył bronić się za młodu.
Chwilowo w miarę moich skromnych możliwości schorowanego emeryta pomagam zaprzyjaźnionym nauczycielom przeklinać rząd i to nie za to, że próbował w sześć dni stworzyć system zdalnego nauczania, ale za to, iż twierdzi, źe dobry jest, a że nie działa, to wina nauczycieli. Zapewne, gdyby ten rząd nie bredził, że wszystko co robi jest wspaniałe, ludzie łatwiej by zrozumieli i próbowali łatać to nieszczęście w miarę swoich możliwości. Arogancja doprowadza ludzi do szału i trudno się dziwić. Chciałbym wierzyć, że w tej sytuacji rząd, na który ja bym głosował, byłby przynajmniej nieco bardziej kompetentny i mniej arogancki, ale to może być chciejstwo, bo nie mam żadnych podstaw, żeby tak sądzić. A jednak wolałbym, żeby dziś strategię opozycji tworzyli raczej ludzie w rodzaju Jurka Owsiaka, niż zawodowi politycy, którzy nawet wtedy, kiedy wszystko wali się i pali, nie potrafią odejść od tępej retoryki opozycyjnej. Powie ktoś, że PiS do tego nie zachęca, ale może nie wszystko musimy robić pod dyktando PiS-u.
W Ameryce Trump chciałby, żeby po Wielkanocy gospodarka zaczęła wracać do względnej normalności. Odpowiedź „Donald jest głupi” nie wydaje się potwierdzać mądrości przekonanych o swojej mądrości, chociaż realność tego oczekiwania wydaje się mała, w szczególności, że tempo wzrostu zachorowań w USA zaczyna być zawrotne.
Władze są skazane na popełnianie błędów, ich krytycy za swoje błędy nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. W tej sytuacji warto uznać, że wszyscy siedzimy w tej samej łodzi podwodnej i warto ograniczyć pewność, że doskonale wiemy, co robić. Nie wiemy i nie możemy wiedzieć, ponieważ to wszystko jest nieprzewidywalne. Powrót do względnej normalności jest jednak konieczny, bo pola trzeba obsiać, żywność dostarczyć, sklepy przynajmniej niektóre muszą działać i byłoby lepiej, żeby nie zaczęły szwankować dostawy elektryczności, gazu i wody. Długo jednak ten stan nadzwyczajny nie może trwać i niezależnie od wszystkiego, trzeba będzie to oblężenie poluzować. A wtedy pozostanie pytanie, jak zminimalizować liczbę ofiar śmiertelnych zarazy, co zapewne będzie przez dłuższy czas oznaczać izolowanie dziadków od wnuków i mnimalizowanie kontaktów osób najbardziej narażonych na możliwość spotkania z COVID-19.