Prawda

Sobota, 19 lipca 2025 - 23:39

« Poprzedni Następny »


O „Listach z naszego sadu”


Paweł Zbierski 2022-07-05


Dobrzyń nad Wisłą. Sielskie obrazki z rozległego sadu: drzewa owocowe z wybuchającymi wiosną pąkami kwiecia. Zza obsypanych świeżą zielenią gałęzi drzew wyłania się dom Koraszewskich. A przed domem, zza tej ażurowej zasłony liści i kwiecia, wyłania się Hili z łebkiem dumnie podniesionym i wędruje w sobie tylko wiadomym kierunku.


Sielskie obrazki to swoisty kontrapunkt wobec powagi listów tutaj pisanych przez gospodarzy domu, próbujących ogarnąć dzisiejszy świat w jego realnym kształcie: na pohybel bełkotowi zawartemu w globalnej sieci internetowej, na przekór szumowi informacyjnemu mediów globalnych siejących niejednokrotnie w głowach odbiorców spustoszenie nie mniejsze od zmasowanych ataków bronią rakietową. Moje spojrzenie na tamten polski sad jest możliwe z mojej Katalonii, mimo dystansu ponad dwóch i pół tysiąca kilometrów. Bo Koraszewscy oprócz tego, że głównie sami piszą i tłumaczą teksty innych autorów, sporo także fotografują.


Od lat przekonywał mnie do Andrzeja Koraszewskiego brat Tomasz, niegdyś wieloletni wychowawca i nauczyciel z Gdańska, który często komentował jego teksty na Facebooku i – miałem takie wrażenie – był na terytorium RP najwierniejszym sojusznikiem „Listów z naszego sadu”. Jednak początkowo nie ufałem nawet bratu. Zbliżałem się więc do Koraszewskiego powoli, jak pies do jeża: bo nie dość, że ateista i bezlitosny krytyk kościoła katolickiego, to do tego wygłaszający bardzo niepopularne opinie na temat ważnych instytucji globalnych takich jak ONZ, BBC, Amnesty International. Krótko mówiąc: nad Wisłą mocno podejrzany. Dopiero moja praktyka bytowania najpierw w Paryżu, a potem w Katalonii i ogląd Polski oraz świata z szerszej perspektywy pozwoliły mi stopniowo docenić gigantyczny wysiłek umysłowy Andrzeja Koraszewskiego i jego żony Małgorzaty.


I razem z Andrzejem Koraszewskim działamy teraz w prowadzonym w Polsce przez Seweryna Blumsztajna Towarzystwie Dziennikarskim…

 

W naszych realiach obłęd państwa wyznaniowego oraz szaleństwo „głębokiej wiary” znajduje swoje odzwierciedlenia w recydywie sarmacji i w opisanych przez Pawła Huelle powieściach i dramatach, a zwłaszcza w dramacie „Sarmacja” – polskim panopticum prowadzącym do zagłady. Szaleństwo „głębokiej wiary” odzwierciedlone jest przez biskupów, arcybiskupów i kardynałów, a wcześniej w praktyce działań ministra edukacji z lat prosperity PiS – Czarnka. Wcześniej w działaniach księży: PRL-owskiego Jankowskiego czy międzywojennego Pirożyńskiego („Co czytać?” (sic!). Wreszcie za sprawą ojca Rydzyka czy ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry.


Temu szaleństwu konsekwentną wojnę 
wypowiada Andrzej Koraszewski wraz ze swoją małżonką za sprawą strony internetowej „Listy z naszego sadu”


Jedną z kilku poważnych i bardzo oryginalnych książek, które Koraszewski napisał jest: „Skąd się wzięło dobro i zło i kilka innych pytań”. Oryginalnych w tym sensie, że ta książka wciąż powstaje, za sprawą kolejnych wydań. I nie może być inaczej, gdyż to jest rzecz o ewolucji moralności, w dodatku skierowana głównie do młodych czytelników.


W kolejnej przedmowie do kolejnego wydania z r. 2021 pisze:


Idea tej opowieści jest dość oczywista. Jeśli my jesteśmy produktem ewolucji, to i nasza moralność musi być produktem ewolucji. Rzecz jasna, nie jest to moje odkrycie, więc jestem tu tylko popularyzatorem myśli innych autorów.


Ta książka jest plonem moich rozmów z młodymi ludźmi. Przez całe życie miałem kontakt z młodzieżą, czasem formalny, czasem nieformalny, z młodymi ludźmi z wielkich miast, miasteczek i ze wsi, w Polsce, w Szwecji i w Anglii. Nie spotkałem młodego człowieka, który nie zastanawiałby się nad pytaniem, czy człowiek jest dobry, czy zły, czym właściwie jest dobro, czym jest zło. Dostawali gotowe odpowiedzi od dorosłych, ale zawsze szukali własnych. Tak było, tak jest i tak będzie. Opowiadam tu o moim własnym szukaniu odpowiedzi na te pytania, daję nieśmiałe propozycje, gdzie patrzeć, czego szukać. Pisałem tę książkę głównie z myślą o młodych ludziach, którzy szukają własnych odpowiedzi. Dużo się dziś pisze o etyce w szkole, czy ta mała książeczka może się przydać nauczycielom etyki? Nie wiem, mam nadzieję, że niektórzy zechcą to sprawdzić z samej ciekawości. Czy sięgną po nią rodzice dorastających dzieci? Bardzo bym tego chciał. Piszę tu o ewolucji naszej moralności, niewiele może nam o niej powiedzieć paleontologia, czy genetyka, być może najwięcej możemy się o tej ewolucji dowiedzieć od żyjących obok nas zwierząt. Czy mam rację? Nikt nie ma stu procent racji. 



Książka, z którą zwrócił się głównie do młodych czytelników spina – jak sam wyznaje – osobliwą klamrę w jego życiu zawodowym. Na drugim roku studiów zaczął pracę jako wychowawca w dziennej świetlicy dla młodocianych przestępców. To byli chłopcy z warszawskiej Woli w wieku między 12 a 15 lat.


Po pierwszym miesiącu pracy kupiłem kilka tabliczek czekolady, trochę ciastek, kilka butelek lemoniady i powiedziałem, że będziemy świętować moją pierwszą wypłatę. Po tygodniu najstarszy z chłopców oznajmił uroczyście: „panie wychowawco, dziś rewanż”. Okazało się, że okradli pobliski sklep ze słodyczy. Do dziś nie wiem, czy byłem bardziej przerażony, czy bardziej rozbawiony, ale przekonanie ich, że musimy to oddać, było prawdopodobnie moim największym sukcesem pedagogicznym w życiu. Co ich przekonało? Prawdopodobnie przede wszystkim szantaż. Powiedziałem, że jeśli tego nie oddamy, to będę musiał zrezygnować z pracy, bo się do niej nie nadaję; być może pomogło moje rozbawienie, ale również to, że dałem im gwarancję, że sam to załatwię i że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby kierownik sklepu nie wzywał milicji. To ostatnie okazało się znacznie trudniejsze niż myślałem, ponieważ kierownikowi sklepu długo musiałem wyjaśniać, że nie chronię złodziejaszków, tylko próbuję im pokazać, że błąd daje się naprawić. Udało się. Pracowałem z tymi dzieciakami niespełna dwa lata, bo potem dostałem zupełnie inną pracę, ale w kilka lat później, w ciemnej ulicy zastąpił mi drogę jakiś dryblas i ziejąc alkoholem oznajmił: „Panie wychowawco, bez pana to ja bym na ludzi nie wyszedł”.


W „Listach z naszego sadu” jest u Koraszewskiego więcej analiz politycznych i ekonomicznych, mniej pedagogiki, o której było na wstępie. Jednak o pedagogice należy wspomnieć koniecznie, gdyż pasja do niej obrazuje prawdziwy świat wartości. Wartości, z których z kolei wyjałowiona jest praktyka ideologiczna oraz fanatyzmy ideologiczne rozmaitych religii.


Publikowanym przez Koraszewskich materiałom towarzyszą motta. Zacytujmy dwa z nich:


Napuszonej „prawdzie” zadaj pytanie: skąd to wiesz ?

ORAZ:

Nie można powtórzyć paryskiej „Kultury”, można próbować zachować jej idee



Lektur, które zawdzięczam Koraszewskim było do tej pory multum, jednak ostatecznie przesądził ten oto tekst opublikowany w „Listach z naszego sadu”:


Najwyższe szczyty obłędu w islamskim stylu obejmują między innymi religijne wskazówki irańskiego, nieżyjącego już ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, wraz z jego niezapomnianym oświadczeniem opublikowanym w dziele Tahrirolvasleh, tom 4, Darol Elm, Kum, Iran, 1990: „Mężczyzna może mieć stosunek seksualny ze zwierzętami takimi jak owce, krowy, wielbłądy i tak dalej. Jednak powinien zabić zwierzę po tym, jak miał orgazm. Nie powinien sprzedawać mięsa ludziom we własnej wsi; jednak sprzedanie mięsa w sąsiedniej wsi jest dopuszczalne” ***


Andrzej Koraszewski: „Najczęściej można nas zobaczyć jak siedzimy naprzeciwko siebie przy naszych komputerach. Czasem do siebie coś mówimy, czasem wysyłamy do siebie listy z linkami, artykułami, czy cytatami, czasem droczymy się, kto wpuści lub wypuści psa, lub kota, czasem wreszcie rzucamy wszystko i idziemy sobie na spacer” – opowiada Redaktor.


Bez resetowania się w swoim realnym wiśniowym sadzie pewnie nie udźwignęliby tego nieustannego napięcia, które w świecie wokół przecież wciąż się potęguje, które, mimo, że jest choćby tam na Bliskim Wschodzie, towarzyszy im właściwie od przebudzenia (o szóstej rano z reguły pojawiają się premierowe teksty) aż do głębokiej nocy. Zazwyczaj po zmroku zdarza mi się czasami z Andrzejem Koraszewskim wymieniać w internecie jakieś uwagi, a nawet – bardzo okazjonalnie – wysłać jakiś mój tekst. W resetowaniu pomaga najbardziej kotka Hili, z którą Redaktor prowadzi żartobliwe codzienne konwersacje.


Te rozmowy z kotką, przeplatają poważne analizy geopolityczne lub doniesienia o spektakularnych atakach terrorystycznych. Sława Hili zawędrowała za ocean.


Ich współpracownik Jerry Coyne codziennie na swojej stron publikuje dialogi z Hili w wersji angielskiej.


Na pierwszym posiedzeniu kolegium redakcyjnego postanowili jednogłośnie, że to właśnie Hili będzie redaktorem naczelnym.


Andrzej przyjaźni się z Małgorzatą od ubiegłego stulecia. Od 55 lat są najpierw parą, wreszcie małżeństwem. Razem próbują zrozumieć świat.



Środowiskowa dziennikarska „warszawka” za Koraszewskimi nie przepada. Nie należą nad Wisłą do żadnej koterii, grupy nacisku, nie mieszczą się w żadnej polskiej geografii politycznej. W sprawach kontrowersyjnych albo dwuznacznych narzędziem w rozstrzyganiu sporu jest dla nich po prostu racjonalizm, albo pozytywistyczny zdrowy rozsądek. Świat z reguły, w ich optyce, nie jest czarno–biały. Brzydzą się cenzurą, ideologią, fanatyzmami religijnymi wszelkich maści, ale zarazem odrzucają wszelki hejt i trollowanie. Mają gigantyczną wiedzę o kulisach politycznej socjotechniki. Myślą i wątpią więc są na tym świecie bardzo świadomie. A do tego posiadają gigantyczny bank wybitnych na świecie autorów. W sprawach Bliskiego Wschodu – autorów najwybitniejszych.


Poznali się na studiach socjologicznych, on zajął się później historią gospodarki, a następnie dziennikarstwem, Małgorzata tłumaczyła książki i tysiące artykułów. Andrzej pracował między innymi dla BBC i dla „Paryskiej Kultury”. Mieszkali 15 lat w Szwecji, a potem 12 lat w Londynie, żeby wreszcie osiąść na emeryturze w Dobrzyniu nad Wisłą. W domu otoczonym rozległym sadem. Plon ich poszukiwań to dziś tysiące materiałów, w tym wielu źródłowych, dostępnych bezpłatnie na stronie „Listy z naszego sadu”.


Interesuje nas zarówno to wszystko, co czyni świat lepszym, a więc nauka, rozwój oświaty, reformy, poszerzanie się obszarów uwolnionych od głodu, rozwój handlu i wzrost dobrobytu; interesują nas również zagrożenia, wśród których najgroźniejszym jest naszym zdaniem powrót brunatnej fali – deklarują.


Wydarzenia takie jak brexit w Wielkiej Brytanii, konflikt izraelsko–palestyński, zmagania Trumpa z Bidenem czy wreszcie przaśna, nadwiślańska rzeczywistość mocno przybliżyły mnie do optyki Koraszewskich. W tym niszowym medium obmywam się z codziennego, propagandowego przekazu europejskich mediów głównego nurtu. Nawet TVN coraz częściej wyciszam, aby posłuchać mediów Koraszewskiego, które oczywiście nie są nieomylne, jednak otwierają czytelnikowi pole do suwerennych rozpoznań. To dzięki Koraszewskim szybko uchwyciłem globalny proces faszyzacji kontynentu.


„Listy z naszego sadu” są multimedialne. W tym sensie, że często są także publikowane w internetowym „Studiu Opinii” Bogdana Misia, współzakładanym z niezapomnianym Stefanem Bratkowskim


W Europie widzą wracającą atmosferę szaleństwa lat trzydziestych ubiegłego stulecia, wzrost nacjonalizmu i wzrost niechęci do demokracji, wraz z recydywą antysemityzmu. Tak o tym piszą w swym słowie wstępnym do „Listów z naszego sadu”:


Antysemicka obsesja jest tu nie tylko podobna do obsesji europejskich nazistów, ale jest na nich wzorowana. Przenika również ponownie na Zachód. Do modnych pytań należy pytanie powtarzane zgodnie przez członków skrajnie prawicowych ruchów nacjonalistycznych, jak i przez ludzi lewicy: czy wolno krytykować Izrael? Na głupie pytania nie warto odpowiadać, nie ma sensu również odpowiadać pytaniem na pytanie – czy wolno pokazywać zawarte w tej krytyce ewidentne kłamstwa, tendencyjność, nieuczciwość?


Sami siebie pytają retorycznie we wprowadzeniu do własnej strony internetowej czy mianowicie jest możliwe stworzenie miejsca w sieci, gdzie ludzie ze sobą normalnie rozmawiają?


To pytanie intryguje nas od dłuższego czasu i chęć sprawdzenia tego była jednym z powodów, dla których zdecydowaliśmy się podjąć tę próbę – napisali.


Najbardziej charakterystyczne dla „Listów” jest wyłamywanie się z obiegowych sądów o współczesnej cywilizacji multiplikowanych w mediach tak zwanego głównego nurtu: globalnych, takich jak BBC czy CNN, czy nadwiślańskich takich jak TVN, czy „Gazeta Wyborcza”, nierzadko z akcentami polemicznymi. Z prawicowym, partyjno–państwowym nurtem prasy nadwiślańskiej, nie polemizują. Przynajmniej ja nie dostrzegłem.


Preambuła „Listów”, Andrzej Koraszewski:


Kiedy w Londynie mówiłem znajomym o naszej decyzji powrotu do Polski, wielu pytało co tam będę robił. Odpowiadałem, że założę małą fabrykę drewnianych młotków i będę je sprzedawał wraz z instrukcją prowadzenia zebrań, ustalania przedmiotu dyskusji oraz prowadzenia dyskusji tak, aby mogła prowadzić do wniosków.


Był to żart zbliżony do prawdy. Trawestując “Manifest komunistyczny” można powiedzieć, że widmo krąży po Polsce, widmo ptasiego radia. To ptasie radio widzimy w Sejmie, w dyskusjach członków stowarzyszeń, w przedsiębiorstwach i szkołach. Dyskusje internetowe wydają się wyłącznie ptasim radiem, a sam Internet wielkim wybiegiem trolli.


Być może decyduje o tym internetowa, elektroniczna, formuła „Listów”, jednak fakt, że argumentacja Koraszewskich nie szeleści propagandowym papierem. W sprawach dotyczących człowieka i jego losu wydają się bezkompromisowi.


W swoim życiu codziennym dbają o rozmaite międzyludzkie relacje – w realu. I to nie tylko z sąsiadami z osiedla.


Niedawno mała Karolina ewakuowała się do Polski się ze swoją matką wprost z bombardowanej Ukrainy. Koraszewscy nie tylko przyjęli obie pod swój dach, ale przez kilka miesięcy, przy niemałym udziale Hili wspierali obie psychologicznie. Zwłaszcza mała przeżywała wciąż trudno wyleczalną traumę.


Tak to opisuje Andrzej Koraszewski:


Karolina siedzi w korytarzu pod starą satyryczną grafiką przyjaciela „Lenin w Polsce”. To wszystko skłania do refleksji. Dla ukraińskich dzieci i młodzieży ta wojna to już stracony rok nauki. Doświadczenie, w każdej rodzinie troszkę inne. Część rodziców będzie umiała zastąpić szkołę, zorganizować czas, narzucić dyscyplinę samodzielnej nauki. To nie jest łatwe. Wojenna zawierucha przyniesie doświadczenia, które odcisną się na reszcie życia.


Koraszewscy wszelakie doświadczenia przedkładają ponad wszelkie fantazmaty.

Barcelona, Saint Laurent de Cerdans – Hiszpania, Francja. W kwietniu 2022

Tekst ukazał się pierwotnie w redagowanym przez Pawła Huelle Kwartalniku Artystycznym „BLIZA” oraz w "Studio Opinii".  

 

Paweł Zbierski

Urodzony w Gdańsku malarz, filmowiec, dziennikarz, scenarzysta. Wieloletni pracownik TVP. Absolwent krakowskiego UJ i łódzkiej filmówki. Odszedł z tej instytucji dobrowolnie po objęciu prezesury przez Jacka Kurskiego. Emigrant z Polski. Dyrektor artystyczny firmy „Fontaine Media” w Paryżu oraz współzałożyciel Domu Sztuki „Galerie Poray” w Katalonii Północnej. Autor książki „Na własny rachunek”. Od 2017 r. lat prowadzi publikowany w kilku polskich mediach „Dziennik Kataloński”. Członek założonego w Polsce przez Seweryna Blumsztajna Towarzystwa Dziennikarskiego.


Skomentuj Tipsa en vn Wydrukuj






Rozmowa z arystokratą
i schodki
Andrzej Koraszewski


Jest sobota, 12 lipca 2025, niebawem minie miesiąc, odkąd fotel Małgorzaty albo jest pusty, albo leży na nim nasza kotka Hili, którą czternaście lat temu przyniosły nam Paulina i jej starsza siostra Anetka. Dawniej byłem znacznie bardziej przywiązany do Anetki, teraz Paulina jest moim „słoneczkiem”. Moja siostra Barbara kochała książkę dla dziewczynek Słoneczko, a ja wiem o jej zawartości prawdopodobnie z drugiej ręki. Wczoraj Paulina przekazała mi informację o błędach w rozdziale trzecim: otóż ona nie ma dwudziestu pięciu lat, a dwadzieścia osiem, a mieszkają z nami nie trzy czy cztery lata, a pięć. Odpowiadam od rzeczy, że te błędy są bez znaczenia, że my z Małgorzatą spędziliśmy ze sobą grubo ponad pół wieku, nie patrząc z niecierpliwością, ile to już lat mordujemy się ze sobą. O pięćdziesiątej rocznicy ślubu musiał nas poinformować pan prezydent Duda. Nie będę nic zmieniał, czytelnik zauważy późniejszą erratę.

Więcej

Ogólnoświatowy konkurs
na zakup fajki
KONKURS 

Model preferowany.

Ogłaszam dwudniowy konkurs na zakup elektronicznej fajki dla starego durnia, czyli mnie. Papierosy stały się teraz jedną z trzech zmiennych zagrażających mojemu dalszemu trwaniu. Dziś spędzam dzień w klinice okulistycznej, gdzie rozstrzygnie się sprawa mojego jedynego oka. Z chwila kiedy stracę możliwość pisania wybieram spokojne odejście zgodnie z szekspirowska frazą „umrzeć, zasnąć”. Nie będę ukrywał, że nic mnie tu nie trzyma oprócz szaleństwa.

Więcej

Jak zostałem chłopskim
dziennikarzem
Andrzej Koraszewski


Mieszkamy w Dobrzyniu nad Wisłą (tym, do którego Konrad Mazowiecki sprowadził Krzyżaków). Miasteczko nie jest piękne, jest tylko kochane. Mam tu pół setki przyjaciół bliższych i dalszych, znajomych bez liku. Wybór tego miejsca był przypadkowy, okazał się wspaniały. Pierwszy raz byłem w Dobrzyniu latem 1961 roku albo o rok później. Tak czy inaczej – jeszcze z Krystyną. Zalewu Włocławskiego oczywiście nie było, pośrodku były dwie wyspy. Rozbiliśmy namiot na jednej z nich. Mieliśmy motorówkę z radzieckim silnikiem Moskwa (dość udana kopia szwedzkiego silnika; umiałem go rozbierać jak żołnierz kałacha).

Więcej

Chochlik buszujący
w starym łbie
Andrzej Koraszewski


Czytaliście może Marchołta grubego a sprośnego? Mnie go podsunęła moja nauczycielka języka polskiego, Maria Baranowska, była studentka Tadeusza Kotarbińskiego, która po wojnie mieszkała z córką Basią w Poznaniu i uczyła polskiego w technikum księgarskim. O swoim mężu nie wspominała nigdy, co — w przeciwieństwie do dzisiejszych czasów — oznaczało raczej śmierć niż rozwód. O naszej klasie mówiła, że jest „słoneczna”. Pani Maria twierdziła, że szkolne roczniki są jak wina: słoneczne i kwaśne. Kółko polonistyczne sejmikowało w jej maleńkim mieszkaniu, bez wiedzy i zgody władz szkolnych. Po każdym spotkaniu wychodziliśmy z książkami z jej biblioteki, które dobierała starannie, podług naszych duchowych potrzeb. Wspominałem już wcześniej, jak zareagowała na moją sprośną recenzję lirycznego wiersza. Zataiłem przeto późniejszą rozmowę w cztery oczy. 

Więcej

Mały problem 
z kontynuacją „Listów”
Andrzej Koraszewski

Pamiętnik znaleziony
w starym łbie II
Andrzej Koraszewski

Pamiętnik znaleziony
w starym łbie
Andrzej Koraszewski

Ciąg dalszy „Listów
z naszego sadu”
Andrzej Koraszewski

Dziesięć lat „Listów
z naszego sadu”
Andrzej Koraszewski 

O „Listach z naszego sadu”

Polecane
artykuły

Hamasowscy mordercy


Stawianie czoła


 Dyplomaci, pokerzyści i matematycy


Dlaczego BIden


Nie do naprawy


Brednie


Rafizadeh


Demokracje powinny opuścić


Zarażenie i uzależnienie


Nic złego się nie dzieje


Chłopiec w kefiji


Czerwone skarby


Gdy­by nie Ży­dzi


Lekarze bez Granic


Wojna w Ukrainie


Krytycy Izraela


Walka z malarią


Przedwyborcza kampania


Nowy ateizm


Rzeczywiste łamanie


Jest lepiej


Aburd


Rasy - konstrukt


Zielone energie


Zmiana klimatu


Pogrzebać złudzenia Oslo


Kilka poważnych...


Przeciwko autentyczności


Nowy ateizm


Lomborg


„Choroba” przywrócona przez Putina


„Przebudzeni”


Pod sztandarem


Wielki przekret


Łamanie praw człowieka


Jason Hill

Listy z naszego sadu
Redaktor naczelny:   Hili
Webmaster:   Andrzej Koraszewski
Współpracownicy:   Jacek, , Małgorzata, Andrzej, Henryk