Wieczorem, jeszcze zanim głosy zostały policzone, miliony Kurdów irackich już
świętowały najnowszy, najodważniejszy krok na ich
trwającej od pokoleń drodze ku narodowej niepodległości. Kierowcy trąbili na ulicach, a młodzi ludzie powiewali narodowymi flagami wzdłuż szos Erbilu, stolicy półautonomicznego Kurdyjskiego Rządu Regionalnego (KRG) Iraku. Sztuczne ognie wzbiły się w niebo.
Tego dnia Kurdowie opowiedzieli się za niepodległością w regionalnym referendum. Z ponad 70 procentami z 3,9 milionów zarejestrowanych wyborców, którzy pojawili się przy urnach wyborczych, wszystkie prognozy przewidywały to samo: przytłaczające “tak” dla niepodległego Kurdystanu.
Kurdowie mają wszystkie powody, by świętować.
Poza granicami KRG jednak aktorzy polityczni byli mniej radośni. Rząd Iraku nie uwzględnił żadnej opcji secesji w nowo napisanej konstytucji, a iracki sąd najwyższy zakazał plebiscytu – który to zakaz został całkowicie zignorowany.
Za pustyniami Iraku Iran i Turcja przeprowadzili manewry wojskowe wzdłuż granic kurdyjskich, najwyraźniej przygotowując się na możliwy konflikt. Oba te kraje mają duże populacje kurdyjskie i boją się, że pojawienie się nowego i niezależnego państwa kurdyjskiego może rozpalić wśród nich uczucia i doprowadzić do powstania.
Także Stany Zjednoczone przeciwstawiły się temu ruchowi. Mówiąc w imieniu administracji Trumpa, pełniąca funkcję sekretarza prasowego Białego Domu, Sarah Huckabee-Sanders, powiedziała, że USA preferują “zjednoczony Irak”, by pomóc powstrzymać zarówno Państwo Islamskie Iraku i Syrii (ISIS), jak Iran. To ostatnie jest dziwaczne, zważywszy fakt, że jak dotąd „zjednoczony” Irak wydaje się być przytłaczająco zdominowany przez Iran.
Najbardziej może zaskakujące jest to, że znaczna część mediów amerykańskich także sprzeciwiła się referendum. Redakcje zarówno lewicującej gazety “New York Times”, jak skłaniającego się na prawo “Wall Street Journal”, opublikowały artykuły instruujące Kurdów, by poczekali na lepsze czasy. Ich główne argumenty były z grubsza takie same: niezależny Kurdystan będzie przysłowiowym kijem włożonym w tryby już charczącej – jeśli nie płonącej – politycznej maszynerii Bliskiego Wschodu.
Te argumenty mają pewien sens. Bliski Wschód jest obecnie beczką prochu i może nie jest to właściwa chwila na zapalanie kolejnej zapałki.
Niemniej wszystkie te argumenty odwołują się do Realpolitik, idei według której, na Bliskim Wschodzie działają sprzeczne siły i kluczowe jest zapewnienie tak silnej równowagi, jak to możliwe.
I z tym sposobem myślenia fundamentalnie się nie zgadzam. Podstawową bolączką Bliskiego Wschodu nie jest brak równowagi, ale brak aspiracji.
Tym, czego Bliski Wschód potrzebuje najbardziej, jest demokracja i pora, by muzułmanie na całym Bliskim Wschodzie zobaczyli, że może działać dla nich równie dobrze, jak działa dla państwa Izrael. Historia dowodzi, że wolność i demokracja są najskuteczniejszą siłą doprowadzania do pokoju. W końcu, ostatni raz, kiedy dwie demokracje walczyły ze sobą w wojnie konwencjonalnej, miało miejsce 2400 lat temu podczas wojny peloponeskiej.
Nie ma wątpliwości, że rozwój demokracji mógłby niezmiernie przyczynić się do uzdrowienia Bliskiego Wschodu. Ci, którzy uważają, że demokracja „nie będzie działać” w tym regionie, powinni spojrzeć nie dalej jak na państwo żydowskie. W końcu Izrael leży w samym środku Bliskiego Wschodu i stoi przez egzystencjalnymi zagrożeniami i kryzysami, jakich nie doświadcza żadne inne państwo w tym regionie. Mimo to Izrael zawsze miał demokratyczne wybory, przejrzystość rządzenia i wolną, nieograniczoną i nieustępliwą prasę.
Widziany z tej perspektywy Kurdystan, zrodzony w demokratycznym plebiscycie i oddany demokracji, jest tym właśnie, czego potrzeba Bliskiemu Wschodowi.
Jak wyjaśnił Bernard Henri Levy w znakomitym artykule, popierającym natychmiastową niepodległość kurdyjską, Kurdowie kierowali swoim na wpół autonomicznym terytorium według fundamentalnych zasad demokracji, ze sprawiedliwym procesem wyborczym, tolerancją religijną i wolnością prasy.
Kurdyjski prezydent, Masoud Barzani oznajmił w zeszłym roku, że nie będzie starał się o kolejną kadencję prezydencką, okazując poszanowanie dla integralności demokratycznego systemu. Przez cały okres po 2003 r. kurdyjski region Iraku, jako jedyny w kraju, był całkowicie wolny od terroru. Kiedy ISIS najechało na Irak latem 2014 r., błyskawicznie rozbijając finansowaną przez Amerykę armię iracką, siły kurdyjskiej Peszmergi pierwsze podjęły walkę. Utrzymały granicę – długości około tysiąca kilometrów— przez niemal trzy lata, podtrzymując cherlawe irackie państwo i torując drogę do bliskiego dziś pokonania Państwa Islamskiego.
Kurdowie dowiedli, że są godnymi zaufania sojusznikami Stanów Zjednoczonych, oddanymi zarówno naszym demokratycznym zasadom, jak naszym wspólnym interesom bezpieczeństwa.
Co najważniejsze jednak, po dziesięcioleciach nieudanych prób wprowadzenia demokracji na Bliskim Wschodzie i po Wiośnie Arabskiej, która zakończyła się wielkim fiaskiem, niepodległy i demokratyczny Kurdystan może dowieść, że wolność jest darem, na jaki cała ludzkość nie tylko zasługuje, ale może ją zdobyć.
A democratic Kurdistan will inspire liberty in the Middle East
The Hill, 26 września 2017
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Shmuley Boteach
Amerykański rabin i pisarz, autor 30 książek.