Dla dżihadystów i ich apologetów celem ataków jest każdy człowiek, który popiera istnienie Izraela, bez względu na jego szczere intencje.
W środę wieczorem młoda para została stracona z zimną krwią przed Muzeum Żydowskim w Waszyngtonie. Yaron Lischinsky, 30 lat, i Sarah Lynn Milgrim, 26 lat – oboje pracownicy ambasady Izraela – kiedy wychodzili z imprezy kulturalnej promującej porozumienie międzywyznaniowe, zostali zastrzeleni na chodniku przed Muzeum.
Zabójca, 31-letni Elias Rodriguez z Chicago, już skuty kajdankami przez policję, krzyczał „Wolna, wolna Palestyna”. Później mówił: „Zrobiłem to dla Gazy”.
Rodriguez, radykalny lewicowy aktywista, nie wiedział nic o Lischinskym i Milgrim. Nie sprawdzał, jakie mają poglądy zanim ich unicestwił. Nie zagłębił się też w ich stanowisko w sprawie prowadzenia wojny w Gazie przez Izrael.
Gdyby tak zrobił, odkryłby, że oboje byli zaangażowani w budowanie dialogu. Lischinsky, obiecujący młody dyplomata w dziale politycznym ambasady, skupił swoje wysiłki na budowaniu mostów do innych — angażując się w think tanki, uniwersytety i wspólnoty wyznaniowe w Waszyngtonie — aby przedstawić bardziej zniuansowaną, ludzką twarz Izraela.
Milgrim spędziła lata pracując jako wolontariuszka w inicjatywach współistnienia. Jej strony w mediach społecznościowych były pełne zdjęć z międzywyznaniowych sederów, wspólnych warsztatów dla młodzieży arabsko-żydowskiej i zajęć na terenie kampusu mających na celu promowanie pokoju i pojednania.
Ale nic z tego nie miało znaczenia dla Rodrigueza ani jego licznych zwolenników online. Jest to zjawisko dobrze znane z historii, które pokazuje dobrze znany schemat.
7 października 2023 r. Izraelczycy obudzili się w koszmarze, który w innych okolicznościach zniszczyłby wszelkie złudzenia co do możliwości osiągnięcia jakiegoś spokoju, nie mówiąc już o pokoju, z wrogami tuż obok. Tego ranka terroryści z Hamasu i cywile z Gazy szturmowali granicę, radośnie gwałcąc, torturując, paląc i mordując ponad 1200 mężczyzn, kobiet i dzieci.
Podczas ataku, który sprawcy z dumą udokumentowali za pomocą telefonów komórkowych i osobistych kamer, barbarzyńcy porwali 250 niewinnych osób, z których 58 nadal pozostaje w niewoli, niektórzy żywi, niektórzy martwi.
Wśród najbardziej poszkodowanych podczas tego pamiętnego szabatu i Simchat Torah znaleźli się mieszkańcy liberalnych/lewicowych kibuców oraz uczestnicy festiwalu muzycznego Nova, którego tematem przewodnim był pokój i miłość.
Wiele społeczności zamieszkujących ten region południowego Izraela, położony blisko granicy, od lat pielęgnuje przyjaźnie ze swoimi sąsiadami w Strefie Gazy, zaprasza ich do swoich domów, zapewnia im pracę, a często także dowozi do izraelskich szpitali na leczenie.
Ci przeważnie postępowi Żydzi — obrońcy państwowości palestyńskiej jako rozwiązania „konfliktu” — wierzyli, że sympatia była wzajemna. Choć mogło tak być w przypadku poszczególnych osób, nie miało to żadnego znaczenia w ten fatalny weekend.
Weźmy na przykład masakrę w kibucu Be'eri, gdzie całe rodziny szukających pokoju Izraelczyków zostały unicestwione. Wśród ocalałych był Avida Bachar, rolnik, który stracił żonę i 15-letniego syna, a on sam stracił nogę w tym sadystycznym ataku.
Po miesiącach rehabilitacji Bachar zaczął ujawniać w wywiadach, że porzucił swoje lewicowe poglądy. To, czego doświadczył z rąk Hamasu i jego zwolenników, nie było jedynie traumatyczne na poziomie osobistym, wyjaśnił; to była zdrada. Teraz zdaje sobie sprawę, że dobra wola i empatia nie są w stanie odeprzeć zła.
Z szczerością przyznaje również, że gdyby okrucieństwa z 7 października miały miejsce w Judei i Samarii, on sam, stojący wówczas po przeciwnej stronie politycznego spektrum, nie identyfikowałby się z „osadnikami”, których uważał za „ekstremistów” i „przeszkodę dla pokoju”.
To lekcja, której zrozumienia odmawia wielu liberalnych Żydów w diasporze, ale dobrze by było, gdyby ją sobie przyswoili. Siły dążące do zniszczenia Izraela „od rzeki do morza” nie czynią takich rozróżnień. W rzeczywistości, dla dżihadystów i ich zachodnich apologetów każdy, kto opowiada się za dalszym istnieniem państwa żydowskiego, jest celem, niezależnie od jego empatycznych poglądów.
To samo było w Europie 80 lat temu. Nazistów nie obchodziło, czy Żyd zapala świece szabasowe, czy maszeruje w imię socjalistycznych spraw. Wpychali wszystkich do tych samych wagonów bydlęcych i krematoriów.
Dziś ci, którzy skandują „globalizujcie intifadę”, nie rozróżniają między wyborcami Likudu a zwolennikami Partii Pracy ani między rezerwistami w Siłach Obronnych Izraela a izraelskimi artystami protestującymi przeciwko reformie sądownictwa. To samo dotyczy Rodrigueza, który oddając strzały do Lischinsky’ego i Milgrim, nie zamierzał pytać o ich poglądy.
Dlatego powiedzenie „Niech spoczywają w pokoju” brzmi pusto. Bardziej stosowną modlitwą jest: „Niech Bóg pomści ich krew”.
Link do oryginału: https://www.jns.org/the-tragic-naivete-of-liberal-jews/
JNS Org.,
Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska
Ruthie Blum - izraelska dziennikarka, emerytowana wieloletnia publicystka „Jerusalem Post”.