Stół został przewrócony, świat zalewają komentarze, wszyscy zastanawiają się, co z tego wyniknie. Reakcje są bardzo zróżnicowane, te najbardziej emocjonalne można przestać czytać po pierwszych dwóch zdaniach, przy innych warto się zatrzymać, rozważyć, ile mówią o nowej administracji amerykańskiej, która zacznie urzędowanie po nowym roku, a ile o geografii, o autorze danego tekstu i jego/jej grupie odniesienia, o różnych oczekiwaniach i o pobożnych życzeniach.
Podróż po reakcjach zacząłem oczywiście od Jerozolimy i Teheranu (co można nazwać osobistym skrzywieniem). W Jerozolimie większość autorów wiąże z tą zmianą duże nadzieje, chociaż wrogowie premiera Netanjahu wyrażają obawy, że może to prowadzić do nadmiernej wojowniczości i niepotrzebnie wzmocni premiera.
W jednym z artykułów na łamach „Jerusalem Post” autorka wręcz zapewniała, że zwycięstwo Trumpa będzie miało straszliwe konsekwencje dla Izraela, ale tam akurat niewielu podziela jej opinię. W Teheranie dla odmiany przekonywano czytelników, że wynik amerykańskich wyborów nie ma większego znaczenia, bo Ameryka to „wielki szatan” i jeden czort kto tam rządzi, jednak między wierszami czai się strach skrywany za buńczucznymi zapewnieniami, że wynik amerykańskich wyborów nie zmienia niczego w Teheranie i Iran nadal będzie walczyć z syjonistycznym tworem.
Putin bardzo chce wierzyć, że zachodnie media mają rację i że Trump będzie skłonny nie tylko do zmniejszenia pomocy dla Ukrainy, ale wręcz będzie nakłaniał ukraińskiego prezydenta do daleko idących ustępstw. (Ponoć Łukaszenka nawet proponuje pokojowego Nobla dla Trumpa, z czego można wnosić, że tęskni do pokoju jak miłośnicy Hamasu.)