Banalna, ale trudna do zaakceptowania prawda o tym, że to, czego nie znamy, jest zawsze większe od tego, co znamy. Futurolodzy są na straconych pozycjach i niechętnie patrzą na wszystkich pamiętających ich imponujące klęski. Przewidywanie tempa wzrostu ludzkiej populacji to ulubiona zabawa futurologów od czasu słynnych badań Malthusa. Co prawda w ostatnich czasach obrazy klimatycznej apokalipsy dostarczają więcej lajków, a artyści są niestrudzeni w prezentacji grozy i kochają pokazywać nam zalaną Statuę Wolności na tle wysuszonych do kości okolicznych pól. Demografia nie spadła jednak z wokandy. Dziś jedni martwią się, że możemy zastąpić boski nakaz rozmnażania się bez liku radością płciowego obcowania bez konsekwencji, a drudzy, że nadal rozmnażamy się szybciej niż podnosi się poziom mórz i Bóg nas za to potopi.
Malthus był znakomitym uczonym, panował nad dostępnymi danymi, jego metodologia nadal zachwyca, zaś błąd jego przewidywań wynikał z trudności uwzględnienia przyszłych innowacji. Jego kalkulacje oparte były na oszacowaniu tempa wzrostu ludzkiej populacji, ówczesnej wydajności rolnictwa oraz dostępnych zasobów ziemi rolnej. Tempo demograficznego wzrostu radykalnie wzrosło. W czasach Malthusa populacja świata była ciągle poniżej jednego miliarda, tylko w ostatnim półwieczu przybyło ponad cztery miliardy ludzi. Do rewolucji przemysłowej i naukowej przyrost był hamowany przez głód, choroby i wojny. Gwałtowny wzrost wydajności rolnictwa, rozwój przemysłu, wzrost zamożności, poprawa higieny i rozwój medycyny prowadziły do radykalnego spadku śmiertelności niemowląt i stałego wzrostu długości życia. Wspaniały wynalazek środków antykoncepcyjnych pozwolił zastąpić pozbywanie się brutalnymi metodami niechcianych dzieci przez planowanie rodziny. W krajach najbardziej rozwiniętych pojawił się „ujemny przyrost demograficzny” i paraliżujący lęk, że nas będzie mniej a (bliżej nieokreślonych) ich więcej.
Poważni futurolodzy związani z Organizacją Narodów Zjednoczonych przewidują, że do 2050 roku około 61 krajów odnotuje spadek ludności. (Około 61 może oznaczać, że może to być 61,5 krajów albo tylko 60,2 kraje.) Tak czy inaczej, w niektórych miejscach populacja tuziemców przestała wzrastać, a nawet zaczęła się cofać. Pesymistyczny wariant prognozy ONZ przewiduje, że szczyt nastąpi w 2086 roku (prawdopodobnie 10 marca w godzinach popołudniowych), zaś optymistyczny wariant, głosi, że będzie nas najwięcej już w 2053 roku, a po kolejnych 47 latach będzie nas na świecie mniej o jeden miliard niż dzisiaj. (Założenie, że za 78 lat nikt do tych prognoz nie będzie wracał, wydaje się dość poprawne.)
Chwilowo wiemy to, co wiemy, a to jednych napawa optymizmem, a innych zgoła przeciwnie. Twierdzenie, że Europa się wyludnia może być przesadzone, ale fakt niezaprzeczalny, że tempo wzrostu populacji ludzkiej spada, więc kapłani i niektórzy politycy wzywają do nasilenia nieobezpłodnionej aktywności seksualnej.
Joel Kotkin i Wendell Cox w artykule o możliwych scenariuszach rozwoju sytuacji przypominają, że populacja Europy w 2020 skurczyła się o 744 tysiące ludzi, a w 2021 o 1,4 miliona osób. Wyższa śmiertelność związana była po części z pandemią, ale współczynnik dzietności maleje od lat 60. ubiegłego wieku, co jest kombinacją powszechnej dostępności środków antykoncepcyjnych, wzrostu zamożności, zmian na rynku pracy i edukacji.
Wysokość dochodów prawdopodobnie nie jest zmienną dominującą. W krajach Europy Wschodniej włącznie z Rosją dzietność spada szybciej niż w krajach znacznie zamożniejszych i oczekuje się, że niż demograficzny będzie się rozszerzał od wschodu.
Po apokaliptycznych wizjach, że za kilka lat świat stanie w ogniu z powodu przeludnienia głodu i wojen, mamy nowe zmartwienie, że ziemia się wyludnia, emeryci żyją zbyt długo, brakuje siły roboczej, rosną naciski imigracyjne i konflikt między krajami bogatymi i krajami, które z różnych powodów bogacą się licho, a ich mieszkańcy chcieliby mieszkać jak najdalej od swoich polityków (czasem wykazując gotowość zmiany mentalności, a czasem nie).
W tej sytuacji nie tylko Jarosław gotów jest dopłacać do każdego poczęcia, nie troszcząc się próbami odpowiedzi, dlaczego pod taką władzą niektórzy za Boga poczynać nie chcą.
Tymczasem Japończycy podchodzą do problemu ze stoickim spokojem i pracują nad strategią radzenia sobie z sytuacją, w której nie trzeba na siłę upychać pasażerów w tokijskim metrze. Przewiduje się, że w ciągu najbliższych 40 lat populacja japońskich wysp zmaleje ze 125 milionów do plus minus 90 i do takiego spadku trzeba przygotować rynek pracy oraz system ubezpieczeń społecznych. Ten kierunek myślenia jest jednak w innych krajach bardzo mało popularny.
W wielu krajach rośnie niepokój o nadmierne obciążenie funduszy emerytalnych i na tym polu podaż czarnych scenariuszy jest ogromna. Jedyna korzyść z emerytów taka, że zapewniają popyt na towary produkowane przez zanikającą siłą roboczą wyposażoną w coraz bardziej wydajne środki produkcji, co powoduje utratę orientacji, kto właściwie jest wytwórcą wartości dodanej. Proletariat w bogatych krajach zniknął, prekariat jest pełen obaw, ekonomiści są rozdarci, czy obawiać się bardziej tego, że nie będzie komu zbierać truskawek, czy tego, że osłabnie młodzieńczy dynamizm i pęd do innowacyjności.
Ponieważ największy przyrost populacji młodych ludzi jest i długo będzie w krajach najsłabiej rozwiniętych i w społeczeństwach najmniej wykształconych, będziemy się nadal zastanawiać nad sposobem reagowania na zderzenie cywilizacji. Czy wpuszczać jak leci, czy może szukać strategii? Jedni boleją nad utratą czystości białej rasy, inni chcą zadośćuczynienia za grzechy przodków. Ci pierwsi wielbią dzikość własną, ci drudzy dzikość przybyszów. Przybysze ceniący wolność, pracowitość i rzetelność do niedawna interesowali pracodawców, ale trend się zmienił, więc przyszłości lepiej nie przewidywać i to nie tylko z tego powodu. Obcując z młodymi ludźmi mam wrażenie, że nie wszystkie niepokoje są uzasadnione, chociaż z drugiej strony, kiedy czytam wyrok sądu europejskiego podtrzymujący decyzję sądu niemieckiego o deportacji irańskiego chrześcijanina, którego krewni zostali zabici za porzucenie islamu, więc on pewnie udaje, że się nawrócił na chrześcijaństwo, żeby wyłudzić azyl, to mam wrażenie, że niektóre niepokoje mają pewne podstawy.
Tak czy inaczej przemysł wróżbiarski kwitnie, a szans na redukcję zatrudnienia w tej branży nie widać.