Prawda

Sobota, 27 kwietnia 2024 - 12:15

« Poprzedni Następny »


Dziesięć lat „Listów z naszego sadu”


Andrzej Koraszewski 2023-07-28

Redaktor naczelna „Listów z naszego sadu” (po lewej) z biologiem ewolucyjnym Jerrym A. Coynem, w koszuli z podobizną redaktor naczelnej wyhaftowaną przez japońską artystkę.
Redaktor naczelna „Listów z naszego sadu” (po lewej) z biologiem ewolucyjnym Jerrym A. Coynem, w koszuli z podobizną redaktor naczelnej wyhaftowaną przez japońską artystkę.

Pierwszego stycznia 1970 roku miałem strasznego kaca. Bolała mnie głowa, z radia płynął nachalny, odrażający głos pierwszego sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. Sięgnąłem po szklankę wody i powiedziałem do Małgorzaty, wyjeżdżamy z tego kraju. Padały już takie słowa w naszym małżeństwie i zawsze to drugie mówiło – poczekajmy. Teraz jednak usłyszałem spokojne i zdecydowane – dobrze. Nie było to tak proste jak myśleliśmy, ale kiedy raz decyzja zapadła nie zamierzaliśmy jej zmieniać. W początkach sierpnia 1971 opuściliśmy Polskę na 27 lat.




Tadeusz Kotarbiński wyrażał to samo mówiąc nieco inaczej: „Trzeba podważać wszystko, co się da podważyć, gdyż tylko w ten sposób można wykryć to, czego podważyć się nie da”.


To motto dotyczy przede wszystkim nas samych. Jak powtarzał Richard Feynman: „Pierwszą zasadą jest to, że nie wolno ci oszukiwać samego siebie – a osobą, którą najłatwiej ci oszukać, jesteś ty sam”. Te nasze „Listy” są nieustannymi zmaganiami z pytaniem, co na danym polu jest słuszne, gdzie są dowody, a gdzie mamy do czynienia z modą intelektualną, politycznymi wiatrami, interesami skrywanymi za hipokryzją, czy z teoriami spiskowymi?    

Od kilkunastu lat czytam i przygotowuję do publikacji teksty Lucjana Ferusa i raz w tygodniu wymieniamy elektronicznie listy. Poznaliśmy się, kiedy redagowałem portal „Racjonalista”. Kiedy w 2013 roku założyliśmy „Listy z naszego sadu”, Pan Lucjan postanowił przenieść się do nas jako „gość w sadzie”. W prywatnym życiu jest snycerzem. Może raczej powinienem powiedzieć był, ponieważ jest już na emeryturze, ale większość jego przemyśleń powstawała przy pracy, kiedy delikatnie uderzał dłonią w dłuto, żeby z drewna wydobyć kształt, nie uszkodzić materiału i odłupać to co zbędne, by pozostało tylko to co potrzebne.


Twórczość Lucjana Ferusa możemy nazwać notatkami z lektur. Z rzemieślniczą starannością notował myśli różnych autorów, które uznawał za ważne, a były ważne, ponieważ odsłaniały ukrytą istotę kultury. Religia bowiem przenika nasz język, w znacznym stopniu kształtuje nasze myślenie, mitologię, tworzy niezliczone tabu. Odkrywając, że wspiera się na fałszywych założeniach o istotach nadprzyrodzonych, pytamy, kto te fałszywe założenia tak uporczywie podtrzymuje, jaki ci ludzie mają w tym interes i dlaczego im się to ciągle, stulecie za stuleciem, udaje. 

 

Czy o tych naszych dziesięciu latach opowiadają książki, nasze i te, do których jakoś przyłożyliśmy rękę? W tym czasie wyszło pięć „moich” książek. Piszę moich w cudzysłowie, bo te książki to efekt naszej wspólnej pracy, wspólnych lektur i dyskusji.



Pierwsza to Wszystkie winy Izraela, listy do dziennikarki „Polityki” Agnieszki Zagner, która na swoim blogu „Orient Express” serwuje dziennikarską sałatkę o Bliskim Wschodzie. Zagner była wspaniałą muzą, ponieważ jest dumną nosicielką wszystkich europejskich i amerykańskich mitów o Izraelu i reszcie Bliskiego Wschodu. Bywa w Izraelu, żeby je na własne oczy potwierdzić i zaręcza, że jest wiarygodnym źródłem, bo sama jest Żydówką.            

 

Formuła listów pozwalała przedstawić te problemy w bardziej osobisty i bardziej przystępny sposób. Felietony Agnieszki Zagner roiły się od dziennikarskich zbitek pojęciowych zachodniego antysyjonizmu. Antysyjonizm to wynalazek Moskwy po klęsce arabskich sojuszników ZSRR w 1967 roku; antysyjonizm to również główny filar islamizmu, nowej totalitarnej ideologii zmierzającej do podboju świata. Dlatego w tej książce prezentowałem nie tylko krytyczny ogląd stosunku zachodniego świata do Izraela, ale również głosy muzułmańskich dysydentów, widzących jak bardzo antyjudaistyczna obsesja blokuje możliwość wyjścia muzułmańskiego świata z błędnego koła cywilizacyjnego zacofania. Radziecki antysyjonizm przeniknął nie tylko do arabskiej propagandy, ale wlał się do głównego nurtu zachodnich mediów, dlatego w tych moich listach do innej pani Z. zastanawiałem się dlaczego sprawa stosunku do Izraela jest dziś papierkiem lakmusowym pokazującym stosunek do kwestii praw człowieka, wojny, islamu, demokracji? Dlaczego Organizacja Narodów Zjednoczonych wydała więcej rezolucji potępiających Izrael niż wszystkich innych krajów świata łącznie, dlaczego zabicie izraelskiego dziecka nie jest w oczach zachodniej prasy aktem terrorystycznym, dlaczego dziennikarz BBC i pracownica ONZ rozpowszechniają zdjęcia dzieci zabitych w Syrii jako zdjęcia ofiar izraelskich? Przed publikacją wysłałem manuskrypt do mieszkającego wówczas w Egipcie Piotra Kalwasa, który odpisał: 

Przeczytałem. Książka znakomita. Oj, będą na Pana niektórzy nieźle pomstować :) Czytałem z ogromnym zainteresowaniem, momentami pesymistyczny obraz świata Pan przedstawia, ale w większości przypadków zgadzam się z Panem. Przedstawia Pan bez ogródek obraz współczesnego mainstreamowego świata islamu, to się nie będzie podobać tym "poprawnym", którzy zazwyczaj tego świata nie znają, albo go idealizują. Obraz antysemityzmu arabskiego jest dokładnie taki jak Pan pisze. Ja to dobrze znam, bo ja w świecie arabskim od siedmiu lat mieszkam i go badam. Dobrze, że pisze Pan cały czas o muzułmanach i muzułmankach-liberałach i demokratach, muzułmanach otwartych, oświeconych, ich jest mało, ale cały czas więcej. To są siły, które bezwzględnie trzeba wspierać, a wolny świat tego nie robi. To są ludzie na pierwszej linii frontu walki z islamizmem, tradycjonalizmem, fundamentalizmem i - tak, tak - samym islamem jako takim, tym islamem zaskorupiałym, zastygłym, archaicznym, niszczącym. Niszczącym przede wszystkim swoich wyznawców.

Piotr Kalwas mylił się, nikt nie pomstował, (włącznie z moją muzą) nikt nawet nie próbował dyskutować.   



Kolejną książką był wydany przez wydawnictwo „Stapis” Ateista. I znów pod prąd, bo jest to książka o tym, że ateizm nie jest żadnym światopoglądem, że porzucenie religii, to zaledwie stwierdzenie, iż prawdopodobieństwo istnienia jakichś istot nadprzyrodzonych jest bliskie zera, ale porzucenie religii nie czyni nikogo ani mądrzejszym, ani lepszym, zaledwie otwiera bramę, za którą kryje się konieczność wyboru nowych fundamentów dla kodeksu moralnego jednostki i społeczeństwa. Więc znów powrót do myśli Tadeusza Kotarbińskiego, do rozważań tzw. „nowych ateistów” i odpowiedzialności za wybory dalszej drogi po wyjściu za bramę z napisem „etyka niezależna”. Są to rozważania o drodze do ateizmu przez naukę, o ograniczeniach racjonalizmu, o humanizmie, który czasem chadza na skróty, o trudnościach budowania światopoglądu bez protezy prawd objawionych. Również o tym, że nie jest tak, iż porzucenie wspólnot religijnych uwalnia nas od skłonności do stadnego myślenia, że znajdujemy nowe wspólnoty i, tak, nowe bezbożne „prawdy objawione”.  



W „listach z naszego sadu” jest dużo biologii ewolucyjnej i psychologii ewolucyjnej. Wiele lat temu Małgorzata przetłumaczyła wspaniałą (niedawno wznowioną), książkę Stevena Pinkera Jak działa umysł i kilka innych książek psychologów ewolucyjnych, moja kolejna książka nosi tytuł Skąd się wzięło dobro i zło?   


Niemal natychmiast po przyjeździe do małego miasteczka w Polsce zaproponowałem tutejszej szkole, że poprowadzę gimnazjalne koło dziennikarskie. Nie, nie zamierzałem nikogo namawiać na wybór zawodu dziennikarza (raczej  przeciwnie). Chciałem pokazać młodym ludziom, że to, co widzimy, może być mylące, że widzimy na własne oczy, iż słońce wstaje i zachodzi i trzeba było geniuszu, by zrozumieć złudzenie naszych zmysłów. Nigdy nie namawiałem nikogo do ateizmu, ale opowiadałem o naszej wspólnocie z resztą żywych istot i o tym, że nasza  moralność ewoluowała tak samo jak nasze ciała. Książka Skąd się wzięło dobro i zło to opowieść o tamtych rozmowach, spisana po latach, kiedy tamte dorastające dzieci odwiedzały nas już ze swoimi dziećmi.  



Wśród stałych autorów „Listów z naszego sadu” jest amerykański biolog ewolucyjny Jerry Coyne (autor doskonałej książki Ewolucja jest faktem). Jerry napisał również inną książkę Wiara vs. fakty (której kilka rozdziałów powstało, kiedy odwiedzał nas w Dobrzyniu) i którą na język polski przełożyła niegdyś „cudowna nastolatka”, a dziś świetna tłumaczka, Monika Stogowska-Woszczyk, a wydał za naszym podszeptem Staszek Pisarek, właściciel wydawnictwa „Stapis”.    



Małgorzata przez kilka lat w wolnych chwilach robiła polskie napisy do filmów produkowanych przez MEMRI, Palestinian Media Watch i innych, głównie pokazujących problemy Bliskiego Wschodu. Musiała w końcu z tego zrezygnować, ponieważ ustawicznie te filmy były zdejmowane z groźbą zamknięcia jej kanału, ponieważ podobno nie zgadzały się z zasadami społeczności YouTube. Te filmy pokazywały muzułmańskich duchownych wzywających swoich wiernych do zabijania Żydów do Dnia Sądu Ostatecznego, biednych Palestyńczyków pozdrawiających się nazistowskim salutem, przywódców organizacji terrorystycznych mówiących o swoich planach, głęboko wierzących, którzy obcinają głowy niewiernych itp.

Jeden z tych filmów pokazywał jak palestyńska nastolatka dokonuje cudów, żeby sprowokować izraelskich żołnierzy, a towarzyszy jej rodzina i tłum zachodnich dziennikarzy. Polska wersja tego filmu miała tytuł „Co izraelscy żołnierze robią palestyńskim dzieciom” i wybrałem go jako tytuł mojej kolejnej książki o tym jak media fałszują rzeczywistość.



Muzułmańscy liberałowie i byli muzułmanie często goszczą na łamach „Listów z naszego sadu”. Zjawisko ich ignorowania (a czasem atakowania) jest zdumiewającym fenomenem, ponieważ są to z reguły ludzie ceniący wartość parlamentarnej demokracji, tolerancję religijną, prawa kobiet i gejów, naukę i dążenie do wyrównania szans. Wierzący szukają możliwości zreformowania islamu i odrzucenia tego, co w tej tradycji jest nieludzkie; byli muzułmanie często dowodzą, że islam jest niereformowalny, że jedyną szansą jest porzucenie religii, całkowite odseparowanie szkolnictwa od instytucji religijnych, odejście od średniowiecznej kultury honoru i patriarchatu. Pokazywanie opinii tych ludzi uznawane jest przez znaczną część lewicy za postawę odrażająco prawicową, sprzeczną z lewicową klauzulą sumienia. Publikowaliśmy w „Listach z naszego sadu” wiele artykułów urodzonej w Południowej Afryce brytyjskiej pisarki Anjuli Pandavar, która od wielu lat pokazuje do jakiego stopnia islam niszczy człowieczeństwo, jak trudno jest wyrwać się z kajdan mrocznej tradycji i jak bardzo jest to ważne jeśli wychowani w tej tradycji chcą ocalić swoje człowieczeństwo. Anjuli przesłała nam manuskrypt swojej nowej książki, a my zaproponowaliśmy jej udostępnienie polskiemu czytelnikowi. Okazało się, że nikt nie chciał się podjąć tłumaczenia, bo jak można tak brzydko pisać o religii pokoju? W tej sytuacji Małgorzata zakasała rękawy i zabrała się za tłumaczenie książki Anjuli, a w redakcji musieliśmy na pewien czas zmienić organizację pracy. Tak więc, książka jest na rynku, co nie znaczy, że wzrosło zainteresowanie książkami w ogóle, a o tym co mają do powiedzenia liberalni muzułmanie i byli muzułmanie w szczególności.



Nasz wkład w publikacje dwóch innych książek był minimalny. Jeszcze w czasach współpracy z „Racjonalistą” często tłumaczyliśmy i publikowaliśmy artykuły nigeryjskiego autora Leo Igwe. Leo jest prawdopodobnie najbardziej znanym ateistą w Afryce, (miał być katolickim księdzem, ale szybko doszedł do wniosku, że ma zupełnie inne powołanie). Jest przewodniczącym afrykańskiego oddziału International Humanist and Ethical Union, ale chyba najwięcej czasu poświęca ratowaniu dzieci oskarżonych o czary. Ponieważ pracował nad swoim doktoratem w Berlinie, więc kilka lat temu odwiedził również Warszawę (i Dobrzyń nad Wisłą), co stało się okazją do wydania zbioru jego artykułów, (głównie w moim tłumaczeniu na polski). 



W marcu jak co roku miały miejsce w Warszawie Dni Ateizmu, ale w tym roku zaszczycił je swoją obecnością znakomity biolog ewolucyjny, częściej rozpoznawany jako naczelny ateista świata Richard Dawkins i z tej okazji organizatorzy z pomocą wydawnictwa „Stapis” wydali zbiór jego artykułów o religii, a Małgorzata przetłumaczyła kilka tekstów do tego zbioru. Nasz wkład był niewielki, ale odnotowuję przypominając przy okazji, że w sieci nadal można znaleźć cykl fenomenalnych wykładów Richarda Dawkinsa dla młodzieży „Dorastać we wszchświecie” (do którego Małgorzata dorobiła swego czasu polskie napisy).   



Moja najnowsza książka będzie zapewne już ostatnią. Powoli zaczynam, odczuwać, że ta nasza pracowita emerytura zostawia nam coraz mniej czasu na dodatkowe zajęcia. Ćwierć wieku temu podjęliśmy dobrą decyzję o powrocie do Polski i ucieczce od wszystkich środowisk, abyśmy mogli w zaciszu kwestionować wszystko, by zostało to, czego podważyć nie można.      


Równo sto lat temu, w lipcu 1923 roku, ówczesny brytyjski premier David Lloyd George pisał:

Ze wszystkich bigoterii, które niszczą człowieczeństwo nie ma głupszej niż antysemityzm. Nie ma podstawy w rozumowaniu – nie jest zakorzeniony w wierze – nie aspiruje do żadnego ideału – jest tylko jednym z tych oślizgłych i szkodliwych chwastów, które rosną w bagnie nienawiści rasowej. 

Sto lat później, po doświadczeniach nazizmu i komunizmu, w czasach nowej fali nienawiści i powtarzanych prób dokończenia Zagłady, to stwierdzenie jest niemal banalne.  


O tej mojej najnowszej książce pisałem już wcześniej:

W tej książce praktycznie nie zajmuję się postaciami takimi jak Grzegorz Braun, Ziemkiewicz, Michalkiewicz i cała banda odrażających tradycyjnych antysemitów. Z wielu względów bardziej interesują mnie sympatyczni, często wręcz wspaniali (piszę to bez żadnej ironii) ludzie, którzy szczerze wierzą raportom Amnesty International, rezolucjom Rady Praw Człowieka ONZ, doniesieniom korespondentów z Jerozolimy. Ci sympatyczni, wspaniali ludzie płaczą nad losem pomordowanych, badają zbrodnie innych narodów i zdumiewają się zbrodniami własnego narodu, chcą zrozumieć, dlaczego tak wielu brało w nich udział i dlaczego tak wielu wybierało obojętne milczenie. Czasem nawet zastanawiają się, jak by się zachowali, gdyby żyli nie dziś, a wtedy.

Zaczynając dziesięć lat temu ten kolejny rozdział naszego życia wiedzieliśmy doskonale, że nie zmienimy świata, czasem nazywaliśmy to zawracaniem Wisły kijem, dobrze wiedząc, że jest to raczej obrona przed światam niż próba wpływania na innych. Siedząc na schodkach werandy zastanwiamy się czasem, jak długo jeszcze damy radę. Co do mnie mogę powiedzieć, że w tak zgranej redakcji jeszcze nie pracowałem, a przecież doświadczenie mam spore.


Skomentuj Tipsa en vn Wydrukuj




Komentarze
5. Podziękowanie Artur R. 2023-10-14
4. Gratulacje i podziękowania Rafał Potempa 2023-07-30
3. Dziękuję Katarzyna Kolasińska 2023-07-30
2. Podziękowanie Paweł 2023-07-29
1. Wielkie uznanie Marek Nowakowski 2023-07-29


Dziesięć lat „Listów
z naszego sadu”
Andrzej Koraszewski 

Redaktor naczelna „Listów z naszego sadu” (po lewej) z biologiem ewolucyjnym Jerrym A. Coynem, w koszuli z podobizną redaktor naczelnej wyhaftowaną przez japońską artystkę.

Pierwszego stycznia 1970 roku miałem strasznego kaca. Bolała mnie głowa, z radia płynął nachalny, odrażający głos pierwszego sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki. Sięgnąłem po szklankę wody i powiedziałem do Małgorzaty, wyjeżdżamy z tego kraju. Padały już takie słowa w naszym małżeństwie i zawsze to drugie mówiło – poczekajmy. Teraz jednak usłyszałem spokojne i zdecydowane – dobrze. Nie było to tak proste jak myśleliśmy, ale kiedy raz decyzja zapadła nie zamierzaliśmy jej zmieniać. W początkach sierpnia 1971 opuściliśmy Polskę na 27 lat.
W sierpniu 1997 roku byliśmy z wizytą w Polsce, przyjaciele, para wiejskich nauczycieli, postanowili nam pokazać ciekawe gospodarstwo. Gospodarz oprowadzając nas pokazał stojący nad jeziorem dom i powiedział, że to dom po jego rodzicach, który zamierza sprzedać. Ja miałem już powyżej dziurek w nosie pracę w BBC (nadawanie z Londynu do Polski straciło urok, walka o przetrwanie Polskiej Sekcji mnie nie bawiła, a samo BBC schodziło na psy).

Więcej

O „Listach z naszego sadu”


Dobrzyń nad Wisłą. Sielskie obrazki z rozległego sadu: drzewa owocowe z ...

Więcej

Sześć lat
„Listów z naszego sadu”
Andrzej Koraszewski

Foto: Henryk Rubinstein.

Pisać, nie pisać? „Listy” skończyły sześć lat i można się zastanawiać komu to potrzebne? Pisze człowiek głównie dla samego siebie, żeby poukładać myśli, tak by móc je przekazać innym do sprawdzenia. Zaczynając wysyłać „Listy” w świat, nie mieliśmy pojęcia, czy będą docierać do kilkudziesięciu, kilkuset czy do kilku tysięcy osób. Umówiliśmy się z Małgorzatą, że nie ma to większego znaczenia, że nawet gdyby docierały do tysięcy, to przecież świata nie zmienią. Jest zatem to pisanie i dzielenie się tym, co wydaje nam się interesujące, zawracaniem Wisły kijem, albo poszukiwaniem tych, którzy podzielają nasze zainteresowania, a szczególnie tych, których kompetencje są większe niż nasze i którzy mogą nam pomóc w odnajdywaniu błędów w naszym rozumowaniu. Póki żyjemy, próbujemy dowiedzieć się, na jakim świecie żyjemy, a jak się okazuje, nie jest to wcale takie proste.

Więcej

Regulamin


Czy jest możliwe stworzenie miejsca w Internecie, gdzie ludzie ze sobą normalnie rozmawiają? To...

Więcej

Autorzy

Próby świadectwa
Andrzej Koraszewski

Ojhyzna
Część I

Ojhyzna
Część II

Ojhyzna
Część III

FODDERLAND

Polecane
artykuły

Lekarze bez Granic


Wojna w Ukrainie


Krytycy Izraela


Walka z malarią


Przedwyborcza kampania


Nowy ateizm


Rzeczywiste łamanie


Jest lepiej


Aburd


Rasy - konstrukt


Zielone energie


Zmiana klimatu


Pogrzebać złudzenia Oslo


Kilka poważnych...


Przeciwko autentyczności


Nowy ateizm


Lomborg


„Choroba” przywrócona przez Putina


„Przebudzeni”


Pod sztandarem


Wielki przekret


Łamanie praw człowieka


Jason Hill


Dlaczego BIden


Korzenie kryzysu energetycznego



Obietnica



Pytanie bez odpowiedzi



Bohaterzy chińskiego narodu



Naukowcy Unii Europejskiej



Teoria Rasy



Przekupieni



Heretycki impuls



Nie klanial



Cervantes



Wojaki Chrystusa


Listy z naszego sadu
Redaktor naczelny:   Hili
Webmaster:   Andrzej Koraszewski
Współpracownicy:   Jacek, , Małgorzata, Andrzej, Henryk