Dla lewicy całego świata zasada domniemania niewinności to szatański wymysł. Faktycznie, wymyślili to sobie rzymscy poganie, mówiąc coś w rodzaju in dubio pro reo albo jeszcze gorzej – praesumptio boni viri. Fakt, że lewicowi dziennikarze, w trosce o zyski swoich redakcji, uprawiają zasadę domniemania winy, ponieważ nic tak dobrze się nie sprzedaje jak rzucanie podejrzeń (a pamiętajmy, że nie tylko pieniądze można na tym zarobić – najważniejsza jest władza). Im częściej lewica dochodziła do władzy, tym częściej dogmat domniemania winy przenikał do umysłów prawników przemienionych w dworzan i przestawał budzić protesty ludzi uczciwych.
Kiedy kilka lat temu ówczesny naczelny „Jerusalem Post”, Yaakov Katz, rzucił pomysł, żeby prezydent Izraela uniewinnił Benjamina Netanjahu w imię ratowania dobrego imienia izraelskiego wymiaru sprawiedliwości, byłem przekonany, że usłyszymy głosy oburzenia zarówno samego prezydenta, jak i (a może przede wszystkim) prawników – tak z tego maleńkiego kraju, jak i z wielkiego świata.
Osiem lat procesu i zero rezultatów, grubo ponad osiem lat przekonywania świata, że izraelski premier winien jest korupcji, przekrętów i zawłaszczeń – i prezydent obwieszcza, że zaczyna być skłonny uniewinnić człowieka, którego nie daje się skazać. Czegóż tu nie wymyślono – w samym Izraelu, w Waszyngtonie, Londynie i nad naszą Wisłą. Misjonarze udający dziennikarzy twierdzili, że premier Netanjahu prowadził wojnę tylko po to, żeby nie iść do więzienia, że trzyma się władzy (czytaj: wygrywał wybory), bo inaczej poszedłby za kratki. Prasowe wyroki uznawano za święte i ostateczne. Tyle tylko, że nawet najbardziej stronniczy sędziowie nie byli w stanie poważnie potraktować dowodów przedstawianych przez prokuraturę.
W tej ponurej sytuacji prezydent Izraela oznajmił, że „sprawa Netanjahu ciąży społeczeństwu izraelskiemu” i że gotów jest ułaskawić człowieka, którego nie daje się skazać.
Herzog jest z wykształcenia prawnikiem. Ciekawe, jak on sobie takie ułaskawienie wyobraża. W rozmowie z dziennikarzem Radia IDF powiedział, że jeśli pojawi się wniosek, to on taki wniosek rozpatrzy – w imię tego, co dla kraju najlepsze. Ciekawa koncepcja. Kto taki wniosek ma złożyć? Sam oskarżony żąda nie tylko dokończenia procesu, ale jego pełnej otwartości. Może taki wniosek powinien wpłynąć do prezydenta od grupy redaktorów naczelnych albo ze strony przywódców partii opozycyjnych?
Dla nas, obserwatorów tego cyrku z innego kontynentu, najlepszym wnioskodawcą byłby Konstanty Gebert – neutralny, uczciwy, niezaangażowany i zawsze stojący po stronie prawdy człowiek, który nigdy nie splamił się rzucaniem oskarżeń bez głębokiego przekonania, że dowody nie mają najmniejszego znaczenia.
Dziennikarze pracujący dziś w charakterze partyjnych dworzan to norma. Prawnicy na usługach ideologii – niestety też. Od prezydentów chcielibyśmy oczekiwać czegoś więcej niż tylko ratowania twarzy spodlonego wymiaru sprawiedliwości.
U nas w Polsce zasadę domniemania niewinności mamy nawet wpisaną do konstytucji. Pytanie, czy dziennikarze o tym wiedzą, może zakrawać na kiepski żart.