Prawda

Środa, 9 lipca 2025 - 09:08

« Poprzedni Następny »


O życiu i twórczości Ludwika Lewina


Richard (Ryszard) Kerner 2025-07-09


Mój nieodżałowany, najbliższy przyjaciel Ludwik zmarł w klinice paryskiej ponad rok temu, 8 maja 2022 roku, po długiej i wyczerpującej chorobie. Ostatnie miesiące, spędzone na przemian w domu lub w szpitalu, były szczególnie ciężkie. Mimo to, w coraz krótszych okresach trochę lepszego samopoczucia, Ludwik nadal pisał teksty do „Słowa Żydowskiego”, z którym współpracował od wielu lat. Pisanie było dlań tak samo naturalne i konieczne jak oddychanie – od kiedy go pamiętam, a poznaliśmy się w Paryżu ponad 50 lat temu – teksty rodziły się podczas rozmów, opowiadania nabierały kształtu sprawozdań, reportaży lub esejów.

Często zdarzało mi się rozpoznawać ich fragmenty w gotowych opowiadaniach, które Ludwik pokazywał mi jeszcze przed wysłaniem do publikacji (do której nie zawsze dochodziło). Czytając rozmaite teksty Ludwika – czyli opowiadania, wiersze, eseje i wywiady – obcujemy z nim jak z bezpośrednim rozmówcą, bowiem praktycznie wszystkie, bez wyjątku, są napisane w pierwszej osobie, często z podziwu godną szczerością i prawie zawsze – z autoironią. Bez wahania dzielił się z czytelnikami egzystencjalnym niepokojem, obawą o dalsze losy świata popadającego w coraz większe szaleństwo, nieukojonym żalem nad niepowetowaną utratą dawnej krainy miasteczek żydowskich, której nie dane nam było poznać inaczej niż w skąpych relacjach naszych rodziców. Niezmiennie powraca też do odradzającej się z ruin Warszawy swego dzieciństwa, do krajobrazów Mazowsza, polskich rzek, lasów i łąk.


Rodowód, także literacki


Rodzice Ludwika pochodzili z niewielkich miasteczek w samym sercu Polski, z pokaźną ludnością żydowską, oboje urodzeni jeszcze przed pierwszą wojną światową, w zaborze rosyjskim. Mimo że byli prawie równolatkami, reprezentowali dwa podzbiory społeczności żydowskiej, o różnym stopniu asymilacji. Rodzinne miasto ojca Ludwika nazywało się Końskie (nazwa w liczbie mnogiej, czyli poprawnie należy mówić „urodził się w Końskich”). Miasteczko leżało w równej odległości od Tomaszowa Mazowieckiego i Kielc. W rodzinie ojca Ludwika, Stanisława Lewina, mówiono już tylko po polsku, a typowo polskie imię zapisano też w świadectwie urodzenia. Dziadek Ludwika był właścicielem niewielkiej cegielni w Końskich. Natomiast mama Ludwika, Sara Zylberberg, urodziła się w Ostrowcu Świętokrzyskim, również nieopodal Kielc, w rodzinie mówiącej w języku jidysz, a jej ojciec Lejzor zapisał pięcioletnią córeczkę do „Tarbutu”, religijnej szkółki dla dziewczynek (chłopcy w tym samym wieku zaczynali naukę w chederach). Imię „Sabina” przybrała dopiero po maturze.


Studiowała historię i pedagogikę jeszcze przed wojną, a po wojnie pracowała na Uniwersytecie Warszawskim i przez pewien czas także w Ministerstwie Oświaty. Stanisław Lewin został wysłany do Francji, gdzie ukończył studia inżynieryjne w zakresie materiałoznawstwa, otrzymał dyplom inżyniera ceramika i mógłby zająć się cegielnią, gdyby nie wybuch wojny, który przekreślił wszystkie plany. Wraz z Sabiną przedostali się po klęsce wrześniowej na Wschód, zdaje się do Lwowa, skąd po inwazji niemieckiej na ZSRR udało im się, wraz z milionami innych uciekinierów i deportowanych, osiąść w Uzbekistanie. Tam też, w sierpniu 1944 roku, urodził się Ludwik – w mieście o dźwięcznej i egzotycznej nieco nazwie „Namangan”.


Chociaż rodzice Ludwika pochodzili z miasteczek z Kielecczyzny, nie można wykluczyć, że przodkowie ich mieszkali na Litwie lub na Kresach. Być może po nich właśnie odziedziczył zarówno jasność umysłu i precyzję analizy wileńskich mędrców, jak też żarliwość i radość życia Chasydów? Rodzicom Ludwika udało się zachować polskie obywatelstwo dzięki ZPP działającemu wówczas na terytorium ZSRR i już w 1946 roku dotarli do Polski. Stanisław Lewin wkrótce rozpoczął pracę inżynierską w zakładzie ceramicznym, a po kilku latach objął tam jedno z kierowniczych stanowisk. Sabina pracowała nad doktoratem, ucząc w szkole, a po uzyskaniu tytułu została zatrudniona przez uniwersytet. Ludwik był jedynakiem, lecz miał dwóch kuzynów, z których starszy zmarł przedwcześnie, zaś młodszy, Oleś (Aleksander Kurlandzki), był mu szczególnie bliski – prawie jak brat. Wczesne lata szkolne opisze Ludwik wiele lat później w książce pod tytułem Syzyf i S-ka.


Dalsze nauki pobierał Ludwik w Liceum im. Gottwalda przy ul. Nowowiejskiej (przed 1950  i po 1990 znanym jako Liceum im. Stanisława Staszica); niezależnie od tego, pod czyim wezwaniem działało, było to jedno z najlepszych liceów w Polsce. Uczniowie wywodzili się z rodzin warszawskiej inteligencji, często pochodzenia żydowskiego. Jednym z bliskich kolegów z klasy Ludwika był przyszły matematyk Roald Ramer; ich przyjaźń trwała przez całe późniejsze życie na emigracji (Aldek zamieszkał w Holandii i obaj widywali się regularnie). Do klasy o dwa lata wyższej uczęszczali m.in. starszy brat Roalda Artur, Jerzy Szenberg i Wiktor Melman – wszyscy trzej również opuścili Polskę po 1968 roku. W klasie o rok młodszej uczył się Leonid Heller, przyszły profesor rusycystyki w Lozannie. Język polski, literatura i historia interesowały Ludwika znacznie bardziej niż nauki ścisłe.

Już wtedy pociągały go rysunek i fotografika; próbował też nieśmiało swych sił w poezji. Nic więc dziwnego, że po uzyskaniu matury w roku 1961 wstąpił na Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Ulubionym profesorem Ludwika stał się Artur Sandauer, którego głównym przedmiotem zainteresowań była polska literatura międzywojenna: futuryści, skamandryci, Gombrowicz i Bruno Schulz. Pod jego kierunkiem Ludwik napisał swoją pracę magisterską poświęconą analizie stylu Brunona Schulza, na cześć którego nazwał swego urodzonego w 1972 roku pierworodnego syna Brunem.


Perspektyw zatrudnienia po ukończeniu polonistyki wówczas nie brakowało, jednak zdecydowana ich większość nie wywoływała entuzjazmu u młodego i ambitnego artysty, za jakiego się uważał dwudziestokilkuletni Ludwik. Mógł oczywiście zostać nauczycielem polskiego w jakimś liceum lub gimnazjum, albo znaleźć pracę w redakcji jednej z gazet czy czasopism w roli korektora lub młodszego redaktora; zamiast tego postanowił wstąpić na wydział reżyserski słynnej Szkoły Filmowej w Łodzi.


Nie obyło się bez dłuższych sporów z rodzicami, jednak Ludwikowi udało się ich przekonać, by zaakceptowali ryzykowny, bądź co bądź, wybór, finansując dalsze studia – trzeba było przecież znaleźć jakieś lokum w Łodzi i zapewnić minimalne utrzymanie. Warto przypomnieć, że już wtedy wydatki na papierosy i alkohol stanowiły niebagatelną pozycję w budżetach studenckich.


Przed rozpoczęciem studiów w Szkole Filmowej Ludwik spędził lato w Paryżu; był już zaręczony ze swoją przyszłą żoną Magdą Ogieńską, absolwentką wydziału historii sztuki w Warszawie.


W trakcie studiów w PWSFTViT nastąpił niespodziewany zwrot: po dwóch latach spędzonych na wydziale reżyserii, nie czekając na rozpoczęcie następnego roku akademickiego, Ludwik opuścił Łódzką Szkołę Filmową i po załatwieniu zaproszenia od znajomych z Francji oraz otrzymaniu paszportu zagranicznego, na jesieni 1967 roku znalazł się w Paryżu. Na podjęcie tak dramatycznej decyzji wpłynęła niewątpliwie atmosfera zagęszczającego się antysemityzmu w Polsce, wyczuwalna coraz bardziej po wojnie sześciodniowej w czerwcu 1967, gdy już zaczęły padać oskarżenia o „podwójną lojalność” obywateli pochodzenia żydowskiego, a nawet o lojalność wobec Izraela jako ich jedynej prawdziwej ojczyzny.


Nie pamiętam już, kto i gdzie podał na wpół żartobliwą odpowiedź na pytanie, kim są właściwie Żydzi – „Żydzi – padła odpowiedź – to ludzie szczególnie wyczuleni na antysemityzm.” Szóstym zmysłem Ludwik przeczuł dalszy ciąg wydarzeń w Polsce i, korzystając ze znajomości przedwojennych swego ojca, wyjechał do Paryża we wrześniu tegoż roku.


Emigracja


Pierwszy okres w Paryżu był naznaczony typową dla artystycznej bohemy biedą – przez pewien czas Ludwik mieszkał kątem w pokoiku dla służby, zwanym „chambre de bonne”, wynajętym wspólnie z innymi świeżymi emigrantami próbującymi zdobyć miejsce pod słońcem lub przynajmniej wyjść z cienia anonimowości. Pokoik był początkowo wynajęty przez Marysię („Majkę”) Grabarczyk-Kwiecieńską, absolwentkę historii sztuki i koleżankę Magdy, narzeczonej, a wkrótce żony Ludwika.


Przyjaźnili się też z pianistką Elżbietą Sternlicht, z młodymi malarzami i filmowcami z Polski, z architektami, wśród których była Olga Henner oraz Stanisław Staszewski – były naczelny architekt Petrobudowy, a na wygnaniu także poeta i nasz ulubiony pieśniarz, zmarły przedwcześnie w 1973 roku.


Wśród znajomych była też Estera Korn, nie mająca wprawdzie za sobą szkoły filmowej, lecz pragnąca – tak jak Ludwik – stać się podopieczną X Muzy.


W końcu sierpnia 1968 roku czołgi Paktu Warszawskiego wjechały do Pragi, żeby ratować bratnią Czechosłowację przed zbytnią swobodą i zgubnymi wpływami Zachodu. Polski paszport Ludwika był jeszcze ważny, dzięki czemu mógł on znaleźć się w Pradze i wykonać mnóstwo zdjęć „na żywo”,  które kupiła od niego agencja Keystone.


W roku 1969 Ludwik po raz drugi znalazł się w Pradze, tym razem jako wysłannik amerykańskiego czasopisma „Life”. Nie zdążył na pogrzeb Jana Palacha, udało mu się natomiast odnaleźć jego rodzinę i przyjaciół, przeprowadzić z nimi wywiady i zrobić zdjęcia.
W tym samym okresie rodzice Ludwika wyjechali z Polski do Izraela, gdzie pani Sabina mogła kontynuować pracę historyka pedagogiki na Uniwersytecie w Tel Awiwie.


Skutkiem tej działalności okazał się niespodziewany dopływ gotówki, dzięki któremu Ludwik z Magdą mogli wynająć niewielkie mieszkanie w XVIII dzielnicy Paryża, na cichej uliczce Calmels. A przede wszystkim pozwoliło to Ludwikowi otrzymać zawodową kartę dziennikarską, otwierającą niejedne drzwi.


Trudniejsza natomiast okazała się kariera filmowa we Francji. Jedną z osobliwości ustawodawstwa tego kraju są sytuacje administracyjnego błędnego koła: aby otrzymać prawo dłuższego pobytu, należy wykazać, że jest się zatrudnionym, jednak żeby być zatrudnionym legalnie jako obcokrajowiec, należy okazać prawo pobytu.


Podobne błędne koło dotyczyło początkujących filmowców. Aby móc ubiegać się o dofinansowanie państwowe, należało mieć kartę członkowską związku filmowców Francji. Lecz aby być przyjętym, należało wykazać się dwoma nakręconymi filmami (mogły to być krótkie metraże, nawet dziesięciominutowe – coś w rodzaju prac dyplomowych Szkoły Filmowej w Łodzi).


Dzięki znajomościom i koligacjom Estera Korn otrzymała dotację od producentów i sprzedawców konfekcji, i wraz z Ludwikiem przystąpili do nakręcania filmu.
Była to krótkometrażówka zatytułowana „Personnalisez votre environnement”, o charakterze surrealistycznym, z młodymi aktorami. Operatorem był Gilles Moizon, kolega Ludwika, francuski absolwent Szkoły Filmowej w Łodzi. Premiera odbyła się w 1971 roku przed gronem przyjaciół i znajomych, lecz film nigdy nie wszedł na ekrany – co pozwoliło sponsorom spisać dotacje na straty, odpisując równoważną sumę w deklaracji podatkowej.

Drugi film („L’étape”, producent Sofracima) również został nakręcony w roku 1972, lecz udział Ludwika był już raczej symboliczny, bowiem w tym samym czasie Ludwik był już współpracownikiem polskiej rozgłośni francuskiego Radia ORTF, gdzie wygłaszał przed mikrofonem regularne reportaże i komentarze przeznaczone dla słuchaczy w Polsce.
W odróżnieniu od „Wolnej Europy”, „Głosu Ameryki” czy BBC, francuskie radio starało się unikać drażliwych tematów politycznych, koncentrując się na kulturalnych i technologicznych zdobyczach Francji.


Gdy prezydentem Francji został w roku 1974 Valéry Giscard d’Estaing, wielka instytucja centralna ORTF została rozwiązana, a rozgłośnie nadające na zagranicę zostały włączone do RFI (Radio France Internationale), gdzie Ludwik przepracował aż do 1985 roku, wyłącznie na długofalowych kontraktach, nigdy na stałym etacie.


Pisał wiersze i krótkie opowiadania – na razie do szuflady. Zafascynowany coraz to nowszymi subkulturami młodzieżowymi, napisał wraz z Jean-Dominikiem Brierre książkę o tzw. „punkach” – którzy pojawili się w miejsce już nieco zwiędniętych dzieci-kwiatów, tworząc jednocześnie przeciwwagę dla „skinów”.


Obficie ilustrowana książka-reportaż, napisana w języku francuskim, ukazała się w roku 1978 pod tytułem Punkitudes, nakładem wydawnictwa Albin Michel/Rock & Folk.
Od owego okresu minęło sporo lat, zamiast punków pojawili się i zniknęli „gotycy” w czarnych ubiorach z podkrążonymi oczami, a ostatnio – tatuowani od stóp do głów bezimienni wielbiciele kultury Maorysów. A mimo to książka o „punkach” nadal zachowała aktualność, bowiem opisuje stary jak świat instynkt stadny ludzi młodych, buntujących się przeciwko ustalonym autorytetom po to, by z jeszcze większym entuzjazmem wielbić nowe rytuały i nakazy. W latach 1978–1981 Ludwik publikował komentarze i eseje w czasopiśmie „Stratégies”, zaś sporadycznie także w dziennikach takich jak „Le Monde” czy „Progrès”, jak również we francusko-żydowskim miesięczniku „Passages”. Współpraca z polską sekcją „Radio France Internationale” (RFI) była od roku 1969 głównym zajęciem zapewniającym Ludwikowi niewielki, lecz pewny dochód, na swój sposób „małą stabilizację”. Biura francuskiego Radia ORTF mieściły się w imponującym, okrągłym, siedmiopiętrowym budynku przy nabrzeżu Sekwany w eleganckiej 16. dzielnicy. Stałych pracowników było zaledwie kilku, wliczając dyrektora, pana Grużewskiego, oraz już wówczas sędziwego starego socjalistę, pana Leszka Talko; resztę stanowili zatrudnieni na odnawianych co roku kontraktach dziennikarze, przeważnie młodzi. Kolegą po fachu był między innymi Kazimierz Piekarec, absolwent warszawskiej romanistyki i iberystyki. Obaj – Ludwik i Kazio – zasilali rozgłośnię regularnymi, odczytywanymi przed mikrofonem felietonami; i chociaż rozpoznawalne natychmiast teksty Ludwika, w odróżnieniu od bezpretensjonalnych i solidnych artykułów Kazia, odznaczały się błyskotliwą werwą, artyzmem i poczuciem humoru, to mimo to, a być może właśnie dlatego, gdy pan Grużewski przechodził na emeryturę, powierzył swój dyrektorski fotel pracowitemu i punktualnemu koledze niesfornego i nie zawsze dostatecznie szanującego hierarchię służbową Ludwika.

 

Kazimierz Piekarec kierował polską sekcją RFI aż do końca lat 80., był też wziętym i wybitnym tłumaczem literatury iberyjskiej, m.in. Borgesa. W życiu osobistym przeżył Ludwik ciężki okres, związany z nasilającą się chorobą Magdy. Jej stan psychiczny ulegał pogorszeniu od 1979 roku; przez pewien czas mieszkała osobno u przyjaciół, potem kilka razy przebywała w szpitalu, by wreszcie wrócić do Polski, gdzie łatwiej było zapewnić stałą opiekę. Ludwik został z małym Brunem, wspomagany przez przyjaciół i rodziców. Los okazał się jednak łaskawy, posyłając mu anioła stróża w postaci młodej Małgosi Węckowskiej, wysłanej do pracy w paryskim przedstawicielstwie polskiego towarzystwa ubezpieczeniowego „Warta”. Mieszkali nadal w 18. dzielnicy przy rue des Cloÿs; Małgosia wychowywała Bruna jak własnego syna, a w roku 1986 urodziła córkę Olę (Aleksandrę). W tym samym roku wyjechali do Anglii, gdzie Ludwik dostał pracę w polskiej sekcji brytyjskiej rozgłośni BBC, i dopiero po powrocie z Anglii w 1990 roku znaleźli przyzwoite czteropokojowe mieszkanie w 19. dzielnicy Paryża, w bocznej ulicy George Récipon, w nowoczesnym bloku ze sporą ilością religijnych żydowskich rodzin. Czy było to przypadkowe zrządzenie losu, trudno powiedzieć; jednakże mogło to zaważyć później w wyborach dokonanych przez obie córki Ludwika i Małgosi, urodzoną w 1986 roku Olę (Aleksandrę) i młodszą od niej o cztery lata Anię. Ola dokonała „aliji” i mieszka w Izraelu, Ania ukończyła orientalistykę, wyszła za mąż za młodzieńca z żydowskiej społeczności i mieszka oraz pracuje w Londynie. Niezbadane są wyroki Opatrzności!

 

Lata osiemdziesiąte były naznaczone nasilającymi się problemami społeczno-politycznymi w Polsce, powstaniem niezależnych związków zawodowych skupionych w potężnym ruchu „Solidarności” i rozkwitem nielegalnej lub półlegalnej prasy, jak też jej emigracyjnych odpowiedników. Oto co pisze o Ludwiku i jego przyczynkach do emigracyjnej prasy solidarnościowej Bronisław Wildstein, będący podówczas redaktorem w kierowanym przez Mirosława Chojeckiego wydawnictwie „Kontakt”:

„W latach 1982–87 Ludwik Lewin pisał kronikę wydarzeń światowych zatytułowaną Komu płynie czas. Była to jedna z bardziej czytanych pozycji pisma, która pozwalała Polakom zorientować się w meandrach globalnej rzeczywistości. Na ten temat pisał także znaczące artykuły. Pomimo że wymagały one dużo pracy i kompetencji, nigdy za nic, co zrobił dla Kontaktu, nie wziął żadnego wynagrodzenia.”

Wydawnictwo Kontakt sponsorowało również sfilmowane reportaże i wywiady. Ludwik był kierownikiem produkcji nakręconego w roku 1985 filmu Jestem Żydem, bo tak mi się podoba (w reżyserii Nataszy Czarmińskiej, z operatorem Jarosławem Sypniewskim).


W roku 1982, wiele lat po wyjeździe Ludwika z Polski, jego dawny mistrz i nauczyciel, Artur Sandauer, opublikował niewielką książeczkę pod pełnym swoistej autoironii tytułem O sytuacji pisarza polskiego pochodzenia żydowskiego w XX wieku (Rzecz, którą nie ja powinienem był napisać…). Analizuje w niej Sandauer twórczość mniej lub bardziej zasymilowanych Żydów polskich – przed- i powojennych pisarzy oraz poetów. Omawia poezję Leśmiana i Tuwima, Brzechwy i Sterna, lecz najwięcej uwagi poświęca Adamowi Ważykowi i Julianowi Stryjkowskiemu (oba te nazwiska to pseudonimy literackie Izaaka Wagmana [1905–1982] i Pesacha Starka [1905–1996]), by zilustrować dwie postawy w stosunku do własnego żydostwa. Sandauer uważał, że „do żydostwa swego nie można mieć stosunku obojętnego: dziedzictwo zbyt ciężkie, by można przejść nad nim do porządku. Można tylko – albo się go zaprzeć, albo je eksponować. Da to w pierwszym wypadku osobowość nieautentyczną i wytartą, w drugim – samonienawidzącą i autodemonizującą.” By dodać na koniec – po smutnym wniosku o niemożliwości pełnej asymilacji bez totalnego wyparcia się swych korzeni i przyjęcia innej religii – taką oto ocenę wspaniałej twórczości Tuwima: „Asymilacja się nie udała, za to udała się poezja.”

 

Ludwik Lewin miał przed sobą zadanie jeszcze trudniejsze, a tak naprawdę – zgoła niewykonalne. Gdyby miał napisać tekst naśladujący ironiczną i smutną książeczkę Sandauera, musiałby nadać jej nieco poszerzony tytuł: O sytuacji pisarza polskiego pochodzenia żydowskiego tworzącego na emigracji w Paryżu. Tu już nie mogło być mowy o żadnej asymilacji – zresztą Ludwik nie starał się udawać kogoś, kim nie był. Mówił biegle po francusku, lecz z wyraźnym akcentem; pisanie po francusku nie przychodziło mu łatwo i ograniczał się do komentarzy kulinarnych. Po prawie czteroletnim pobycie w Londynie, na kontrakcie z polską sekcją brytyjskiej rozgłośni BBC, Ludwik wrócił do Paryża, bo i tam nie zagrzał miejsca – za to Bruno i Ola doskonale opanowali język angielski, co w niemałym stopniu pomogło im później znaleźć pracę za granicą. W Anglii Ludwik był już „emigrantem do kwadratu” i z ulgą powrócił wraz z rodziną do Paryża, gdzie czuł się bardziej „u siebie” niż w Londynie. Parafrazując Sandauera: nie udały się asymilacje, za to udała się twórczość.

 

Pełnia

 

Złotym okresem w życiu i twórczości Ludwika można nazwać ostatnie dziesięciolecie XX wieku – od powrotu do Paryża w 1990 roku – oraz pierwsze lata dwutysięczne. Pozostając nadal paryskim korespondentem polskiego działu redakcji BBC, Ludwik nawiązał współpracę z Polską Agencją Prasową, a także z „Życiem Warszawy”, „Gazetą Wyborczą” i innymi wydawnictwami w Polsce.

 

Przez wiele lat był korespondentem zarówno PAP, jak i „Życia Warszawy”, dostarczając regularnych reportaży i esejów o wszystkim, co dotyczyło Francji – zarówno polityki, jak i życia kulturalnego. W tej roli otrzymywał Ludwik niezliczone zaproszenia na premiery filmów i sztuk teatralnych, na wernisaże i manifestacje poparcia dla najróżniejszych spraw; bywał też na przyjęciach w Ambasadzie Polskiej w Paryżu. Zaprzyjaźnił się wtedy z Andrzejem Bartem i z Andrzejem Koraszewskim – obaj niezwykle cenili jego twórczość.

 

Życie rodzinne płynęło teraz spokojniejszym nurtem – można bez zbytniej przesady nazwać ten okres „małą stabilizacją”. Ludwik kupił używanego Peugeota 304, dzięki czemu mogli wszyscy jeździć na wakacje nawet do Hiszpanii, skąd przywieźli opuszczonego psa – uroczego rudego mieszańca setera z kundlem – ku wielkiej radości dzieci. Pies nie pamiętał swego poprzedniego imienia, więc wołali nań Perro.

 

Bruno, po uzyskaniu matury, ukończył jedną z lepszych szkół wyższych, po czym otrzymał zatrudnienie w firmie Microsoft – najpierw w Irlandii, a po trzech latach przeniósł się do Seattle. Założył rodzinę, żeniąc się z Caroline, Amerykanką z Ohio. Mają dwoje dzieci, wnuków Ludwika: Henry’ego i Katie. Obie córki Ludwika i Małgosi uczęszczały do dobrego liceum nieopodal miejsca zamieszkania. W wieku 18 lat Ola zdecydowała się na wyjazd do Izraela. Pani Sabina, od dawna wdowa, zostawiła Oli swoje mieszkanie w Bat Yamie, a sama przyjechała do Paryża, pod dach syna i synowej. Zmarła w wieku 96 lat i została pochowana na cmentarzu paryskim w Pantin. Ola do dziś mieszka i pracuje w Izraelu, jest matką dwojga dzieci. Ania stała się ekspertem w dziedzinie języków Bliskiego Wschodu, w tym perskiego, i wyjechała do Anglii, gdzie pracuje jako analityk. Wyszła za mąż i wychowuje córeczkę Dalię.

 

Twórczość Ludwika zyskiwała powoli coraz większe uznanie. W 2005 roku Telewizja Polonia przygotowała o nim dokument pod tytułem „Moje światy” w reżyserii Krzysztofa Kownasa. W 2010 r. zasiadał w jury VII Międzynarodowego Festiwalu „Żydowskie Motywy”. Jako uznany ekspert w dziedzinie gastronomii był zapraszany do najdalszych zakątków Francji, by degustować wina, sery, dania regionalne i przetwory, a następnie opisywać ich zalety w swoich korespondencjach. Przemierzył Francję wzdłuż i wszerz i z pewnością wie o tym kraju i jego historii więcej niż przeciętny rodowity Francuz.

 

Poeta


Za swoje najwyższe osiągnięcia twórcze uważał Ludwik wiersze. W jego własnej ocenie ważyły więcej niż opowiadania, felietony, a nawet książki. W tym względzie przypominał Shakespeare’a i Cervantesa: pierwszy uważał za szczyt swej twórczości sonety, drugi zaś wynosił nade wszystko – włączając „Don Kichota” – swój bukoliczny poemat „Galatea”, napisany wprawdzie prozą, lecz w którym trójka bohaterów – dwaj pastuszkowie i piękna Galatea, w której obaj są zakochani – wyraża swe uczucia w formie wierszowanej.

 

Poezja Ludwika była raczej obojętna na losy pastuszków zakochanych w pięknych gęsiarkach, wiodących sielankowy żywot wśród lasów i pól. Opisywał inne lasy i pola Mazowsza, gdzie wraz z Małgosią i dziećmi wielokrotnie spędzali wakacje w Rybienku nad Bugiem, w domu pani Węckowskiej, teściowej Ludwika. Kilkadziesiąt kilometrów od położonej również nad Bugiem Treblinki – zresztą, w Polsce Żydom do Treblinki było blisko zewsząd, nie tylko z Rybienka. W pobliskim Wyszkowie, na drugim brzegu Bugu, urodził się Mordechaj Anielewicz, bohaterski przywódca powstania w getcie warszawskim. Stoi tam teraz jego pomnik.

 

Swoje wrażenia i uczucia wyraził Ludwik w przejmującym wierszu:


Nad Bugiem

Sosny w Rybienku przypominały mi, skąd nie jestem
Po drugiej stronie Bugu duch Anielewicza krążył
Przepędzano go kropielnicą i przemilczeniami na pomnikach
Mazowieckie lato pachniało jesienią Pikardii i jesienią życia
Sześćdziesiąt pięć lat później ciężka przeprawa z rodziną
przez tę samą rzekę z innymi ludźmi
stukamy się kielichami szampana albo raczej czystej
Nie wybaczam i proście o przebaczenie
Dzwoni mi w skroniach strach i nienawiść
jeszcze kujawiak, jeszcze hora
jeszcze Lepper udaje klezmera
Bal na Tytaniku
Dance macabre
Taniec chochoła
Płynie Bug, a Bóg patrzy
Z podmokłych łach piachu las wyrasta żydowskich rąk
Na niebie, jak zwykle
o tej porze roku
w Europie
spadają gwiazdy


Wiersze swoje publikował Ludwik – już po zmianie ustroju w Polsce – w periodykach krajowych, między innymi w „Czasie Kultury” oraz w piśmie księży pallotynów „Nasza Rodzina”. Publikował je również w internetowym „Recogito”, pod redakcją księdza Marka Wittbrota. W 2004 roku, nakładem „Książki i Wiedzy”, został wydany jego tomik wierszy Ucieczka z Egiptu. Przyjaciel Ludwika, Andrzej Bart, taki oto napisał tekst na obwolucie:

„Poezja jest największym przysmakiem Ludwika Lewina. Wiersze pisze od niepamiętnych czasów, choć niechętnie się nimi dzieli z obcymi. Rubaszny i tkliwy dla przyjaciół, takim też jest poetą. Jego metafory potrafią wystrzelić jak katedry gotyckie, sięgnąć mitu, ale i zasiąść przy zastawionym stole, a nawet znaleźć się pod nim. To poezja najszlachetniejszych intuicji i odczuć, która bez zbędnego mędrkowania próbuje zrozumieć cokolwiek z otaczającego nas świata.”

Prozaik


Ludwik był autorem niezliczonych opowiadań, najczęściej zwięzłych i krótkich, za to odznaczających się celną pointą lub niespodziewanym wnioskiem. Niektóre były dłuższe i nawiązywały do przeżyć osobistych, zachowując przy tym niezmienny dystans i autoironię.

Osobiście za najwyższe osiągnięcie prozatorskie Ludwika uważam jego krótką, pisaną w latach 1996–1997 powiastkę autobiograficzną pod tytułem „Syzyf & Ska”.
Gdy Ludwik dał mi do przeczytania swe wspomnienia z pierwszej klasy szkoły podstawowej (a było to w Warszawie, w roku 1950), odłożyłem rękopis na kilka dni do szuflady, czekając na weekend, by móc dysponować wolnym czasem na spokojną lekturę.


Wiedziałem, co robię; gdy zacząłem czytać tę krótką powieść opisującą pierwszy rok nauki w szkole podstawowej, doszedłem aż do końca bez żadnych przerw, co niezmiernie zwiększyło przyjemność. A potem czytałem ją jeszcze kilka razy, po kawałku. Wydawało mi się, że poznaję nawet tę szkołę podstawową (choć nie chodziliśmy do tej samej). Rozpoznawałem także zrujnowane ulice Warszawy, podwórka, na których spędzaliśmy tyle czasu, lekcje, przerwy, rozmowy z kolegami – jednym słowem to wszystko, na co składało się nasze ówczesne dziecięce życie, jakże szczęśliwe – bowiem najszczęśliwsi są właśnie ci, którzy nawet nie wiedzą, że są szczęśliwi...


Ludwik pół żartem poprosił mnie o napisanie recenzji, co skwapliwie uczyniłem – na użytek prywatny, bo na wydanie książkowe, nakładem „Książki i Wiedzy”, z ilustracjami Stanisława Młodożeńca, trzeba było czekać równo dziesięć lat – prawdziwa Odyseja!


Recenzja spodobała się Ludwikowi, była pastiszem zawierającym kilka domniemanych recenzji, które miały ukazać się po publikacji książki: zarówno uczoną analizę przywołującą psychoanalizę w „Twórczości”, jak i gniewną i antysemicką w nieistniejącej „Gazecie Polskiej”; wiersz nieznanej poetki i list pani nauczycielki, która Ludwika pamiętała – wprawdzie pod innym nazwiskiem. Recenzja ta jest zbyt długa, bym ją tu przytaczał, zadowolę się więc tylko kilkoma pierwszymi zdaniami:

Jedną z większych przyjemności, które może przynieść czytanie, jest odnalezienie utraconego na zawsze czasu dzieciństwa i młodości, lat beztroski i poczucia ładu i bezpieczeństwa (mówię o naszym wyjątkowo szczęśliwym pokoleniu, bo wcale nie wszystkim takie szczęście było dostępne). Taką właśnie przyjemność sprawiło mi czytanie opowieści Ludwika pod tytułem „Syzyf i spółka”. Nie wiem, czy na tym polega osławiony realizm krytyczny, czy jest to może coś innego, dość powiedzieć, że już na trzeciej stronie zanurzyłem się niepostrzeżenie, acz całkowicie, w problemach pierwszej klasy szkoły podstawowej.

Im dalej zagłębiałem się w lekturę, tym bardziej stawałem się małym Olesiem, a jego problemy przypominały mi do złudzenia moje własne – nie dzisiejsze, oczywiście, lecz tamte, szkolne, gorzko i słodko odzywające się w pamięci, utracone od dawna i bezpowrotnie. Czyż nie jest jednym z głównych zadań pisarza to cudowne wskrzeszanie minionego czasu, nieustająca walka z zapomnieniem?


Zastanawiałem się nieraz nad tytułem powieści o dzieciństwie – skąd i dlaczego pojawił się Syzyf? Ludwik mi sam tego nie objaśnił, zbywając moje pytania żartobliwym: „Domyśl się sam!”. Po wielu latach, a właściwie dopiero teraz, po odejściu Ludwika, myślę, że postać Syzyfa, którego trudy kończyły się niezmienną klęską, kojarzył ze swoim losem, w którym nie brakło porażek i poronionych poczynań – jak próba zostania filmowcem, dramat z pierwszym małżeństwem i rozwodem, niespełniona kariera w RFI...
Jednak ze wszystkich opresji potrafił wyjść obronną ręką, a porażki nigdy nie odebrały mu chęci i zapału do pracy twórczej – wręcz przeciwnie, dawały materiał do refleksji poetyckich i filozoficznych, którym dawał wyraz w swoich wierszach i opowiadaniach.


Dziennikarz


Wprawdzie pierwsze kroki na niwie reporterskiej zawdzięczał Ludwik szczęśliwemu zbiegowi okoliczności, gdy znalazł się w Pradze w czasie najazdu Paktu Warszawskiego i wykonał mnóstwo unikalnych zdjęć, już wkrótce potem został dziennikarzem radiowym, coraz więcej angażując się w ten zawód. Trzeba przyznać, że miał na kim się wzorować – jeszcze za czasów PRL-u nie brakowało w Polsce autentycznych dziennikarzy, takich jak Lucjan Wolanowski czy Ryszard Kapuściński.

 

W sierpniu 1991 roku, zaraz po powrocie z Anglii, Ludwik pojechał odwiedzić swoją mamę w Bat Jamie i przy okazji został korespondentem wojennym w Izraelu podczas pierwszej wojny w Zatoce. Izrael był wtedy celem rakiet wypuszczanych przez Saddama Husajna z Iraku; mieszkańcom rozdawano maski przeciwgazowe w obawie przed atakiem broni chemicznej. O tym, co widział i czuł, napisał kilka znakomitych artykułów.

 

Ludwik odznaczał się nie lada odwagą. W grudniu 1992 był korespondentem w Jugosławii, podczas bratobójczych walk na terenie Serbii i Bośni. Prowadził wywiady z bojownikami obu stron konfliktu. W owym czasie, zanim jeszcze zmuszono 300 000 Serbów z Chorwacji do ucieczki, Ludwik skłaniał się ku zachodniej interpretacji tego konfliktu, zarzucając mi moje zbyt prorosyjskie stanowisko. Dopiero po drugiej wojnie w Iraku, po totalnym zniszczeniu Libii i Afganistanu, zaczął przyznawać mi rację. Rzecz jasna, zawsze zgadzaliśmy się, gdy mowa była o sytuacji w Izraelu.

 

Od roku 2012 Ludwik pisywał też do tygodnika „Vector Polonii”, będącego przedtem dodatkiem do tygodnika „Angora”, utworzonego w Warszawie zaraz po zmianie władzy, zaś od roku 2011 – osobnym tygodnikiem wydawanym w Paryżu, skierowanym do Polonii zagranicznej, przede wszystkim we Francji, Belgii i Szwajcarii. W latach późniejszych Ludwik posyłał wybrane felietony także do blogów i portali internetowych, gdzie cieszyły się niezmiennym powodzeniem.

 

Na użytek turystów z Polski, w coraz większych ilościach odwiedzających stolicę Francji, wraz z Ludwikiem Stommą, wybitnym etnografem i historykiem działającym i mieszkającym od dawna we Francji, wydali książkę „Paryż za dwa Ludwiki”, czyli „przewodnik po Paryżu cieni i smaków”, wydaną przez BGW w roku 1995. Charakter tego osobliwego baedekera podaje krótka notka na obwolucie:

„Wspomnienia zdarzeń głupich i błahych, ponurych i barwnych, sielskich, patetycznych, smakowitych w najzupełniej kuchennym słowa tego znaczeniu, bolesnych i radosnych, czasem zmieniających bieg historii… Wszędzie cienie pamięci. Po śladach cieni oprowadzać będzie Ludwik Stomma. Soczysty świat przypomni Ludwik Lewin. Stąd: „Paryż za dwa Ludwiki”. Nie przesadzajmy – niedrogo!”

Do twórczości dziennikarskiej Ludwika Lewina zaliczyłbym też jego ostatnią książkę Kiedy rano jadę osiemnastką, wydaną w roku 2019 nakładem Wydawnictwa Naukowego Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Poświęcona Warszawie – miastu dzieciństwa i młodości autora – książka jest swoistym przewodnikiem po ukochanym mieście. Opisuje trasę tego tramwaju od Służewca do Żerania, zatrzymując się na nazwach przystanków, historii miejsc i ludzi z nimi związanych. Pretekstem do napisania książki stała się niezapomniana piosenka autorstwa poetki Heleny Kołaczkowskiej, do której muzykę ułożył kompozytor Alfred Gradstein. Tekst pierwszej zwrotki zna chyba na pamięć każdy warszawiak:

„Kiedy rano jadę osiemnastką, chociaż ciasno, chociaż tłok,
patrzę na kochane moje miasto, które mnie zadziwia co krok...
Na prawo most, na lewo most, a dołem Wisła płynie.”

Pani Helena Kołaczkowska ułożyła tekst tej piosenki w 1950 roku, gdy Warszawa ledwo podnosiła się z ruin. Ludwik odnalazł jej adres i przeprowadził wywiad z podówczas ponad 90-letnią autorką. Kilka razy jeździł do Warszawy, zbierał materiały historyczne, robił też zdjęcia sobie oraz kilku przyjaciołom na tle kolejnych przystanków.


Smakosz

 

Z trzech symboli radości życia zawartych w tytule wspaniałego walca Johanna Straussa Wino, kobiety i śpiew, Ludwik wielbił dwie pierwsze pozycje, trzecią pozostawiając zawodowym muzykom. Wprawdzie wino często zastępowała wódka, o której Ludwik powiadał – cytując rosyjskie przysłowie – że tak naprawdę istnieją tylko dwa jej rodzaje: „dobra” i „bardzo dobra”. Niestety, większym nałogiem było palenie papierosów; co gorsza, Ludwik palił francuskie „Gauloises” bez filtrów, z napisem „troupe” (dla wojska), nadziane czarnym tytoniem, bliskim krewnym rosyjskiej „machorki”. Tytoń pomagał Ludwikowi skupić myśli i zostać sam na sam z białą kartką papieru wkręconą do maszyny do pisania.

 

Dobre jedzenie i wyśmienita, urozmaicona kuchnia – cenione we Francji jak mało gdzie – stały się także jedną z głównych pasji Ludwika. Sam lubił gotować zarówno tradycyjne dania kuchni polskiej i żydowskiej (znakomite flaki po warszawsku, potrafił też sporządzić karpia w wersji „gefilte fisz”), udawały mu się także dania francuskie i włoskie. Często, gdy bywał u nas na kolacji, zakładał fartuch i, krzątając się w kuchni, pomagał smażyć placki ziemniaczane lub przyrządzać wątróbkę z cebulką.

 

Nic więc dziwnego, że po kilku udanych reportażach poświęconych gastronomii i kuchni francuskiej zaczęto zapraszać Ludwika na imprezy kulinarne, prosząc o napisanie recenzji lub sprawozdania. W ten sposób został Ludwik cenionym ekspertem w tej dziedzinie. Został współpracownikiem wychodzącego w Polsce miesięcznika „Kuchnia”. W innym tygodniku – „Do Rzeczy” – prowadził przez kilka lat poświęconą wiedzy o winach rubrykę pod tytułem „Wina Lewina”, w której omawiał zalety win francuskich, włoskich i hiszpańskich, nie gardząc także popularnymi w Polsce produktami winnic chilijskich i argentyńskich. Chwalił też wina izraelskie z wyżyny Golan i doliny Jordanu.


Swoją wiedzę kulinarną i historyczną zawarł Ludwik w wydanym w roku 2001 nakładem warszawskiej „Książki i Wiedzy” zbiorze esejów zatytułowanym Podróż po stołach Francji. Pokazał mi rękopis, prosząc o przyjacielską recenzję, jak zwykle – na własny użytek. Oto wyjątki z moich żartobliwych, lecz niemniej życzliwych komentarzy:

„Tę książkę należałoby nie czytać, lecz jeść! – pomyślałem już po pierwszym, pobieżnym zapoznaniu się z Podróżą po stołach Francji Ludwika Lewina. Nie zmieniłem zdania także i później, gdy przegryzłem się przez wielostronicowe opisy rozmaitych potraw, jak też i historii królów, diuków i markizów francuskich, którzy owe specjały spożywali, a nieraz i sami wprowadzali po raz pierwszy na stoły pałaców Francji i Nawarry.

 

Mimo że dzieło Ludwika Lewina zawiera liczne przepisy kulinarne, nie jest ono bynajmniej książką kucharską. Ponieważ Francja jest zlepkiem historycznych krain, książka podzielona jest na rozdziały omawiające sztukę kulinarną i specjały tychże. (...) Tak więc sztukę kulinarną Francji można przedstawiać rozdziałami, których tytuły są po prostu nazwami krain: Burgundia, Prowansja, Alzacja, Normandia, Charente – żeby wymienić tylko te najbardziej znane.


Każdy rozdział jest perełką opisów krajoznawczych i historycznych. Tak, książka ta jest niewątpliwie dziełem nie tylko historycznym i gastronomicznym, lecz także i poetyckim, co nie jest rzeczą dziwną, zważywszy, iż Ludwik Lewin jest poetą. Poezją nafaszerowane są nie tylko opisy przyrody, architektury, flory i fauny, lecz także liczne anegdoty związane z historią gastronomii francuskiej. Istna kopalnia wiadomości historycznych, jak też i czysto technicznych. (...) Na końcu każdego prawie rozdziału (z wyjątkiem Lotaryngii i Charente) autor przytacza kilka smakowitych przepisów na typowe dania francuskie.”

 

Na zakończenie chciałbym powiedzieć o innej recenzji, czy też raczej oddźwięku lub echu, napisanej pod wrażeniem nieukończonego cyklu poezji Ludwika. Lubiliśmy zabawy literackie, polegające na tym, że pokazywał mi swój ostatni tekst, na który miałem napisać zaimprowizowaną, żartobliwą recenzję. Tym razem był to cykl erotyczno-gastronomiczny opatrzony tytułem Spis zup, i miał składać się z dwunastu co najmniej wierszy, nie dłuższych od sonetu, lecz o zgoła luźnej i swobodnej formie. Tak zwany „biały wiersz” (tak jak przecież istnieje biały barszcz. Albo zabielany).

 

Klamrą tematyczną miały być zupy: po jednej na każdy wiersz. W wersji minimalnej miało ich być dwanaście: barszcz, krupnik, grochówka, pomidorowa, kapuśniak, cebulowa, ogórkowa, grzybowa, kartoflanka, rosół, żurek, chłodnik... Kto wie, ile można by jeszcze dodać. Na początek przeczytał mi Ludwik trzy wiersze: „Krupnik”, „Cebulowa”, „Barszcz” – w tej właśnie kolejności. Korzystając z uprzejmości Autora, zacytuję ostatni z kolei:


B A R S Z C Z

Szczodra szczypta szczęścia obiecana na czerwono
barszcz
w filiżance niezabielany mieni mi się
przez krochmalną jasność obrusa
ostatni szczebel drabiny do raju
już przeszczepiony w niebo prześcieradła
Barszcz będzie z grzybem
myśli, patrząc na mnie, ten w lustrze
a ja jak szczygiełek
bo w kominku szczapa szczęka
jak rozpalony pogrzebacz
Ale nie
najpierw jest szczerość w spuszczonych oczach
a potem szeptem:
nie dzisiaj
dzisiaj nie mogę
No i burak
Szczęka mi się ściska
Z łyżki na serwetę – krwawa kropla
Nie szkodzi, to się spierze
Paryż, 27 XII 1997

 

Nie będę tutaj wdawać się w dogłębną analizę treści i formy tych krótkich, acz
wysokokalorycznych utworów. Było w nich wiele metafor i aluzji, wykorzystujących
przypadkowe lub naumyślne paralele między węchowymi, smakowymi i dotykowymi
doznaniami z dwóch różnych stref bytu: erotycznej i gastronomicznej. Nie tak dalekie jedno
od drugiego, jak powszechnie wiadomo. Szczególnie trafne jest spostrzeżenie, do jakiego
stopnia świeże, białe prześcieradło przypomina czysty, świeżo nakrochmalony obrus!

 

Ludwik dał mi fotokopie tych trzech wierszy, zaszczycając mnie propozycją napisania
mini-recenzji. Tak naprawdę chciałem napisać nie tyle recenzję, co przedmowę lub
inwokację – po skompletowaniu tuzina zup. Ale jak to w życiu bywa, czwarta zupa nie dawała się tak szybko ugotować jak poprzednie trzy. Podsunałem nieśmiało propozycję włączenia do spisu "zupy nic" – można w końcu to danie zaliczyć do zup, a zaleta polega na tym, że odpowiedni wiersz można zastąpić białą kartką papieru. Potem pomyślałem sobie, że to kiepski i tani pomysł. Przyjaciel spodziewał się po mnie czegoś bardziej oryginalnego.

 

Przypomniałem sobie nagle, że wielkie i ambitne utwory, takie jak Faust czy Don
Kichot
, zaczynały się często inwokacją. Może i tu udałoby się coś napisać, poetyckiego
i z jednoczesną aluzją do gastronomii? Na przykład coś takiego:

 

Zupo! Włoszczyzno moja! Ty jesteś jak z drobiem,
Ile cię trzeba cedzić, ten tylko się dowie,
Kto cię strawił. Dziś tłustość twą w całej wątrobie
Czuję i opisuję. I twierdzę: po tobie
Nie masz jak drugie danie! Mięsne albo rybne,
Z kartoflami lub ryżem i z sosem warzywnym
Lub grzybowym. Z prawdziwków lub rydzów duszonych,
Zebranych w gęstym lesie, pośród pól zielonych,
Gdzie bór stał nowy, świeże gry, kajak, śniedź biała,
I pannie skiń z rumieńcem: dzięcioł, lin i pała!


Felietonista


Nasze wspólne z Ludwikiem pokolenie rosło w cieniu straszliwej wojny, w zrujnowanej Warszawie, w rodzinach cudem ocalałych z zagłady narodu żydowskiego, naznaczeni fantomowymi bólami po utracie dziadków, ciotek i wujków, starszych kuzynów i większości przyjaciół rodziców. Nasi rodzice próbowali z mozołem odbudować jakieś podobieństwo utraconej na zawsze społeczności żydowskiej lub przynajmniej swego przedwojennego środowiska – ze zmiennym szczęściem, jednak wystarczyło to, byśmy nie zapomnieli, kim jesteśmy. Często pomagało nam w tym otoczenie, szczególnie po pierwszej „odwilży”, która nastąpiła w 1956 roku, gdy – na krótko wprawdzie – rozwiązały się języki w tramwajach i na bazarach, lecz jeszcze nie w oficjalnej prasie. Na to trzeba było poczekać jeszcze trochę – do połowy lat sześćdziesiątych.

 

W bogatym i różnorodnym dorobku dziennikarskim Ludwika felietony poświęcone tematyce żydowskiej stanowią osobny rozdział. Ludwik pisał wiele i obficie, a jego publikacje ukazywały się w najróżniejszych gazetach i czasopismach; nie wszędzie jednak mógł w pełni dać wyraz swoim uczuciom i przekonaniom, nie ulegając ograniczeniom cenzury – prawdziwej czy też wyimaginowanej. Dopiero w „Słowie Żydowskim” znalazł miejsce, w którym mógł czuć się sobą, gdzie był jak we własnym domu – u siebie. Tu mógł dać wyraz uczuciom i obawom, odwoływać się co i raz do bolesnej historii zagłady i do trosk o zachowanie kultury i pamięci. Niemało miejsca zajmowały rozważania o przyszłości i bezpieczeństwie Izraela, o chmurach zbierających się nad Europą, w szczególności nad ludnością żydowską – i nie tylko żydowską – i nad umiłowaną drugą ojczyzną, którą stała się dlań Francja. O swojej drodze do tożsamości żydowskiej Ludwik pisał wiele razy, jego myśli na ten temat są rozsiane po różnych felietonach z niniejszego wyboru.

 

Pisanie o antysemityzmie jest – w odróżnieniu od wielu innych tematów – znakomitą inwestycją dla felietonisty. Zapewnia bowiem aktualność po upływie wielu dziesięcioleci, kto wie, czy nie na stulecia naprzód. Gdy czyta się felietony Ludwika o podnoszącym głowę antysemityzmie we Francji, ma się wrażenie, że zostały napisane wczoraj (a co gorsza – że pewnie będą jeszcze bardziej aktualne w niedalekiej przyszłości).


Zakończenie


W środku drugiego dziesięciolecia lat 2000 Ludwik zaczął mieć kłopoty ze zdrowiem, które nasiliły się w roku 2018. Jednak nie tracił humoru, nadal pracował, biorąc też udział w pokazach kulinarnych i wielorakich imprezach, na które go niezmiennie zapraszano. Pisał i publikował bez przerwy, poddając się jednocześnie zabiegom leczniczym, które z początku pozwalały utrzymać nadzieję powrotu do zdrowia. Mimo nasilających się bólów w stawie biodrowym, utrudniających chodzenie, odbył dwie dalekie podróże, odwiedzając rodzinę Bruna z dwojgiem wnuków w Seattle oraz obie córki – Olę w Tel Awiwie i Anię w Londynie.

 

Po trwającej prawie rok poprawie, która nastąpiła w wyniku leczenia w jednej z podparyskich klinik, stan Ludwika pogorszył się znacznie po kolejnym nawrocie choroby w roku 2020, niedługo przed wybuchem pandemii. Mimo coraz częstszych i dłuższych pobytów w szpitalu, Ludwik nie przerywał pisania, dostarczając co miesiąc kolejne eseje do „Słowa Żydowskiego”, z którym nawiązał współpracę lata wcześniej. Walcząc bohatersko z bezlitosną chorobą, nadal pisał felietony do „Słowa Żydowskiego”; nawet w szpitalu miał przy sobie swego laptopa, na którym wystukiwał swoje teksty. Ostatni z nich, „Klinika Odessa”, powstał w marcu 2022 – na dwa miesiące przed zgonem, który nastąpił 8 maja.


Wszystkie felietony ze „Słowa Żydowskiego” Ludwik pozwalał publikować w popularnym blogu „Reunion 69”, prowadzonym przez mieszkającego w Szwecji Michała Edelmana; cieszyły się one niezwykłą poczytnością. Zaraz po śmierci Ludwika Michał zapytał mnie, czy nie mógłbym napisać czegoś w rodzaju nekrologu. Oczywiście zgodziłem się, oto co napisałem Michałowi w odpowiedzi:

„Ludwik zmarł w paryskim szpitalu Clinique de la Jonquière 8 maja; pogrzeb, na który przybyło sporo przyjaciół i znajomych, nie licząc rodziny, odbył się na podparyskim Cmentarzu w Pantin w piątek 13 maja. Ludwik spoczywa w grobowcu dwuosobowym razem ze swoją matką, Sabiną (Sarą bat Lazar), pochowaną tamże ponad 15 lat temu. Oprócz żony Ludwika, Małgosi, byli obecni: jego syn z pierwszego małżeństwa, Bruno, który przyleciał z Seattle, starsza córka Aleksandra (Ola) z Tel Awiwu z synkiem Elią, młodsza córka Ania z Londynu, kuzyn Ludwika Oleś Kurlandzki z żoną Krysią (z domu Fiszer) – tyle o rodzinie.

Przyjaciół i znajomych było co najmniej 70 osób; po pogrzebie większa ich część wzięła udział w stypie w pobliskiej restauracji, pijąc białe wino i dzieląc się wspomnieniami o Ludwiku.

Pogrzeb był z rabinem, niestety nie z tym, o którego prosił sam Ludwik – pragnął, by odprowadzał go rabin Moïse Lewin, bardzo wysoko postawiony duchowny, piastujący zaszczytne stanowisko kapelana żandarmerii (widocznie i wśród żandarmów francuskich są też Żydzi!) – niestety, był on zbyt zajęty, dopiero co wrócił z Nowego Jorku z jakiegoś zjazdu rabinów i musiano się zadowolić usługami rabina sefardyjskiego, który jednak postarał się wyrecytować Kadysz z wymową aszkenazyjską. Zrobił, co mógł, by opowiedzieć coś o Zmarłym, wypytał przedtem Małgosię, lecz widać było, że niewiele mu mówią polskie nazwiska i nazwy miast – szkoła filmowa w Łodzi czy polonistyka w Warszawie – lecz to, co mówił, wypowiadał z sympatią i szacunkiem.

 

Po przemowie rabina były tylko dwa wystąpienia: ja przeczytałem krótki tekst poświęcony Ludwikowi (po polsku), dodając jeszcze krótszy tekst Elżbiety Sternlicht, która nie mogła przyjechać z Berlina, więc poprosiła mnie, bym go odczytał na głos. Po czym Lonia Heller opowiedział wzruszająco i ciekawie o swej przyjaźni z Ludwikiem, trwającej jeszcze od czasów szkoły podstawowej – po francusku. O ile wiem, improwizował, więc nie ma żadnego śladu w postaci pisanej, a szkoda!

 

Jednym słowem – jeśli możesz umieścić gdzieś ten mój krótki tekst o Ludwiku, który przypinam w załączniku w formacie PDF, będę Ci bardzo wdzięczny. Może ktoś jeszcze doda parę słów?”


A oto tekst przemówienia pożegnalnego wygłoszonego nad grobem Ludwika:
Myśląc o Ludwiku


Myśląc o Ludwiku – a myślę o nim codziennie, odkąd odszedł na zawsze – przypominam sobie nasze niezliczone rozmowy o życiu, o literaturze i teatrze, o sztuce jedzenia i kochania, o polityce i historii, o dzieciach i wnukach, o naszych sukcesach i porażkach – przypominam sobie opowiadanie o rabinie Zusii z Hanipola, ktore wiele razy omawialiśmy przy różnych okazjach. „Kiedy rabin Zussia był bardzo stary i tak słaby, że nie mógł wstać z łóżka, zwołał swoich ukochanych uczniów, którzy płacząc wynosili pod niebiosa zalety Nauczyciela, mowiąc mu że był dla nich jednocześnie Mojżeszem i Salomonem. Wtedy Rabi Zussia powiedział bardzo cichym, ale wyraźnym głosem: „Przez całe życie starałem się być sprawiedliwym jak Mojżesz, świątobliwym jak jego brat, arcykapłan Aaron, roztropnym jak Józef i mądrym jak król Salomon. A teraz moje dni są policzone i wkrótce zostanę wezwany na najwyższy sąd przed Panem. Nie mogę powiedzieć, ze idę na ten sąd bez bojaźni; lecz jedno wiem na pewno: Wszechmogący nie będzie winił mnie za to, że za życia nie byłem Mojżeszem, królem Dawidem czy królem Salomonem. Ale może mi zarzucić że nie zostałem w pełni rabinem Zussią”. Gdy byliśmy młodzi, u samych początków naszej samodzielnej drogi przez życie, obaj staraliśmy się wybraćc sobie mistrzów będących wzorami do naśladowania – przy czym Ludwik miał takich mistrzów wielu, odpowiednio do talentów, którymi obdarzył go los: pragnął pisać prozę jak Bruno Schulz, poezje jak Miłosz, być reporterem jak Egon Erwin Kisch, fotografem jak Franck Capra, filmowcem jak Polański, smakoszem i znawcą win jak Curnonsky. Podobnie jak w swoim czasie rabin Zussia, Ludwik nie wcielił się po raz drugi w żadnego z podziwianych przez siebie mistrzów, za to pozostał samym sobą, niepowtarzalnym Ludwikiem Lewinem, piszącym w jedynym i bez trudu rozpoznawalnym stylu, książki i wiersze, artykuły i reportaże. Wyrażał w nich swoje rozdarcie między polskością a żydowskością, między Francją a Izraelem, między religijnością i wolnomyślicielstwem. To nigdy nie ustające napięcie było zarazem źródłem twórczego natchnienia. Wystawił sobie Ludwik pomnik jak Horacy, trwalszy niż ze spiżu, i wraz z rzymskim poetą mógłby zawołać: „non omnis moriar” – nie umrę cały. Bo też najtrwalszym dziełem Ludwika było stworzenie wraz z Małgosią wspaniałej rodziny i przekazanie dzieciom najważniejszej części samego siebie. TRWANIE Poszło z dymem tyle milionów, Ale uszliśmy cało Stoimy, jak drewniana belka pod gradem strzał I mówimy światu, że jeszcze może być światem.


Postscriptum Redaktora „Listów z naszego sadu”


Ten test ma poprzedzać wybór felietonów Ludwika. Z Autorem łączy nas przyjaźń z Lewinem i dużo więcej. Sam Ludwik próbował nas poznać wiele lat temu, ale pojawiły się jakieś zaburzenia na linii przesyłowej.  On francuski profesor fizyki teoretycznej, ja emerytowany nie wiadomo kto,  magister pseudonauki pod nazwą socjologia, po trzykroć niedoszły doktor, dziennikarz mało znany.


Z Ludwikiem poznaliśmy się w Polskiej Sekcji BBC i od pierwszej chwili zapałaliśmy do siebie sympatią.  Ja, po śmierci córki, nie należałem do ludzi specjalnie towarzyskich. Z Ludwikiem czasem dzieliłem się tym, co robię poza pracą. Kiedyś pokazałem mu krótki tekst:

Rzuciłem perły przed wieprze, zżarły. Z mlaskaniem wybierały je z błota, a potem patrzyły na mnie prosząco i poszturchiwały mnie ryjami. Drapałem je za uszami, próbując uspokoić ich natarczywą  żarłoczność. Nie  miałem  już  pereł,  więc  rzuciłem  garść  monet.  Obwąchiwały  je z niechęcią. Odeszły  zawiedzione,  ale  bez  agresji.  Podniosłem  z błota  pięciokoronową  monetę z czasów Gustawa Adolfa, spojrzałem na inskrypcję: „Obowiązek przede wszystkim”. Wszystko było piękne, a obowiązek przedstawiał się niejasno. Ponad błotną przestrzenią, w której ulotniły się wieprze, unosiła się atmosfera powinności. Jak twierdził Seneka, tworzymy przeszłość. W słoneczne przedpołudnie wstrząsnęła mną zgroza. Stado wieprzy powróciło na polanę w poszukiwaniu pereł. Najbardziej pilne przeorywały wilgotną ziemię, podczas gdy inne położyły się w błocie, kontemplując przemijanie czasu. Czas rzeczywiście mijał. Jeden z wieprzy rył ziemię, wśród kępy krzaków natrafił na gniazdo, wypłoszył samicę i zżarł pisklęta. Straszliwy krzyk matki zwrócił uwagę pozostałych wieprzy. Uniosły głowy, patrząc z zaciekawieniem na odwieczny dramat. Nie wzbudzał w nich lęku ani poczucia empatii. Dziwił je obłędny wrzask kołującego nad polaną ptaka.

Ludwik zapytał, czy mam więcej pereł. Roześmiałem się wymijająco. Ryszard był przyjacielem codziennym, ja od wielkiego święta. Ludwik przysyłał mi czasem coś do publikacji, pisał co myśli o moich książkach. Na półce leży jego ostatnia książka i nie umiem wcisnąć jej między inne.

Czegoś w tym tekście mi brakuje. Czego? Mnie. Jestem wdzięczny Ludwikowi za to, że nigdy nie przyszło mu do głowy pytanie, dlaczego ja, stuprocentowy goj, tak często piszę o Izraelu, a raczej o kłamstwach na temat Izraela. On uważał to za zupełnie naturalne i oczywiste.

Najbardziej intensywny okres naszych kontaktów przypada na czas po moim powrocie do Polski. (Samego Ludwika ostatni raz spotkałem na pogrzebie Jerzego Giedroycia i nie była to okazja do pogaduszek). Przeprowadziliśmy się z Małgorzatą do Dobrzynia nad Wisłą w 1998 roku. W Dobrzyniu, we wrześniu 1939 roku, Żydzi stanowili jedną trzecią mieszkańców. Miasteczko liczy około dwóch tysięcy mieszkańców – niejedna wieś ma więcej. Kiedy oprowadzam gości po tym architektonicznie nieciekawym miasteczku, pokazuję głównie to, czego już nie ma.

– Tu była synagoga, bardzo piękna (pokażę ci później stare zdjęcia). Została spalona już we wrześniu 1939 roku. Ta uliczka nazywała się Żydowska, teraz Mickiewicza. Zduńska to ulica żydowskich rzemieślników. Mieszkali również w innych miejscach, ale niektóre domy są stare, zachowały pamięć. W innym miejscu pokazuję pozostałość zakładu fryzjerskiego. Prowadzili go bracia, o których słyszałem szepty. Wolę nie plotkować. Nie mam dowodów. Kiedy przyjechaliśmy, próbowałem się dowiedzieć czegoś więcej, ale tu przeszłość osłania milczenie. Kiedy zbudowano pod Włocławkiem tamę, woda zalała żydowski cmentarz. W kiosku pani, sprzedając mi gazetę, wręczyła mi również parafialną gazetkę. Ówczesny proboszcz z dumą informował, że zakupił kopię figury Matki Boskiej – dokładnie taką, jaką Niemcy wspólnie z Żydami zniszczyli we wrześniu 1939 roku.

Tak mi żal, że nie mogłem nigdy oprowadzić Ludwika po moim Dobrzyniu. Jest tu jeszcze jeden dziwny szczegół. Wędrując ulicą tego miasteczka, czasem ze zdumieniem potrząsam głową. Niektóre twarze mają semickie rysy – czasem bardzo semickie. Stulecia sąsiedztwa zostawiły swój ślad genetyczny. Praca nad tym tekstem to radość i ból. Jako wdowiec jestem nadal niemowlęciem, więc proszę ukochaną wnuczkę, żeby mnie nie przewijała, jak również, żeby nie zadręczała mnie nadmierną opieką. To nie hospicjum. Może natomiast czasem przywoływać mnie do porządku. Z Bogiem sprawa, kiedy jest to wybuch radości szaleńca – gorzej, kiedy wybucham wściekłością, która kieruje się na innych ludzi. Na szczęście Paulina czuwa nade mną, rozumiejąc moją potrzebę prywatności. A w samotności jestem nieobliczalny. Obrażam ludzi, a potem przepraszam – albo nie. Kiedyś Ludwik ostro zwrócił mi uwagę za brak taktu wobec jakiegoś durnia.


Skomentuj Tipsa en vn Wydrukuj






Notatki

Znalezionych 2984 artykuły.

Tytuł   Autor   Opublikowany

Ostatni bastion: starożytne chrześcijańskie serce regionu walczy o przetrwanie   Fernandez   2025-07-09
O życiu i twórczości Ludwika Lewina   Kerner   2025-07-09
Nieświęty sojusz marksizmu i radykalnego islamizmu   Finlayson   2025-07-08
Historyczne ostrzeżenie od Franklina   Goldberg   2025-07-08
Niezwykła propozycja uwolnienia terytoriów palestyńskich od islamonazizmu   Koraszewski   2025-07-07
Chiny zbroją Huti, a Huti zawierają pakt z Al-Szabab, zagrażając żegludze na Morzu Czerwonym   Douglass-Williams   2025-07-07
Jak zła terapia przejęła kontrolę nad amerykańskimi szkołami   Hughes   2025-07-05
Och, kochanie, wcale tak bardzo nie posunęliśmy się do przodu!   Chesler   2025-07-05
To jest antyfaszysta   O'Neill   2025-07-04
Sprawozdanie "Pana Nie wiem”   Koraszewski   2025-07-04
Islam skutecznie wyeksportował swoje zakazy do mediów zachodnich – które odmawiają publikacji fikcyjnego „rysunku Mahometa”     2025-07-03
Empatia to piękna rzecz – dopóki nie przestaje być piękna.   Tabrizi   2025-07-01
Wyciek informacji z CNN to desperacka próba zaprzeczenia zwycięstwu Izraela   Goldberg   2025-06-30
Przeczytaj konstytucję Iranu i rozbij reżim   i Bill Siegel   2025-06-28
Reakcje ONZ na ataki Iranu na izraelskich cywilów     2025-06-27
Wyobraź sobie, że Hitler pozostał nietknięty   Hoffman   2025-06-26
Kurdowie: zapomniany naród w świecie odurzonym wybiórczym oburzeniem   Finlayson   2025-06-26
Ataki Trumpa na Iran były sygnałem dla Chin   Greenfield   2025-06-25
Czas, którego nigdy nie zapomnimy   Chesler   2025-06-25
Od wtorku do wtorku minął tydzień   Koraszewski   2025-06-24
Iran jest z Ameryką w stanie wojny od 46 lat   Greenfield   2025-06-23
Nieznośna lekkość oporu: Granice nieposłuszeństwa obywatelskiego w cieniu antysyjonizmu i antysemityzmu   Walter   2025-06-21
Większość podstawowych elementów do przeprowadzenia rewolucji na Zachodzie już obecnie istnieje, ale jakiej rewolucji?   Fernandez   2025-06-21
Komiczny upadek kultu kefiji   O'Neill   2025-06-18
Izrael wykonuje brudną robotę za innych     2025-06-16
Logika i uprzedzenia: od starożytności do BBC   Tsalic   2025-06-13
Dlaczego administracja Trumpa sprzedaje broń państwom, które przodują w sponsorowaniu terroryzmu?   Williams   2025-06-13
Gaza – Palestyna - kalifat   Koraszewski   2025-06-12
Krzyż na drogę jachtowi głupków płynących z Gretą do Gazy   O'Neill   2025-06-11
Nikt ich nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne   Koraszewski   2025-06-07
Antyizraelska prawica łączy się z proirańską lewicą   Smith   2025-06-07
To Amerykanie zmienią stanowisko, a nie Iran     2025-06-06
Antysemityzm należy badać jako poważną chorobę psychiczną   Hoffman   2025-06-05
Krytyka Izraela przez ONZ w sprawie pomocy dla Gazy dowodzi, że dobrze wiedzieli, iż Izrael nie okupował Gazy     2025-06-04
Krwawe oszczerstwo dociera do kolejki po chleb: fabrykowanie masakry w Rafah   Oz   2025-06-03
Wzniosłe zasady i sentymenty   Taheri   2025-06-01
Wywiad z Alanem Dershowitzem   Ruda   2025-05-31
List z Wydziału Praw Obywatelskich Departamentu Sprawiedliwości USA do Franceski Albanese   Terrell   2025-05-30
Najnowsza zbrodnia Izraela? Karmienie mieszkańców Gazy   O'Neill   2025-05-29
List otwarty do prezydenta Trumpa wzywający go do zapobieżenia irańskiemu arsenałowi nuklearnemu   I Andrew Stein   2025-05-28
„Nakba” nie jest naszym problemem   Cohen   2025-05-27
Gaza to więzienie na świeżym powietrzu. Jak śmiesz proponować komukolwiek, żeby wyjechał! (Z satyrycznej strony PreOccupied Territory)     2025-05-26
Iran używa strategii Korei Północnej — a USA znów dają się na to nabrać   Rafizadeh   2025-05-25
Human Rights Watch @HRW jest niemoralny     2025-05-25
Anglia, którą kiedyś szanowaliśmy   Haug   2025-05-24
List otwarty do dziennikarskiej braci   Koraszewski   2025-05-24
Wielką ironią jest to, że Stany Zjednoczone rezygnują z miękkiej siły, jednocześnie przyjmując prezenty od Kataru     2025-05-22
Achillesowa pięta inteligenta   Koraszewski   2025-05-20
Jak rozprzestrzenia się antysemicka nauka: wadliwa metodologia liczenia ofiar śmiertelnych w Strefie Gazy jest promowana przez @TheEconomist     2025-05-19
Samer Berany: Nadszedł czas na przywrócenie Druzom autonomii – państwa, którego Turcy zawsze się bali   Oz   2025-05-17
Czy Unia Europejska rzeczywiście oczekuje, że radykalni islamiści mogą się zreformować?   Haug   2025-05-17
Turcja: masowe aresztowania, tortury, cenzura   Bulut   2025-05-16
Tętent galopujących wiadomości   Koraszewski   2025-05-15
Kącik Miłośników Językoznawstwa, czyli: co znaczy słowo "antysemityzm"?      Kerner   2025-05-15
Benjamin Netanjahu kontra Edward Said: globalna wojna o idee przebudzone   Taub   2025-05-14
Nielegalne przejmowanie ziemi przez Europę   Rhea   2025-05-12
Siedem największych kłamstw na temat działań Izraela i Sił Obronnych Izraela w Gazie   i Arsen Ostrovsky   2025-05-09
Krótka historia antysemityzmu jako sygnalizacji cnoty     2025-05-07
Sąd Najwyższy Wielkiej Brytanii potwierdza, że kobiety istnieją   Greenfield   2025-05-07
Malowane papugi na plafonie jak długi   Koraszewski   2025-05-05
Koszmarne dziedzictwo kolonializmu   Koraszewski   2025-05-02
Departament Sprawiedliwości stwierdza, że UNRWA może zostać pozwana przed amerykańskim sądem   Fitzgerald   2025-05-02
„Guardian” przedstawia antysemityzm na kampusach jako wytwór naszej wyobraźni   Levick   2025-04-29
Zachód znów wpada w pułapkę Iranu   Rafizadeh   2025-04-28
Jak ekstremizm maszeruje bez przeszkód   Bryen   2025-04-28
Vermont, Mohsem Mahdawi i tabun użytecznych idiotów   Collier   2025-04-25
Azerbejdżan: rozszerzenie Porozumień Abrahamowych   Sherman   2025-04-24
Dwa pełne lata piekła w Sudanie   Fernandez   2025-04-23
Szalona kampania mająca na celu dekryminalizację Hamasu   O'Neill   2025-04-21
Najnowsza próba podważenia Izraela? Wykorzystywanie palestyńskich chrześcijan   Bard   2025-04-20
Sytuacja kryzysowa kanadyjskich Żydów   Hecht   2025-04-19
Sahel: rodzące się centrum globalnego islamizmu   Haug   2025-04-19
Drodzy uprzejmi Żydzi i inni o mentalności „Nie chcę się do tego mieszać”:To nie działa.   Finlayson   2025-04-17
Żydowska ambiwalencja w walce z antysemityzmem   Bard   2025-04-17
Biesy napadają raz jeszcze   Koraszewski   2025-04-16
Zapomniana wojna w Sudanie ujawnia nieludzkość izraelofobii   O'Neill   2025-04-16
Zastosowanie żydowskiej perspektywy etycznej do zidentyfikowania i ujawnienia stronniczości mediów (znowu @NYTimes)     2025-04-15
Żydowska etyka polityczna: projekt dla sprawiedliwych     2025-04-14
Realistyczne spojrzenie na kolonializm osadniczy   Finlayson   2025-04-14
Ramy uniwersalnej etyki żydowskiej     2025-04-13
Trump i pułapka Najwyższego Przywódcy   Taheri   2025-04-13
Antyglobalista w Białym Domku   Koraszewski   2025-04-12
Etyka żydowska: wróg każdej wadliwej filozofii     2025-04-11
Udawanie rozbrajania Hezbollahu nic nie pomoże   Abdul-Hussain   2025-04-10
Wojna ONZ z sukcesem Żydów     2025-04-10
Ludobójcza krucjata Iranu     2025-04-09
Trzydzieści lat temu Izrael deportował przywódców Hamasu. Świat zmusił Izrael do przyjęcia ich z powrotem   Greenfield   2025-04-09
Turcja idzie w ślady demokracji z tradycjami   Koraszewski   2025-04-08
Nazistowski supersesjonizm: unicestwienie żydowskiej „antyrasy”     2025-04-08
Wojna socjalizmu z Żydami – od Marksa do dzisiaj     2025-04-07
Zbrodnia to niesłychana   Koraszewski   2025-04-06
Czy rząd USA ma prawo stawiać warunki finansując uniwersytety?   Dershowitz   2025-04-05
Palestyńscy mężczyźni dopuszczają się przemocy wobec kobiet, ale winą obarcza się Izrael   Levick   2025-04-05
Turcja: moment neoosmański   Fernandez   2025-04-04
Jak świecki progresywizm stał się moralnie regresywny     2025-04-04
Samą istotą palestynizmu jest supersesjonizm     2025-04-03
Zawsze przyczyna, nigdy skutek   Malicki   2025-04-02
Tożsamość w czasach zarazy   Koraszewski   2025-04-01
Sprawiedliwość społeczna i supersesjonizm     2025-04-01
Gaza, Trump, prawda i… „transfer”   Sherman   2025-03-31

« Poprzednia strona  Następna strona »
Polecane
artykuły

Hamasowscy mordercy


Stawianie czoła


 Dyplomaci, pokerzyści i matematycy


Dlaczego BIden


Nie do naprawy


Brednie


Rafizadeh


Demokracje powinny opuścić


Zarażenie i uzależnienie


Nic złego się nie dzieje


Chłopiec w kefiji


Czerwone skarby


Gdy­by nie Ży­dzi


Lekarze bez Granic


Wojna w Ukrainie


Krytycy Izraela


Walka z malarią


Przedwyborcza kampania


Nowy ateizm


Rzeczywiste łamanie


Jest lepiej


Aburd


Rasy - konstrukt


Zielone energie


Zmiana klimatu


Pogrzebać złudzenia Oslo


Kilka poważnych...


Przeciwko autentyczności


Nowy ateizm


Lomborg


„Choroba” przywrócona przez Putina


„Przebudzeni”


Pod sztandarem


Wielki przekret


Łamanie praw człowieka


Jason Hill

Listy z naszego sadu
Redaktor naczelny:   Hili
Webmaster:   Andrzej Koraszewski
Współpracownicy:   Jacek, , Małgorzata, Andrzej, Henryk