Lubię przeprowadzki, więc ucieszyła mnie perspektywa przejścia z „Racjonalisty” do „Listów”, tylko ten tytuł nie bardzo mi odpowiada. Nie mam sadu i rzadko pisuję listy. Zaproszenie do współpracy przyjąłem, ale zacznę od protestu. Redakcja odrzuciła moją propozycję, aby strona nosiła tytuł „Głos Rozpaczy”.
Jest „Głos Wielkopolski” , jest „Głos Szczeciński”, jest „Białostocki Głos Codzienny”, jest „Głos katolicki” i jest „Głos Narodowy”, nie ma jednak „Głosu Rozpaczy”. A przecież zrozpaczeni jesteśmy wszyscy, chociaż z różnych powodów. „Głos Rozpaczy” byłby głosem narodu. Każdy miałby poczucie, że „Głos Rozpaczy” to jego głos.
Również promocja byłaby znacznie łatwiejsza, ponieważ sam tytuł przemawiałby do serc i umysłów. Nikt nie wyrzuciłby do kosza na śmieci ulotki z nadrukiem: „Głos Rozpaczy” w każdym domu. Nikt nie odrzuciłby propozycji, żeby zasubskrybować swojemu dziecku „Głos Rozpaczy”. Wersja papierowa mogłaby przełamać obecną tendencję kurczenia się rynku prasy drukowanej. Łatwo sobie wyobrazić elektryzującą informację Twój „Głos Rozpaczy” już w kioskach.
Wydajmy razem „Głos Rozpaczy” - taki apel przemawiałby zarówno do lewej, jak i do prawej strony sceny politycznej, a przecież byłby to przede wszystkim głos szarego człowieka.
Szary człowiek przestał być szary, ale przecież nie przestał odczuwać potrzeby wydania głosu rozpaczy.
Ja rozumiem, że idea „Listów z naszego sadu” jest skromniejsza, że nie ma to być ani vox populi, ani vox Dei, ale „Głos Rozpaczy” byłby bardziej stosowny niż jakieś „Listy”.
Ulegam i decyduję się na współpracę, zgłaszam jednak votum separatum. Wybiegając oczyma duszy w przyszłość, wyobrażam sobie jak znużony poprawianiem zadań domowych siadam do komputera, żeby wydać z siebie kolejny głos rozpaczy. Sam tytuł byłby potężną motywacją do pracy. Perspektywa odsunięcia zeszytów szkolnych, żeby napisać felieton do„Listów z naszego sadu” nie działa tak stymulująco. Zaproszenie przyjąłem, słowo się rzekło, kobyłka u płotu. Jak się zwał, tak się zwał, w końcu wszyscy wiemy o co chodzi.