Czy ktokolwiek chce
dyskutować o nagich faktach?


Andrzej Koraszewski 2015-04-04


Ryan Bellerose, kanadyjski Indianin, jest nie tylko działaczem na rzecz praw Indian, ale również syjonistą. Jak pisze, oznacza to, że uważa iż Żydzi mają prawo do życia, do posiadania swojego kraju i do bezpieczeństwa w tym kraju. Wyjaśnia dlaczego jest równocześnie propalestyński.  Palestyńczycy mają prawo życia w bezpieczeństwie obok Żydów.

W artykule wyjaśniającym co to znaczy, że jest propalestyński Ryan pisze: „Jeśli czasami używam mocnego języka, to dlatego, że wierzę w mówienie prawdy i, co ważniejsze, w doprowadzenie prawdy do umysłów pewnych ludzi.”

 

Argumenty kanadyjskiego autora wywołały szok u polskiej czytelniczki, Beaty P., która orzekła, że „I jedni i drudzy mają prawo do autonomii, w tym i państwowości. Ten tekst uważam w tym miejscu za obłudny, że odmawia Palestyńczykom tego, czego sam chce dla Izraela- państwowości właśnie. Nie ma jednego bez drugiego.”

 

Trudno podejrzewać, żeby Beata P. nie wiedziała, że istnieje Autonomia Palestyńska, mająca swój parlament, swoje sądownictwo, swoją prasę, policję, więzienia. Trudno podejrzewać, żeby nie wiedziała, że rząd jedności w owej Autonomii składa się z Fatahu (OWP) i Hamasu. Trudno podejrzewać, żeby nie wiedziała, że Karta (konstytucja) Hamasu stanowi, że Hamas nigdy nie uzna Izraela, a pokój nastąpi, kiedy ostatni Żydzi będą się chowali za drzewami i skałami, a te będą ludzkim głosem przywoływać muzułmanów, by ich zabili. Pani Beata P. zna ludobójcze deklaracje Hamasu, ale je ignoruje. Wie, że logo Hamasu to Palestyna bez Jordanii, ale i bez Izraela. Pani Beata P. wie również, że identyczne logo ma Fatah (OWP), że wykształcony przez KGB Abbas co innego mówi po angielsku, a co innego po arabsku, że w wypowiedziach przedstawicieli Fatahu słyszymy te same ludobójcze deklaracje. Pani Beata  P. wie, że Autonomia Palestyńska płaci za zabijanie Żydów (a nawet za próby ich zabijania) i że na rzekomo okupowanych terytoriach w wielu miastach place i ulice noszą imiona terrorystów. Pani Beata P. wie również, że uznana za przedstawicieli Palestyńczyków OWP, wielokrotnie odmawiała zgody na powstanie państwa palestyńskiego gwarantującego uznanie Izraela i spełniającego warunki bezpieczeństwa Izraela.

 

Czym zatem kieruje się pani Beata P.?  Dlaczego propalestyńskość kanadyjskiego Indianina wywołuje w niej tak wielkie oburzenia i dlaczego uważa, że jest obłudny? 

                      

Podobnie jak Ryan nie mam obyczaju owijania niczego w bawełnę. Odpowiedziałem gniewnie: ”Mydli Pani oczy udając solidarność. Ten rodzaj instrumentalnej ‘solidarności’ wyklucza świadomość, że państwo Palestyńczyków jest starsze od Izraela i nazywa się Jordania. (Walka o prawa Palestyńczyków w Jordanii byłaby kontrproduktywna.) Pozwoli Pani, że będziemy nadal preferowali informację o tym jak działa taka ‘solidarność’. Jesteśmy propalestyńscy, ale tak jak Ryan Bellerose, a jeśli to panią boli, trudno.”

 

Kanadyjski autor pisze:

 

”Dla każdego, kto jest prawdziwie propalestyński, bycie propalestyńskim oznacza mówienie o tym, jak Palestyńczycy są traktowani w Jordanii, Libanie i w Syrii. Oznacza rzeczywistą troskę o ludzi, którzy są torturowani i zabijani, nie zaś wykorzystywanie śmierci jako narzędzia propagandy. Smutną prawdą jest to, że olbrzymia większość tych tak zwanych „działaczy na rzecz Palestyńczyków” po prostu używa tego, jako zasłony dla swojej nienawiści do Żydów. Łatwo jest przejrzeć tych ludzi. Poskrob tylko takiego, a usłyszysz, że wszystko jest winą Żydów.”

 

Pani Beata P. wyraziła zdziwienie i przekonanie, że przypisuję jej poglądy wzięte z sufitu. Ona również jest zagniewana, że nie dopuszczam innych poglądów niż własne.

 

Chętnie zmienię moje poglądy, jeśli jestem w błędzie, ale nie na zasadzie uprzejmej towarzyskiej wymiany. Nie zmuszam do przyjęcia moich poglądów, proszę o pełną dokumentację poglądów, które mamy porównać i rzeczowe rozważenie argumentów stanowiących podstawę tych poglądów, które jak dotąd uważałem za słuszne, a które bez żalu zmienię, jeśli okażą się błędne.

 

Pani Beata P. nie zaprzecza, że Hamas i OWP deklarują ludobójcze zamiary, nie próbuje mnie również wyprowadzić z mniemania, że Jordania jest częścią Palestyny i że jej większość stanowią Palestyńczycy (ergo jest to państwo palestyńskie). Nie próbuje mnie również przekonać, że Palestyńczycy nie są pozbawieni praw w Jordanii, Syrii, Libanie i innych krajach arabskich włącznie z Zachodnim Brzegiem i Gazą.    

W czym się zatem nie zgadzamy?

 

Podobnie jak Ryan Bellerose uważam, że solidarność z Palestyńczykami wymaga dostrzeżenia, że są ludźmi i że ich los jest straszny.   

 

Próbuję sprawdzać i proszę o odpowiedź na kilka prostych pytań: Ilu Palestyńczyków zmarło w wyniku tortur w więzieniach syryjskich w 2014 roku? Ilu Palestyńczyków zmarło z głodu w obozie Yarmuk? Ilu uchodźców palestyńskich z Syrii wyrzucono ponownie do Syrii z Jordanii w ciągu ostatnich 6 miesięcy?

 

Pani Beata P. pisze, że są to pytania stronnicze, że jest zaszokowana moją erystyką i dyskursywną ciasnotą, pisze że nie umiem zrozumieć, że ludzie mogą inaczej patrzeć, że ma wrażenie jakby rozmawiała z ciasnym umysłowo religiantem.  

 

Ryan pisze o palestyńskich dysydentach, o ludziach, którzy nawet jeśli nie są proizraelscy, to nie są antyizraelscy. Nie wymienia ich z nazwiska, chociaż ja akurat wiem, że ma na myśli ludzi takich jak Bassem Eid, który mieszka we Wschodniej Jerozolimie i prowadzi organizację obrony praw człowieka, tropi łamanie tych praw niezależnie przez kogo są one naruszane. Otrzymał dziesiątki gróźb śmierci, grożono również jego rodzinie. Tam bowiem taka „stronniczość” grozi śmiercią. Dlatego też, jeśli jestem w błędzie szukając ludzi takich jak Bassem Eid, to poproszę o inne zarzuty niż tylko ciasnota poglądów i erystyka.

 

Ryan o takich ludziach jak Bassem Eid pisze:

„Bez nich przypuszczałbym, że Palestyńczykom nie przeszkadza Hamas i Fatah mówiący w ich imieniu, nie przeszkadza korupcja, która jest endemiczna w rządzie palestyńskim i nie przeszkadzają nieustanne próby zabijania Żydów”.

 

Podzielam poglądy Ryana, a co więcej zacząłem śledzić to co pisze, właśnie dlatego, że jego poglądy są mi bliskie. Oczywiście, że wszyscy mamy tendencję do poszukiwania ludzi, którzy myślą podobnie jak my. Ta tendencja zwiększa prawdopodobieństwo wpadnięcia w pułapkę utwierdzania się w błędnym poglądzie. Kryje się tu podwójna pętla. Nie tylko ludzie, których lubię, potwierdzają moje przekonania, ale gdybym doszedł do wniosku, że jestem w błędzie, narażam się na konflikt z bliskimi, a w szczególnych przypadkach na utratę przyjaciół lub potępienie ze strony rodziny. Logika nie jest przyjaciółką więzi społecznych, zgoła przeciwnie. Akceptacja zasady, że nikt nie jest autorytetem, że interesują nas fakty, a nie opinie, że bez trudu porzucimy nasze dotychczasowe opinie docierając do nowych faktów, brzmi zachęcająco, ale okazuje się praktycznie bardzo trudna. Naszą wiedzę o świecie opieramy na źródłach, do których mamy zaufanie, ale również na informacji, którym źródłom nie powinniśmy ufać. Jest to jednak kolejny etap systematycznego wzmacniania naszych poglądów, niezależnie od tego, czy są one słuszne czy błędne.

 

Czy możemy się dziwić pani Beacie P. jeśli szacowne źródła potwierdzają jej opinie?  To, co ja nazywam kłamstwami o Izraelu, czytelnik znajdzie w dokumentach ONZ, Amnesty International, HRW, Czerwonego Krzyża, w oświadczeniach kościołów, Unii Europejskiej, w tysięcznych artykułach w prasie. Twierdzenie, że to my mamy rację, zakrawa na absurd. Właściwie  trudno się ludziom dziwić. Jak zauważają z radością przywódcy Hamasu, Hezbollahu, Fatahu, świat jest dziś nastawiony wrogo wobec Izraela. Nie po raz pierwszy świat okazuje nieskrywaną sympatię dla ludobójców. Kiedy przeglądam prasę zachodnią z lat 50. ubiegłego wieku znajduję w niej sympatię do Stalina. Prasa amerykańska i brytyjska z początku lat 30. ubiegłego wieku pełna była sympatii do pana Hitlera. Chamberlain oddający w imię pokoju Czechosłowację Niemcom, cieszył się pełnym poparciem zdecydowanej większości mieszkańców Europy Zachodniej. Kiedy na początku lat 70. przyjechałem do Szwecji większość młodych ludzi patrzyła z nadzieją na Mao Zedonga, a profesorowie socjologii biegali w maoistowskich czapkach. Większość lubi być ślepa, a prawdziwie postępowy człowiek nie może dawać wiary reakcjonistom mówiącym jakieś straszne rzeczy, o tych, którzy przecież są po stronie ludu i są nadzieją ludzkości.

 

Zapowiedzi ludobójstwa można wymazać, ukryć, zastąpić udawanym współczuciem dla rzekomo słabszego, winę za wszystkie grzechy świata można dyskretnie uplasować tam, gdzie plasowano ją od początków chrześcijaństwa.


Kiedy Zbigniew Brzeziński pisał swoją monumentalną pracę o nieuniknionej konwergencji Związku Radzieckiego i Ameryki, trudno było przypuszczać, że jego mentor i pracodawca, prezydent Carter, będzie w kilkadziesiąt lat później siedział w głównej kwaterze Hamasu, pod mapą Palestyny bez Izraela, uczestnicząc w pobożnych rozmowach o ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej. 

 

Być może jestem w błędzie patrząc ze zdumieniem jak Sekretarz Generalny ludzkości, pan Ban Ki-moon w przesłaniu do Ligi Arabskiej, której przywódcy spotkali się w końcu marca w Egipcie, żeby połączyć siły przeciwko perskiej agresji i rozpocząć te wspólne działania od interwencji w Jemenie, mówił:         

 

"Dziś wojna i przemoc w regionie, naganne akty terroryzmu i na pozór niekończąca się izraelska okupacja Palestyny powodują niezwykłe cierpienia. Wpływ tego wszystkiego zagraża przemianom arabskiego świata. Stanowi bezpośrednie zagrożenie dla międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa...”

 

Sekretarz Generalny Organizacji Opieki Nad Ludzkością nie mógł dostrzec, że na tym spotkaniu Ligi Arabskiej, prezydent-dyktator Autonomii Palestyńskiej, a zarazem jego osobisty przyjaciel, pan Abbas (dla przyjaciół Abu Mazen), wezwał kraje arabskie do zbrojnego uderzenia na swojego koalicjanta z Gazy. Trudno dostrzec takie szczegóły jeśli stoi się na czele organizacji, która, kiedy Chiny anektowały Tybet, potępiała Izrael, kiedy popełniano ludobójstwo w Ruandzie, potępiała Izrael, kiedy Sudan popełniał ludobójstwo w Darfurze, jego organizacja potępiała Izrael, kiedy w Kongo wymordowano 5 milionów ludzi,  jego organizacja potępiała Izrael, kiedy w Syrii zamordowano 100 tysięcy ludzi, jego organizacja potępiała Izrael, kiedy Rosja zagarnęła Krym, jego organizacja potępiała Izrael. Co ma mówić pan Ban Ki-moon, kiedy w narastającym konflikcie szyicko-sunnickim giną dziesiątki tysięcy muzułmanów zabijanych przez muzułmanów i w Egipcie zbiera się Liga Arabska? Musi potępić Izrael, to chyba oczywiste. Moje zdziwienie nie wygląda na rozsądne.

 

Mogę być w błędzie dziwiąc się, jak świat może nie słyszeć gromkich okrzyków „Śmierć Ameryce”, „Śmierć Izraelowi” docierających do nas z Teheranu. Ciekawą ilustracją tego problemu była dyskusja pod artykułem na stronie Jerry’ego Coyne’a o wątpliwej misji Johna Kerry’ego doprowadzenia do porozumienia z Iranem. Część komentujących czytelników tej strony (a nie jest to strona skupiająca byle jakich czytelników) wyrażała zdumienie i oburzenie podobne jak oburzenie Beaty P.. Przekonywali, że Iran jest w mniejszym stopniu teokracją niż Izrael, że nikomu nie zagraża, że przecież Irańczycy to normalni ludzie, którzy chcą normalnych relacji ze światem, że Iran może przynieść stabilizację tego niespokojnego regionu.

 

Czytając tak poważny dziennik jak „New York Times” właściwie nie powinienem być zdziwiony. Krótka notka Coyne’a kończy się stwierdzeniem, że  nie widzi rozsądnego rozwiązania wobec perspektywy, iż bandyckie teokratyczne państwo wejdzie w posiadanie broni nuklearnej. „To się dzieje na naszych oczach – pisze Coyne - i wszystko co możemy to mieć nadzieję, że będzie miało dość rozsądku, żeby jej nie użyć lub nie przekazać w ręce fanatyków, dla których własna śmierć nie ma znaczenia, jeśli tylko będą mogli zabić jak najwięcej innych.”  

 

Większość komentatorów na tej ściśle ateistycznej i racjonalistycznej stronie wydaje się ufać w rozsądek irańskich przywódców, wierzyć w sens pokojowych negocjacji i podejrzewać, że jednak wszystkiemu winni Żydzi. Narracja ONZ, Amnesty International, HRW, Czerwonego Krzyża, „New York Timesa”, „Guardiana”, „Haaretz” i setek innych szacownych źródeł jest tak dominująca, że trzeba heroizmu, żeby stwierdzić, iż fakty jej przeczą. Dokumentacja filmowa wywołuje wzruszenie ramion. Jak napisał pewien czytelnik: “Mam wierzyć temu filmikowi, a nie poważnym mediom?

 

 

Chciałoby się odpowiedzieć – nie wierzmy nikomu, spróbujmy samodzielnie wyciągać wnioski z dostępnych informacji. Jeśli jednak ktoś zaprasza mnie do swojego intelektualnego getta na jedynie słuszne widzenie świata, odpowiadam gniewnie, że z zaproszenia na ucztę solidarności z piewcami ludobójstwa nie zamierzam skorzystać.

 

Moja żona, Małgorzata, jest znacznie uprzejmiejsza i tym czytelnikom Jerrego, którzy byli skłonni dopatrzeć się większej teokracji w Izraelu niż w Iranie odpowiedziała:

 

„Czytam te komentarze i nie mogę wyjść ze zdumienia – teokratyczny Izrael i demokratyczny Iran – nawet mylące doniesienia mediów tego nie wyjaśniają. Nazwa kraju ISLAMSKA REPUBLIKA IRANU; najwyższa władza jest w ręku Najwyższego Przywódcy Ajatollaha Chameneiego. Rada Ekspertów składa się wyłącznie z ajatollahów. Obok regularnej armii istnieje (prawdopodobnie potężniejszy) Korpus Strażników Islamskiej Rewolucji (IRCG). Chociażby to powinno wskazywać, że jest to teokracja, bardzo brutalna teokracja. Od czasu wyboru Hassana Rouhaniego na stanowisko prezydenta w czerwcu 2013 roku do lutego 2015 roku wykonano w Iranie 1193 wyroki śmierci, przeciętnie więcej niż dwie egzekucje dziennie. Te egzekucje wykonuje się wieszając skazanych na dźwigach budowlanych na publicznych placach. Wśród skazanych są homoseksualiści (ponieważ bycie homoseksualistą jest w Iranie przestępstwem zagrożonym karą śmierci) obrońcy praw człowieka, blogerzy, nieletni, kobiety, które broniły się przed gwałcicielami. Hasła najbardziej popularne w Iranie i skandowane przez miliony na każdym wiecu to „Śmierć Ameryce”, ”Śmierć Izraelowi”. Są to hasła powtarzane przez najwyższych dygnitarzy rządowych, przez generałów armii, Korpusu Strażników Rewolucji, którzy obiecują wymazanie Izraela z mapy świata, zmianę porządku na świecie pokonanie „arogancji”, jak określa się Stany Zjednoczone. Jest to kraj, którego celem jest eksport islamskiej rewolucji, który już dominuje nad czterema krajami arabskimi: Syrią, Irakiem, Libanem i Jemenem.Ten kraj zbroi ugrupowania terrorystyczne na całym świecie. Proponuję lekturę dramatycznego artykułu libańskiej dysydentki, Hanin Ghaddar Polityka Obamy przynosi plon przemocy. (Jeśli was dziwi, że jej artykuł opublikowała żydowska prasa, może skłoni was to do refleksji nad wolnością prasy.)  Jest wielu Arabów, którzy są liberałami i demokratami i którzy podzielają jej obawy.”

 

Dyskusja o faktach wydaje się być z góry skazana na niepowodzenie. Dyskusji po prostu nie ma. Pozostaje niemal  beznadziejna próba prezentowania faktów i żądania, by wyprowadzono mnie z błędu, jeśli te fakty nie zgadzają się z rzeczywistością, ale jeśli ktoś chce mnie przekonywać, że Khaled Abu Toameh nie może mieć racji, bo jego  artykuł ukazał się w Gatestone Institute, to reaguję gniewnie jak kanadyjski Indianin i odczuwam satysfakcję, że jestem dla tych  ludzi „fanatykiem jednej opcji”. Tej opcji uczył nas kiedyś Tadeusz Kotarbiński. Jest to opcja, która każe ignorować autorytety i związki przyjaźni, jeśli  alternatywą ma być akceptacja uprzedzeń i fałszu.