Mój dojrzały ateizm.
Część VII


Lucjan Ferus 2015-01-09


„Nie chodzi o uleczenie własnego ego, lecz o to, by się z niego wyleczyć; nie o to, żeby zbawić własne „ja”, ale o uwolnienie się od niego. Każde ego jest uzależnione, zawsze. Brak uzależnienia oznacza, że nie ma już żadnego ego”(Andre Comte-Sponville).

Przypomniałem ten cytat ponieważ oddaje on dokładnie sens tego, o czym będziemy teraz mówić: nie chodzi o to, aby „zbawiać” nasze ego, lecz o to, by się od niego uwolnić. Czy to w ogóle jest możliwe?


Zanim odpowiem na to pytanie, wpierw przytoczę stosowne fragmenty książki Darryla Reanneya Śmierć wieczności. Przyszłość ludzkiego umysłu, które dokładniej opiszą ten problem.

 

„W przeciwieństwie do przekazu ustnego, cechą charakterystyczną słowa pisanego jest łatwość absorbowania nowych informacji w nieograniczonej liczbie, oraz nieograniczona zdolność przekształcania, sprawdzania i porównywania danych /../ Zatem największym wydarzeniem w ewolucji człowieka był nie wynalazek mowy, lecz wynalazek pisma /../ W chwili gdy powstało pismo staliśmy się na nowo ludźmi /../ W momencie tym nastąpiło przeistoczenie psychiki człowieka, rozdzielenie dwóch różnych rodzajów świadomości /../ Myśl stała się nośnikiem ewolucji /../.

 

Nowo powstałe ego nie mogło się już opierać na bezpośrednim doświadczeniu, coraz częściej musiało posługiwać się symbolami, pojęciami oderwanymi, takimi jak praca, prawda, wina, Bóg, nieistniejącymi poza umysłem /../ narodziła się współczesna psychika zdolna sięgnąć pamięcią w przeszłość, wyzwolona, a jednocześnie schwytana w pułapkę własnych symboli, wpatrzona w ego – dogodną fikcję, którą sama wynalazła, by uporządkować otaczającą rzeczywistość.

 

Cena przeobrażenia była wysoka. Gdy rozwiały się kolektywne marzenia Edenu, zbiorowa odpowiedzialność ustąpiła miejsca rywalizacji i poczuciu niezależności. Ego poczuło się samotne i bezbronne. Po raz pierwszy spotkało i spostrzegło przerażające widmo śmierci. /../ Gdy świadomość uległa przeobrażeniu, runęły mury chroniące Eden i śmierć weszła do świata instynktów.

 

Czas cykliczny został zastąpiony przez czas linearny, a wtedy nowo narodzone ego musiało po raz pierwszy stawić czoło tej oczywistej prawdzie, że jest śmiertelne. Powtórzę: gdy narodziło się ego, śmierć wtargnęła do świadomości i wąż wpełzł do raju. Owocem drzewa wiadomości, z którego jadł pierwszy świadomy człowiek, była śmierć” (wytłuszczenia L.F.).

 

G.S: Nie bardzo cię rozumiem. Jaki związek ma powstanie naszego ego z biblijnym Edenem, wężem i drzewem wiadomości? Czy to nie jest późniejszy etap rozwoju kultury człowieka?

 

L.F: I tak i nie. Późniejszy, kiedy zapisywano już te dawne mity. Zanim jednak to się stało, funkcjonowały one długo w opowieściach. Jerzy Cepik tak to ujął: „..w IV tys. pne. /../ człowiek wynalazł pismo! Gdy ono powstało, religia była już uważana – wobec niedoskonałej pamięci ludzkiej i braku możliwości przekazywanej wiedzy – za objawienie praw boskich przez bogów ludziom” (Jak człowiek stworzył bogów).

 

 Darryl Reanney posługując się tymi poetyckimi metaforami, stara się przekazać czytelnikom inną interpretację owego biblijnego mitu niż ta, którą rozpropagowali kapłani, za to bardziej zgodną z naukowym widzeniem świata. Jego rozumowanie w tej kwestii jest dokładnie takie samo, jakie znalazłem kiedyś w pewnym fragmencie tekstu, niestety nieznanego mi autora:

 

„Na początku swej drogi rozwoju człowiek żył w raju nieświadomości; nie znał praw rządzących przyrodą, nie uświadamiał sobie własnej przemijalności i śmiertelności. Nie istniało dla niego pojęcie śmierci z przyczyn naturalnych. Przeciętna jego życia wynosiła wtedy ok. 18 lat i człowiek miał prawo wierzyć, że gdyby nie przytrafiło mu się nic złego – mógłby żyć nie wiadomo jak długo. Nabycie wiedzy potwierdzonej doświadczeniem spowodowało psychiczny upadek człowieka, ponieważ uświadomił on sobie własną śmiertelność. Był to proces bardzo długi, rozciągnięty na tysiąclecia.

 

Ta gorzka świadomość i wcale niechciana (co odzwierciedla sam mit) spowodowała, iż człowiek został wygnany z raju niewiedzy dotyczącej własnego losu. Stan niewinnej nieświadomości został zastąpiony stanem wyższego uświadomienia, a więc także i odpowiedzialności, co wiązało się z utratą wolności (także wyboru). Odtąd człowiek zawsze będzie tęsknił do powrotu w ten beztroski stan szczęścia cechującego ludzi nieobarczonych wyższą świadomością. Do stanu, jaki można porównać ze szczęśliwym dzieciństwem, do którego nie można powrócić”. 

 

Rozumiesz teraz dlaczego Autor tej książki posłużył się tymi biblijnymi metaforami? Przedstawiają one w obrazowy sposób ważny etap rozwoju ludzkiej psychiki: uświadomienie sobie przez człowieka własnej śmiertelności wiązało się z powstaniem ego. Czy też inaczej: odrębność naszej jaźni okupiliśmy świadomością własnej śmierci. Psycholog Ken Wilber tak to ujął: „Ego i lęk razem przychodzą na świat i razem znikają /../ Poczucie własnej tożsamości idzie w parze ze świadomością śmierci”.  Aby lepiej zrozumieć ten problem, pozwolisz, że posłużę się jeszcze kilkoma cytatami z tej samej publikacji:

 

„Czym jest ego?; /../ Otóż ego powstaje w toku stopniowego pogłębiania się różnic między jednostką a innymi ludźmi. Jest ono – mówiąc krótko – sumą owych różnic /../ Największy wpływ na rozwój ego ma przypadek, który zrządził, że urodziliśmy się tu, a nie gdzie indziej, mówimy tym językiem, a nie innym, myślimy akurat to, a nie co innego /../ Obraz rzeczywistości jest zniekształcony przez mniemanie ego, że jest ono najważniejsze w kosmosie. Każdy uważa, że jest kowalem własnego losu i ośrodkiem stworzonego przez siebie wszechświata /../.

 

Ego jest kolekcją przypadkowych przeżyć, którymi nasz mózg różni się od mózgu innych ludzi, swego rodzaju egzystencjalnym szumem. Ślepy traf wykreował naszą tożsamość, której bronimy tak zaciekle, posłuszni nakazowi przeżycia. Nie ma więc ona żadnej wartości jako narzędzie poznania /../ Większość ludzi nie rozumie, że ego nie jest oknem na świat, ani że znajomość tego faktu mogłaby zmienić ich życie /../ Wyjątkowość człowieka nie jest spowodowana jego osobowością, lecz cechami świadomości, tym, że osiągnął on wysoki poziom rozwoju umysłowego /../.

 

W toku ewolucji ego nie tylko nie było źródłem świadomości, ale wręcz ukrywało prawdę pod sprawami bez znaczenia. Konieczne jest odgraniczenie pojęcia świadomości od ego /../. Jeśli czytelnik zrozumie, że są to dwie odmienne cechy ludzkiej psychiki, łatwiej będzie mu dotrzeć do sedna sprawy. Nakaz przeżycia jest realizowany przez ego, a nie przez świadomość /../ Rozwój jest możliwy tylko wtedy, gdy ego zostanie unicestwione /../ Spróbuję najpierw dowieść, z jakich powodów ego zmusza człowieka do pogoni za nieśmiertelnością  /../.

 

G.S: Nie uważasz, że odeszliśmy zbyt daleko od spraw, które dotąd omawialiśmy? Jesteś pewien, że powyższe problemy są w jakiś sposób związane z twoim dojrzałym ateizmem? Nie mówimy przecież o żadnym bogu lecz o biologicznych aspektach naszej natury, prawda?

 

L.F: Trochę cierpliwości, dobrze? Oczywiście, że ma to związek z ateizmem. Nie tylko dojrzałym ale i każdym innym. Nie bez powodu przytaczam te cytaty. Dzięki nim można lepiej zrozumieć mechanizm wpływu religii na ludzi, a co za tym idzie, opracować bardziej skuteczną strategię przeciwdziałania tym niezwykle silnym relacjom. Do rzeczy zatem:  

 

„W środowisku wytworzonym przez kulturę zmieniły się zasady gry. Miarą sukcesu nie jest już reprodukcja, ale osiągnięcia takie jak; pozycja społeczna, nagromadzenie dóbr materialnych i władza. Różnice te są bardzo istotne, gdyż w aktualnej fazie ewolucji, naznaczonej piętnem ego, są one wyrazem współzawodnictwa, tej samej postawy „ja przeciw tobie” co u zwierząt /../.

 

Dobór naturalny w społeczeństwie ludzkim, dokonuje się na zasadzie rywalizacji między jednostkami świadomymi własnej odrębności. Jak można się spodziewać, wskutek rywalizacji nasilają się głównie takie cechy jak: zachłanność, dążenie do przeżycia za wszelką cenę, nadmierne przywiązanie do dóbr, które ułatwiają ekspansję ego, pożądanie bogactwa i władzy, obojętność wobec innych, jednym słowem – egoizm /../.

 

Samolubne ego jest tworem samolubnych genów, a więc jego żądze są nienasycone. Ma ono to w swojej naturze, że wciąż poprawia mniemanie o sobie, gromadząc coraz więcej rzeczy, które pozwalają mu się określić: więcej pieniędzy, więcej władzy, więcej czasu. To ostatnie pragnienie przeradza się w niepowstrzymany pęd do trwania w nieskończoność /../. Stopniowo, lecz nieuchronnie ego staje się pułapką dla świadomości, więzieniem z którego nie można oglądać świata /../ Najważniejszą cechą ego jest to, że jest ono źródłem ograniczeń /../.

 

Zamęt szerzący się we współczesnych społeczeństwach Zachodu, wynika z nadmiaru ograniczeń dyktowanych przez ego. Ego jest źródłem braku swobód, małostkowości, barier i chciwości w społeczeństwie opływającym we wszelkie dobra. W naszym życiu religijnym plenią się sekty, w życiu społecznym utrzymują się różnice klasowe, psychika pełna jest uprzedzeń. Każde z tych zjawisk jest ograniczeniem, zawęża pole widzenia, nasila złudzenia /../.

 

Umysł wyrugował zatem śmierć; nie chcąc pogodzić się z faktem, że jest śmiertelny, /../ Lęk przed śmiercią można ukryć, można go wyprzeć, ale nie można go pokonać, póki ego więzi świadomość. Jest on ciemną siłą w psychice, ponieważ zagraża naszej przyszłości. Osobiste doświadczenia, a także historia uczą nas, że człowiek gotów jest na wszystko, aby pokonać śmierć /../.

 

Poczucie winy nieodmiennie pogłębia odrębność ego. Człowiek roztrząsający swoje winy skupia się w lęku na sobie, zatraca się w pogardzie dla samego siebie. Mur, którym odgradza się od innych, ma obłędną wysokość. Rezultatem może być autentyczna psychoza. Granice ego stają się nieprzekraczalne, pacjent znajduje się poza naszym zasięgiem, pozbawiony ratunku i nadziei, w więzieniu wzniesionym z własnych obsesji /../.

 

Zły los będzie nas prześladował dopóty, dopóki będziemy obarczeni ego. Razem z ego skazani jesteśmy na przegraną, nigdy nie poznamy rzeczywistości, bo ego zasłania nam widok, nieustannie rzutuje na zewnątrz fikcyjne kłamstwa, symbole zrodzone w niespokojnym wnętrzu, w zarodku tłumi jakiekolwiek dążenie do wiedzy o świecie”.

 

I to byłoby na razie wszystko jeśli chodzi o cytaty z tej publikacji. Przyznaję, że jest ich sporo, ale dzięki temu mamy wyraźnie nakreśloną „psychiczną sytuację”, w której znalazł się człowiek (jako istota zaczynająca poznawać swój świat), zanim jeszcze oddał się pod wymagającą „opiekę” różnych bóstw, szamanów, bogów, kapłanów, religii i Kościołów.

 

Pamiętasz może jak w jednej z naszych rozmów powiedziałem, iż być może na początku nasza dopiero rozwijająca się świadomość miała coś więcej do powiedzenia, jednak potem główną rolę przejęło nasze ego i wykorzystało do własnych celów proces kulturotwórczy, którego częścią są religie, mające za zadanie uśmierzyć w ludziach strach przed śmiercią?

 

Otóż myliłem się w pierwszej części tego rozumowania: nasza świadomość nigdy dotąd nie miała więcej do powiedzenia niż naszego ego w kwestiach religijnych. Od samego początku była przez nie zdominowana i dopiero teraz, od stosunkowo niedawna, po tysiącach lat istnienia religii, zaczyna nieco śmielej zaznaczać swoją obecność. Czyli dotąd było tak, jak trafnie ujął ten problem Ludwik Feuerbach w Zasadach filozofii przyszłości:

 

„Na myślenie, mówienie i działanie prawdziwie i czysto po ludzku będą mogły pozwolić sobie dopiero przyszłe pokolenia. Obecnie nie idzie jeszcze o to, by opisywać ludzi, ale o to, by wydobyć ich z błota, w którym dotąd tkwili”.

 

Mimo tego, że od napisania tych słów minęło już ponad 170 lat, nie możemy się jeszcze zaliczać do owych „przyszłych pokoleń”, które będą mogły „myśleć, mówić i działać prawdziwie i czysto po ludzku”. Nadal staramy się wydobyć z tego „błota” religijnych idei, w którym głęboko grzęźnie prawie cała ludzkość. Ale to tylko taka mała dygresja, wracajmy do tematu. Chciałbyś może o coś spytać w tym momencie naszej dyskusji?

 

G.S: Jak najbardziej! Jakie według ciebie wynikają konkluzje z przytoczonego powyżej materiału, dotyczącego naszego „wewnętrznego matrixa”, czyli  ego?

 

L.F: Pierwsza konkluzja powinna narzucić ci się sama: dlatego ego znalazło się w kręgu moich zainteresowań, ponieważ to ono – można to tak określić – „stworzyło” wszystkie ludzkie religie i ich bogów. Nie nasza świadomość, która wtedy była jeszcze w „powijakach”, lecz właśnie ego, czego dowodów/świadectw jest w religiach  mnóstwo.

 

Według religii (każdej!), to co wiemy o naszym świecie i o nas samych (czyli pewna wiedza, którą daje nam nauka), jest mniej ważne od tego w co wierzymy, iż jest prawdą. Dlatego religie zawsze będą sprowadzać ludzkość na manowce myślenia i działania. Ponieważ hipotetyczny świat nadprzyrodzony jest dla nas niewidzialny i nie możemy go doświadczyć żadnym ze zmysłów, religie muszą opierać się na rytuałach i obrzędach, które mają jakoby symbolizować doświadczanie Boga przez wierzących.   

 

A do tego „religijnego teatru” potrzebni są kapłani i koło tej jałowej, błędnej drogi naszego gatunku zamyka się. Wszystko co zakłócałoby ten „naturalny” cykl ludzkiego życia (w aspekcie jego kultury i religii) jest potępiane i eliminowane przez owych samozwańczych strażników naszego zakłamanego wzorca „prawdziwego człowieczeństwa” i naszej chorej moralności. A każdy, kto sprzeciwiałby się temu „bożemu” porządkowi, który uświęcony jest odwieczną Tradycją, uznawany jest za największego wroga porządnych ludzi, Kościoła oraz samego Boga (oczywiście „naszego”, a nie tych fałszywych z innych religii).

 

Jakiż to psychologiczny mechanizm od tysięcy lat popycha religie w tym kierunku? Stoi za nim nasze mocno rozwinięte ego, które religie „utuczyły” do niebotycznych rozmiarów. To dla nas Bóg stworzył cały Wszechświat, to nas uczynił swoją „koroną stworzenia”, gdyż ze wszystkich gatunków, tylko my jesteśmy stworzeni „na obraz i podobieństwo boże”. To dla naszego zbawienia poświęcił swego jedynego Syna w ofierze Odkupienia za nasze grzechy. To dla nas przeznaczył w niebie miejsce u swego boku i to my będziemy przez wieczność kontemplować Jego boskie oblicze i śpiewać Mu „Hosanna” i „Alleluja”!

 

To my będziemy sycić oczy widokiem potępionych i grzesznych dusz, cierpiących wieczne męki w piekle i cieszyć się, że wybraliśmy podczas naszego krótkiego ziemskiego życia właściwą Drogę wiary w Boga, Jego Syna i Ducha Świętego. I co ważne, zawierzyliśmy  jedynej Prawdzie i pasterzom tego Bożego Kościoła, poza którym nie ma zbawienia, ani też bardziej wartościowego sensu naszego życia. To dla nas wreszcie Bóg zorganizuje na końcu dziejów Sąd Ostateczny, który oddzieli dobrych wierzących od złych niewierzących.  

 

G.S: Chcesz powiedzieć, że religie nieświadomie skierowały nasze umysły na taki rodzaj „doświadczeń duchowych”, które przede wszystkim zabezpieczały interesy ego? Albo raczej nasze ego skierowało religie w tym kierunku, tak?

 

Dokładnie tak! Żadna inna dziedzina życia ludzkiego, nie jest tak silnie zdominowana przez nasze ego, jak religie. Żadna też inna dziedzina oprócz religii, nie została w tak drastyczny sposób zmanipulowana i wykorzystana przez nasze ego do swych celów. Począwszy od samego wizerunku Boga Jahwe, którego większości cech nawet zwykły człowiek wstydziłby się. Według Biblii jest on: gniewny, okrutny, zapalczywy,  karzący za byle co, rzucający straszne przekleństwa, apodyktyczny, niesprawiedliwy, obłudny, nietolerancyjny zawistny, zazdrosny, bezlitosny, pałający nienawiścią, zmienny, stronniczy itp.

 

Również większość bożych zachowań opisanych w Biblii jest nie dość, że naiwna, to typowo egoistyczna i egotyczna. Bóg, pragnąc dowartościować się poprzez swoje stworzenia – ludzi, objawia im się, aktywnie włączając się w ich ziemską historię. Domagając się od nich ślepej wiary w siebie i bezwzględnego posłuszeństwa, oraz bojaźni i miłości. Chorobliwie przy tym dbając, aby nikt nie zagroził ani nie uszczuplił jego władzy nad ludźmi, karząc ich bezlitośnie za najdrobniejszy przejaw nieposłuszeństwa. Słynne: „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko mnie”. Żądając od nich oddawania sobie czci, wyrażanej w poświęconych mu świątyniach, poprzez rytuał, liturgię i infantylne obrzędy religijne.

 

Jak bardzo nadęte ego musi mieć głowa Kościoła katolickiego – papież, aby „zgromadzić” tyle tytułów?: Ojciec Święty, Biskup Rzymu, Namiestnik Pana Naszego Jezusa Chrystusa, Następca Księcia Apostołów, Summus Pontifex całego Kościoła, Najwyższy Pasterz Kościoła Powszechnego, Patriarcha Zachodu, Prymas Italii, arcybiskup i metropolita rzymskiej prowincji kościelnej, Suweren i Władca Państwa Citta del Vaticano, Następca Piotra itd.    

 

Albo też jakim mocno przerośniętym ego musiał charakteryzować się projektant, twórca i pomysłodawca nazwy gigantycznej figury świebodzińskiego Chrystusa Króla Wszechświata. I to bynajmniej nie z powodu jej imponującej wielkości, lecz z powodu jej megalomańskiej nazwy. Jeszcze nie „wytknęliśmy nosa” poza Układ Słoneczny, a wiedzę o Wszechświecie dopiero zaczynamy mozolnie zdobywać, a tu, proszę! Mamy na swej małej planetce w nic nie znaczącym zakątku jednej z miliardów galaktyk, pomnik Króla Wszechświata! Można sobie wyobrazić lepszy i dosadniejszy przykład rozrośniętego do granic absurdu ego?

 

Jak  niewyobrażalną trzeba odznaczać się pychą, abyuważać się za ziemskich pomocników wszechmocnego Boga, bez udziału których nie poradziłby on sobie z realizacją swojego planu opatrznościowego względem ludzi? Albo jednym z nielicznych wybrańców, których Bóg „natchnął” osobiście lub przez Ducha Świętego, przekazując im koncepcję swojego dzieła w celu dalszego rozpowszechnienia? Kapłani potępiając ludzką pychę, nie zauważają „tkwiącej w ich oku belki” obłudy o wręcz gigantycznych rozmiarach.  

 

„Dlatego Pan nakazał w Prawie: „Nie będziesz bluźnił bogom” (Wj 22,27), przez co miał na myśli kapłanów, którzy z powodu dostojności swego stanu i godności urzędu są określani mianem bogów” (papież Innocenty III).

„Ponieważ biskupi i kapłani są zarówno tłumaczami i ambasadorami Boga, którzy w jego imieniu nauczają ludzi prawa boskiego i reguł życia, i zastępują sami osobę Boga na ziemi, więc jest ich urząd jawnie takim, że nie można sobie wymyślić żadnego wyższego, stąd słusznie mogą oni zostać nazwani nie tylko aniołami, ale wręcz bogami” (Katechizm Rzymski z XVI w.).

 

Nie tylko jednak kapłani charakteryzują się wyraźnym przerostem swojego ego. Wierzący katolicy (inni wierzący też nie są lepsi, jeśli o to chodzi), również mogą się pochwalić ogromnym ego. Jak wielkie ono jest, najlepiej niech świadczy fakt, iż godzą się oni na zbawienie swych dusz za niewyobrażalnie wielką cenę, jaką dotąd zapłaciła (i płaci nadal) ludzkość za istnienie religii niosących od dwudziestu wieków Dobrą Nowinę, lub inaczej mówiąc, za możliwość nieskrępowanej „ewangelizacji” czyli głoszenia „Słowa Bożego”.

 

Cenę, którą było (między innymi) przelanie morza krwi wymordowanych milionów ludzi na wszystkich kontynentach i wyrządzenie niewyobrażalnej ilości zła i niezawinionych krzywd. Zawsze w imieniu Boga, w obronie wiary lub świętej Tradycji, czy też innych „świętych” wartości. Tak bardzo ważnych dla zachowania „prawdziwego człowieczeństwa”, iż trzeba było w ich obronie zabijać, torturować, palić żywcem ludzi na stosach, eksterminować narody, inicjować pogromy religijne, oraz rabować dobra doczesne ofiar. I jakoś ta wielka „krwawa cena” zapłacona religiom za hipotetyczną możliwość zbawienia dusz ludzkich, nikomu z wierzących nie burzy spokoju sumienia. Może być jeszcze większy egoizm?

 

Otóż może: dogłębną wiedzą na temat ludzkiego ego wykazali się także kapłani, którzy wymyślili koncepcję ofiary odkupicielskiej i zbawienia nią wierzących. Idea Boga, który z miłości do ludzi poświęca w ofierze swego jedynego Syna, aby odkupił swą męczeńską śmiercią grzechy ludzkości i zbawił ich dusze od potępienia – tak bardzo spodobała się wiernym (ich ego zostało tym samym nadęte do granic możliwości), że nie dostrzegli jej ewidentnych paradoksów i absurdów:

 

Wszechmocny i wszechwiedzący Bóg nie musiał wcale zbawiać ludzi za cenę męczeńskiej śmierci swego Syna. Miał mnóstwo innych możliwości, wynikających z jego atrybutów. Poza tym, będąc Trójcą Świętą złożył go (czyli siebie) w ofierze samemu sobie, po to, by przebłagać/przekupić siebie, za własne nieudane stworzenie – człowieka. Absurdalne w tej soteriologicznej koncepcji jest również to, że to okrutne i poniżające zabójstwo bożego Syna zasługuje na karę bożą (o wiele bardziej surową, niż ta, która spotkała ludzi w raju za przekroczenie bożego zakazu), a nie na tak wspaniałomyślną nagrodę ze strony Boga.        

 

G.S: Nie uważasz, że warto byłoby zrobić w tym miejscu jakieś małe podsumowanie tego „egoistycznego” wątku?

 

L.F: Spróbujmy. Otóż wszystko wskazuje na to (i to nie tylko moim zdaniem), iż religie w dotychczasowej i przeważającej swojej formie (sacerdotalizm), reprezentują „dziecięcy etap rozwoju” ludzkich kultur i zaspokajają przede wszystkim „duchowe” potrzeby naszego ego. Ich ideologiczna infantylność oraz rozbudowana do granic absurdu obrzędowość, liturgia i rytuał, świadczą dobitnie, iż tak naprawdę „król jest nagi”. Czyli zewnętrzna forma religii jest w istocie ich jedyną treścią, mającą za zadanie maskować „nagość” idei Boga.

 

Za to prawie wszystkie systemy religijne doskonale sprawdzają się w swojej ukrytej, aczkolwiek prawdziwej funkcji spełniania potrzeb naszego ego. Są nimi między innymi: realizacja żądzy władzy i dominacji, łatwe osiąganie lepszej pozycji społecznej, podporządkowania sobie jak największej ilości ludzi, by wykorzystywać ich zależność. Także spełnienia potrzeb wynikłych z chciwości ich pasterzy,czyli ciągłego gromadzenia doczesnych  dóbr materialnych (pomimo przestróg Jezusa w tym względzie).

 

Kiedy się prześledzi historię katolicyzmu i dworów papieskich, widać z niej wyraźnie, iż religia traktowana była (i jest nadal) jako doskonały pretekst (sposób) do realizacji własnych celów, wynikających z wybujałych ambicji dostojników kościelnych. Ponieważ cała ideologia religijna, jak i struktury władzy wewnątrz religijnej zostały tak pomyślane i w taki sposób zorganizowane, aby jak najlepiej spełniać powyższe założenia, nie sądzę aby jakiekolwiek powierzchowne zmiany (jak np. te przeprowadzane przez papieża Franciszka) w religijnych zachowaniach wiernych, miały jakiś znaczący wpływ na naprawę istoty religii.

 

Tak jak dzieci na pewnym etapie rozwoju swojej świadomości, muszą mieć odpowiednie do tego etapu zabawki, tak samo i ludzie nie mogą przeskoczyć obecnego etapu zbiorowej świadomości swego gatunku, bez adekwatnych do jej poziomu „duchowych zabawek i gadżetów”. Ergo: nie starajmy się (jako ateiści) naprawiać religii, gdyż nie przyniesie to pożądanych skutków. Co najwyżej wywoła przeciwny efekt, przed którym przestrzegał sam Jezus, ostrzegając swoich słuchaczy przed „rzucaniem pereł przed wieprze”.

 

Zacznijmy natomiast rozbudzać i rozwijać naszą świadomość, bo w tym jest nadzieja na lepszą i mądrzejszą przyszłość rodzaju ludzkiego. Tylko w ten sposób można będzie zbudować nowoczesny model społeczeństwa oparty na rosnącej świadomości jednostek, a nie na nieustającym podbudowywaniu naszego ego, w czym specjalizują się religie i Kościoły.

 

Nawiasem mówiąc, nasze działania byłyby zgodnie z wizją najwybitniejszego z jezuitów – księdza Pierra Teilharda de Chardin, który wierzył, że postęp społeczny powinien prowadzić w kierunku, gdzie „oddawano by życie raczej za to, by wiedzieć i być, a nie za to, ażeby posiadać”.  Jednak o tym w następnej części cyklu.

 

Grudzień 2014 r.                                ----- cdn.-----

 

Mój dojrzały ateizm. Część I

Mój dojrzały ateizm. Część II

Moj dojrzały ateizm. Cześć III

Mój dojrzały ateizm. Część IV

Mój dojrzały ateizm. Część V

Mój dojrzały ateizm. Cześć VI