Przekonajcie mnie dlaczego mam głosować na Trzaskowskiego

Zamach na prezydenta Narutowicza.
Trudno powiedzieć, czy ten apel był dramatyczny, czy szyderczy. Przeglądając późnym wieczorem Internet zobaczyłem gdzieś wpis człowieka, którego nie znam. Zaintrygował mnie tytuł: „Przekonajcie mnie, dlaczego mam w drugiej turze głosować na Trzaskowskiego, macie dwa tygodnie czasu”. Dalej autor informował, że widzi wkoło pogardę i bezmiar niechęci, że nie jest zwolennikiem Dudy, ale zupełnie nie rozumie dlaczego miałby głosować na Trzaskowskiego. Pisał, że chce się dowiedzieć, czy potrafimy go przekonać. Do Rafała Trzaskowskiego i do jego obozu pełnego pogardy dla innych.

To gorzkie słowa. Przeczytałem, poszedłem dalej i dopiero w nocy uświadomiłem sobie, że być może to  jedno z najważniejszych wyzwań w chwili obecnej. Rano nie umiałem już odszukać tego wpisu, więc jest to list do pana Dariusza i nie tylko do niego. Nic o nim nie wiem, rozmowa twarzą w twarz byłaby łatwiejsza. Rozmowa nie jest wykładem, zakłada relacje partnerskie, równość, uzupełnia ją mowa ciała, tak zawsze ważna w naszych kontaktach.


Nie wiem, ile autor tego wpisu ma lat, jakie ma wykształcenie, znam tylko ten jego wpis, którego na domiar złego nie mogę przeczytać ponownie, a wielokrotna lektura nawet krótkiego  przekazu mówi nam wiele więcej.


Od czego bym zaczął? Dobre pytanie, przecież to zależy od okoliczności. Być może zacząłbym od spraw bardzo odległych, od tego, że kilkaset milionów ludzi chce dziś uciec z krajów rządzonych przez ich rodaków. Ojczyzna bywa macochą częściej niż umiemy to sobie wyobrazić. Dokąd ludzie chcą od tej macochy uciekać? Na szczycie listy marzeń są nieodmiennie Stany Zjednoczone, Kanada, Australia, w Europie Niemcy, Wielka Brytania, kraje skandynawskie, Francja. W świecie bez granic w ciągu kilku tygodni do USA wlałyby się dziesiątki, a może i setki milionów mieszkańców Meksyku, Wenezueli, Kuby, ale również Brazylii czy Argentyny. Podróż z Afryki byłaby trudniejsza. Ale tu chętnych byłoby nawet więcej.


Cudza ojczyzna bywa bardziej ludzka. Dlaczego Stany Zjednoczone są na czele tej listy? Długa historia długiej drogi ograniczania samowoli władców. Hasła Rewolucji Francuskiej wygrały w Ameryce, bo tam się zlały z tradycją brytyjskiego parlamentaryzmu. Niektórzy podejrzewali, że Waszyngton ogłosi się cesarzem. Ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych wiedzieli, że władza rodzi niezdrowe ambicje, że politykom nie wolno ufać. Stąd system trójpodziału władzy i wiele możliwości blokowania nadmiernych apetytów. Długo myślano, co zrobić, żeby uniemożliwić narodzenie się despotyzmu, możliwość przerodzenia się państwa w tyranię. Skomplikowany system elektorski wyboru prezydenta, Kongres i Senat, które mogą zawetować decyzje prezydenta, gwarantowana niezależność Sądu Najwyższego (i jeszcze sprawa, która z czasem narobiła sporo kłopotów, niezbywalne prawo posiadania broni), wolność słowa i ciekawy konstytucyjny zapis o religii. Szkoda, że w naszych szkołach nie ma lekcji o amerykańskiej konstytucji i jej poprawkach. Można się z tej historii wiele nauczyć o tym, jak utrudnić ojczyźnie zostanie macochą.


Co to wszystko ma wspólnego z drugą turą i Rafałem Trzaskowskim? Sporo. Idealnej demokracji nie ma nigdzie. Są jednak miejsca, gdzie politycy mogą robić mniej złego, a równocześnie dostarczać więcej tego, czego od nich oczekujemy. Oczekujemy bezpieczeństwa, organizacji społecznego ładu, w którym daje się żyć, wymiaru sprawiedliwości ścigającego pasażerów na gapę, równych praw, i zażartych sporów o to, jak i na co wydawać pieniądze ze wspólnej kasy. Najważniejsze jednak jest w tym wszystkim pilnowanie samych polityków. Nie wolno ufać żadnemu z nich, ale sama nieufność nie wystarcza, konieczny jest system gwarantujący, że oni sami będą sobie nawzajem patrzyli na ręce, a reguły gry będą na tyle wyraźnie, żeby trzymały w ryzach również możliwość robienia sobie przez nich  wzajemnych świństw. Polityka jest brudną grą i dlatego muszą być jasne reguły i sędzia z gwizdkiem, inaczej będą zabijać siebie nawzajem, a nam wszystkim stworzą piekło.


Nasza demokracja nie ma tradycji, mieliśmy tradycję republiki szlachty folwarcznej i pańszczyzny, ojczyzny będącej macochą dla lwiej części mieszkańców kraju, liberum veto i niemożność stanowienia praw, a potem prawa narzucane przez zaborców, a wreszcie niepodległość, w której wszyscy skoczyli sobie wzajemnie do gardeł. Potem, w 1989, zrobiliśmy krok do przodu, próbowaliśmy tworzyć instytucje na wzór innych krajów, domyślając się, że ten trójpodział władzy może być ważny, chociaż polski Sejm pozostał przysłowiowym polskim sejmem, w którym więcej było pustego gadania niż umiejętności tworzenia praw. Nasze demokratyczne instytucje nie były już tak fasadowe jak w czasach komunizmu, ani tak nieskuteczne jak w Rosji czy na Ukrainie, ale daleko im było do skuteczności tych w Ameryce czy w Nowej Zelandii. Kto wie, może najważniejszy był samorząd lokalny, ale ludzie chcieli dobrego władcy, który cudem zmieni macochę w prawdziwą ojczyznę. Dobry władca się nie pojawił, bo nie mógł się pojawić, a demokracji uczyliśmy się kiepsko. Działo się wiele rzeczy dobrych, w końcu nigdy w przeszłości, w tak krótkim czasie nie zyskaliśmy tak wiele. Polityka jest jednak ważna. To głównie od niej zależy, czy będziemy postrzegać ojczyznę jako ojczyznę, czy jako macochę. To w dużej mierze zależy od tego, czy i jak rozumiemy słowo demokracja, czy rozumiemy wagę trójpodziału władzy i konstytucji regulującej zakresy kompetencji polityków i działanie systemu wzajemnej kontroli.


Dlaczego warto oddać głos na kogoś, kto nie będzie marionetką rządzącej partii? Prezydent ma prawo weta, jest również strażnikiem Konstytucji. W polskim systemie prezydent nie ma władzy wykonawczej, może czasem wychodzić z inicjatywą ustawodawczą, ale nie to jest najważniejsze, jest ważną instytucją chroniącą nas przed despotyzmem. Dla mnie to wystarczająco dużo, żebym nie miał wątpliwości, na kogo oddać mój głos.      


Mieszkam w małym miasteczku, w którym Andrzej Duda wygrałby w pierwszym podejściu, uzyskując solidne 57 procent głosów. Kilku moich przyjaciół będzie w drugiej turze głosować inaczej niż ja. Nie mam do nich pretensji, nie zajmuję się agitacją. Gdybyśmy byli prawdziwszą demokracją, znaczenie tych wyborów byłoby mniejsze, ale jesteśmy na rozdrożu i nasza słaba demokracja może być po tych wyborach jeszcze słabsza, a to może oznaczać, że młodzi ludzie znów będą marzyć o ucieczce od ojczyzny, która jest marną ojczyzną. Chyba warto w tej drugiej turze oddać głos na Trzaskowskiego. Ale nawet jeśli wygra, nie będzie to oznaczać cudu, nie staniemy się z dnia na dzień prawdziwą demokracją, będzie to zaledwie krok w kierunku bardziej konstytucyjnego ładu. Chyba warto, bo wiara w obiecujących dobre zmiany nie ma sensu. Dając wiarę takim obietnicom mamy gwarancję, że znowu zostaniemy oszukani, poniekąd na własne życzenie. Zostając w domu, też głosujemy, jednak chyba najmniej rozsądnie, zdając się na innych. Warto budować system, w którym politycy  kontrolują się wzajemnie, bo wówczas nasz głos może autentycznie decydować o naszym życiu.  


Tak więc na cud nie warto czekać, ale nasz głos ma znaczenie, być może większe niż nam się zdaje, może być również ważny dla tych, którzy przyjdą po nas.                                                                         

(1)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version