Prawdziwy powód, dla którego ludzie nienawidzą Żydów

Zapytaj Żyda, dlaczego – jego zdaniem – ludzie nas nienawidzą, a usłyszysz różne odpowiedzi, każda ukształtowana przez czas i politykę.


Na skrajnej prawicy mówi się nam, że chodzi o „teorię zastąpienia” – fantazję, według której Żydzi potajemnie sprowadzają imigrantów, by „zastąpili” białych chrześcijan.


W retoryce islamistycznej jesteśmy znienawidzeni, bo rzekomo jesteśmy „niewiernymi”.


Na skrajnej lewicy chodzi o Izrael – jedyne żydowskie państwo na świecie, które – jak się nam mówi – jest „kolonialnym ciemiężycielem”, który musi zostać zlikwidowany.


W kręgach spiskowych oskarża się nas o wszystko: od wywoływania wojen, przez rozprzestrzenianie chorób, po manipulowanie mediami.

 

Powierzchowne zarzuty zmieniają się z czasem — w średniowiecznej Europie oskarżano nas o trucie studni, w XX wieku o wywołanie wojen światowych, dziś o kontrolę nad technologią i finansami. Ale pod wszystkimi tymi zmieniającymi się narracjami kryje się jedna niezmienna prawda: Żydzi są nienawidzeni nie dlatego, że jesteśmy słabi, ale dlatego, że jesteśmy odnoszącą sukcesy mniejszością.


A to bardzo niebezpieczna pozycja. W historii ludzkości najbardziej prześladowane mniejszości to niekoniecznie te najbiedniejsze czy najsłabsze — to często te, które wbrew wszelkim przeciwnościom odnoszą sukces. Ormianie w Imperium Osmańskim. Chińczycy w Azji Południowo-Wschodniej. Ibowie w Nigerii. Sukces sprawia, że mniejszość staje się widoczna, niezależna i samowystarczalna. Przestaje potrzebować „ochrony” ze strony dominujących sił, a — w oczach pewnych ruchów politycznych — przestaje też być potrzebna.


We współczesnym zachodnim dyskursie politycznym „progresywna” lewica pozycjonuje się jako obrońca mniejszości. Ale gdy zeskrobiemy tę powierzchowność, okazuje się, że pewne frakcje przyjęły politykę utrzymywania mniejszości w stanie zależności i niepowodzenia. Logika jest cyniczna, ale prosta: grupa, która sobie nie radzi, będzie głosować na tych, którzy obiecują pomoc; grupa, która jest niezależna i odnosząca sukcesy — może już nie.


Gdy Żydzi byli biednymi imigrantami na nowojorskim Lower East Side, „progresywiści” włączali nas do swojej koalicji. Byliśmy „uciskani”, „potrzebujący pomocy”, a więc politycznie użyteczni.


Ale gdy żydowskie społeczności w Ameryce zaczęły dominować w biznesie, medycynie, akademii, prawie i kulturze — gdy ocaleni z Holokaustu i ich dzieci przeszli z obozów dla uchodźców na katedry uniwersyteckie i do zarządów firm w ciągu jednego pokolenia — ton się zmienił. Nagle nasz sukces stał się podejrzany. Przestaliśmy być „mniejszością” w ich narracji — staliśmy się „uprzywilejowani”, „bliscy bieli” albo co gorsza: częścią klasy uciskającej.


Dlatego właśnie Palestyńczycy są często przedstawiani w uproszczony sposób jako wieczne ofiary — niezależnie od korupcji, ekstremizmu czy tyranii wobec własnego społeczeństwa, jakiej dopuszcza się ich przywództwo. I dlatego Żydzi — mimo że jesteśmy globalnie maleńką mniejszością i celem najlepiej udokumentowanego ludobójstwa w historii nowożytnej — są postrzegani jako „ciemiężyciele”, gdy tylko pokazujemy, że potrafimy się rozwijać bez jałmużny czy litości.


Ten schemat nie dotyczy tylko Żydów. W USA Amerykanie pochodzenia azjatyckiego spotykają się z niechęcią jako tzw. „wzorcowa mniejszość”. W Afryce Wschodniej Hindusi byli celem ataków i wypędzeń, mimo że prowadzili biznesy napędzające gospodarkę. W Azji Południowo-Wschodniej chińskie mniejszości były masakrowane w okresach nacjonalistycznych niepokojów. W każdym przypadku atakowano mniejszość nie za porażkę, ale za sukces — za prześcignięcie większości i zburzenie narracji, że „potrzebuje ratunku”.


Historia Żydów jest wypełniona takim właśnie wzorcem. W średniowiecznej Hiszpanii Żydzi osiągali wpływy jako królewscy doradcy, lekarze, filozofowie i kupcy — aż zostali wygnani w 1492 roku. W Rzeczypospolitej Obojga Narodów Żydzi byli niezbędni w wielu dziedzinach handlu i finansów — aż stali się celem pogromów w XVII–XIX wieku. W przedwojennych Niemczech Żydzi stanowili mniej niż jeden procent ludności, ale byli nadreprezentowani w nauce, kulturze i przemyśle — co nazistowska propaganda wypaczyła jako „żydowską dominację”.


Historia Izraela nie jest więc anomalią. To współczesna kontynuacja odwiecznej prawdy: Żydzi odnoszą sukcesy — i są za to nienawidzeni.


Jeśli sukces Żydów w diasporze wywołuje dyskomfort, to sukces Żydów w ich własnym państwie wywołuje wściekłość. Po tym, jak jedna trzecia naszego narodu została unicestwiona w Holokauście — sześć milionów zamordowanych w sześć lat — ocaleni i ich potomkowie zbudowali państwo na piaskach i bagnach, odpierając jednocześnie armie próbujące ich zniszczyć. Była premier Izraela Golda Meir ujęła to ze swym charakterystycznym humorem i determinacją: „Mojżesz zaprowadził nas do jedynego miejsca na Bliskim Wschodzie bez ropy naftowej”.


Pomyślmy: współczesne państwo Izrael ogłosiło niepodległość w 1948 roku. Inne kraje założone w latach 40. i 50. XX wieku to m.in. Pakistan (1947), Birma/Myanmar (1948), Laos (1949), Indonezja (1949), Libia (1951), Kambodża (1953), Wietnam (1954), Sudan (1956), Maroko (1956), Tunezja (1956), Ghana (1957) i Malezja (1957).


Żadne z tych państw nie jest przedmiotem nawet ułamka międzynarodowej krytyki, potępienia czy obsesyjnego zainteresowania medialnego, jakie dotyczy Izraela. Wiele z nich przeszło przez brutalne wojny, zamachy stanu, czystki etniczne, rządy autorytarne, łamiąc prawa człowieka na skalę znacznie przewyższającą historię Izraela. A jednak to Izrael jest wyjątkowo demonizowany. Dlaczego? Bo odniósł wyjątkowy sukces — i jest wyjątkowo żydowski.


Podwójne standardy da się zmierzyć: ONZ co roku uchwala więcej rezolucji przeciwko Izraelowi niż przeciwko wszystkim innym krajom łącznie. Kraje okupujące cudze terytoria — Turcja na Cyprze, Maroko na Saharze Zachodniej, Chiny w Tybecie — nie wywołują niemal żadnej reakcji w porównaniu z Izraelem. Tu nie chodzi o prawa człowieka — lecz o to, kogo się osądza.


Nawet teraz, gdy Izrael ogłasza plany budowy nowych osiedli na wschód od Jerozolimy, jak zrobił to w tym tygodniu, międzynarodowe gremia i przywódcy świata rzucają się, by oświadczyć, że to „zabije rozwiązanie dwupaństwowe”. Zabawne, że ci sami ludzie nie powiedzieli ani słowa, gdy to 7 października „zabił” rozwiązanie dwupaństwowe — ani w czasie drugiej intifady. Przekaz jest jasny: tylko żydowskie działania zagrażają pokojowi; palestyńska przemoc jakoś go nie narusza.


Prawda jest taka, że Izrael powinien być podziwiany jako światowy lider w dziedzinie technologii, medycyny, rolnictwa i innowacji wojskowych. Ale taka samodzielność, zwłaszcza ze strony narodu, który miał pozostać ofiarą, psuje narrację. Świat — a szczególnie polityczna lewica — nie wie, jak zareagować na mniejszość, która potrafi się obronić i rozwijać.


A jednak żart Goldy Meir o ropie naftowej zawiera głębszą prawdę: Izrael powstał w warunkach, które powinny były go skazać na porażkę.

Zgodnie z teoriami ekonomicznymi ulubionymi przez lewicowych akademików — teorią zależności, teorią postkolonialną — Izrael powinien był pozostać słaby, biedny i zależny od innych. Tymczasem przeskoczył innych pod względem innowacyjności, PKB per capita i długości życia. To czyni z niego żywe zaprzeczenie ich światopoglądu.


Istnienie i sukces Izraela zagrażają nie tylko antysemitom, ale całym ideologicznym konstrukcjom takim jak postkolonializm i intersekcjonalność. W tych ramach Żydzi są przedstawiani jako „biali europejscy kolonizatorzy” na Bliskim Wschodzie — mimo że ponad połowa izraelskich Żydów to Mizrachi, potomkowie rodzin wypędzonych z krajów arabskich i muzułmańskich.


Silna gospodarka Izraela, system demokratyczny i siła militarna podważają narrację, według której „kolonizowane” narody mogą osiągnąć sukces tylko dzięki ruchom wyzwoleńczym wspieranym przez globalną lewicę. Izrael odniósł sukces bez nich — a w wielu przypadkach wbrew nim.


Zauważyłeś, że ocaleni z Holokaustu i ich dzieci odnosili nieproporcjonalnie duży sukces w krajach Zachodu? To nie przypadek. Ocaleni mieli niezachwiany instynkt przetrwania, żelazną etykę pracy i odmowę traktowania bezpieczeństwa jako oczywistości. Trauma ich nie sparaliżowała — przeciwnie, napędzała.


Do tego dochodziło wielowiekowe kulturowe przywiązanie do piśmienności, debaty i nauki. Życie żydowskie tworzyło „kapitał przenośny” — umiejętności, nawyki i sieci społeczne — które można było zabrać z kraju do kraju. Ocaleni przybywali na Zachód bez dobytku, ale mieli zestaw narzędzi do odbudowy. Edukacja stała się zbroją, którą mogli przekazać swoim dzieciom. Nieruchomości, umiejętności i firmy stały się fortecami, których nikt nie mógł już spalić.


W ciągu dwóch dziesięcioleci te rodziny często przechodziły drogę od uchodźców do liderów społeczności. Taki awans nie tylko budzi podziw — jest zagrożeniem dla tych, którzy definiują „mniejszość” jako „wiecznie pokrzywdzoną”.


Golda Meir powiedziała kiedyś: „Nie mamy dokąd pójść”. To nie tylko słowa historycznego oporu; to trwała rzeczywistość żydowskiego życia. Nauczyliśmy się, że bezpieczeństwo w diasporze jest warunkowe, a współczucie świata — ulotne.


Izrael to nasza polisa ubezpieczeniowa, nasz azyl i dowód na to, że Naród Żydowski potrafi zbudować i obronić państwo — nawet w najbardziej wrogim sąsiedztwie na świecie. Nie jesteśmy doskonali. Kłócimy się, popełniamy błędy, zmagamy się z własnymi podziałami. Ale w ciągu jednego życia przeszliśmy od bezpaństwowych ocalałych do obywateli kwitnącej, innowacyjnej demokracji — bez ropy, bez wielkich zasobów ziemi i bez luksusu przyjaznych granic.


Nasz sukces to nie tylko odporność — to akt sprzeciwu. To przekaz dla świata: Próbowaliście nas wymazać, a my nie tylko przetrwaliśmy — rozkwitliśmy. Może właśnie to — bardziej niż cokolwiek innego — jest prawdziwym powodem, dla którego ludzie nienawidzą Żydów. Bo odmówiliśmy występowania w roli wiecznych ofiar.


Link do oryginału: https://substack.com/home/post/p-171013398?source=queue


Joshua Hoffman
, przedsiębiorca, autor książki “Journeys of the Jewish Spirit”.

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version