Ten kawałek historii nadal jest dyskretnie trzymany w cieniu. A może nawet w sekretnej komnacie. Bardzo to wygodne było, bo pozwalało na dużą dowolność, zarazem pochlebną i praktyczną.
część pochlebna dotyczyła najnowszej historii własnej, zachodniej: och, nazizm spadł nam z nieba - to byli Niemcy, Niemcy i tylko Niemcy. To ich mania nas umęczyła; to ich zbrodniczy obłęd nas wyniszczał... Nikt inny nie miał z tym nic wspólnego. Myśmy nie wiedzieli; a gdy już się dowiedzieliśmy i przekonali, wtedy zgodnie i masowo ruszyliśmy do walki, itd. Możemy więc napawać się słuszną dumą i bez skrępowania świecić moralną aureolą.
Część praktyczna tego dyskretnego kamuflowania historii to możliwość nader elastycznego traktowania tego, co się działo na peryferiach. Głównie w koloniach - tam, wiadomo, było kolonialnie, za co nawet tu i tam można przyjąć naszą (zachodnią) odpowiedzialność. A przyjmując ją, uznać, że to, co było poza tym, to "ruch narodowo - wyzwoleńczy", a ten był powszechny, słuszny i sprawiedliwy (acz niezmiernie rzadko zbawienny).
I tak się zwolniliśmy od analizy skażonych źródeł, ten ruch zasilających i pierwszoświatowego udziału w tych skażeniach.
Taka wersja historii zapewnia też w razie potrzeby wzmacnianie alibi, choćby w oglądanej teraz formie: to jest operacja polerowania aureoli. Prosta i dająca dużo zadowolenia. Uzupełnienie wiedzy zdecydowanie by ją skomplikowało.
Dlatego zresztą teorię krytyczną stosuje się rozmyślnie ułomnie; w odniesieniu do wybranych historii peryferyjnych używa się jej wyłącznie tak, jak grabi - tylko w jedną stronę.
Efekty bywają niezachwycające. Przypadek Davida D'ora wyraźnie wskazuje, w czym rzecz: dwie panie ostentacyjnie udowodniły, czym są wszelkie deklaracje o "szacunku dla każdego człowieka", o niedopouszczalności stosowania odpowiedzialności zbiorowej i o tym, że jest rzeczą radykalnie niegodziwą czynienie z ludzi narzędzi. Dwie panie wszystko to właśnie uczyniły; skromnie, acz wyraźnie na modłę tych, których wspierają.
część pochlebna dotyczyła najnowszej historii własnej, zachodniej: och, nazizm spadł nam z nieba - to byli Niemcy, Niemcy i tylko Niemcy. To ich mania nas umęczyła; to ich zbrodniczy obłęd nas wyniszczał... Nikt inny nie miał z tym nic wspólnego. Myśmy nie wiedzieli; a gdy już się dowiedzieliśmy i przekonali, wtedy zgodnie i masowo ruszyliśmy do walki, itd. Możemy więc napawać się słuszną dumą i bez skrępowania świecić moralną aureolą.
Część praktyczna tego dyskretnego kamuflowania historii to możliwość nader elastycznego traktowania tego, co się działo na peryferiach. Głównie w koloniach - tam, wiadomo, było kolonialnie, za co nawet tu i tam można przyjąć naszą (zachodnią) odpowiedzialność. A przyjmując ją, uznać, że to, co było poza tym, to "ruch narodowo - wyzwoleńczy", a ten był powszechny, słuszny i sprawiedliwy (acz niezmiernie rzadko zbawienny).
I tak się zwolniliśmy od analizy skażonych źródeł, ten ruch zasilających i pierwszoświatowego udziału w tych skażeniach.
Taka wersja historii zapewnia też w razie potrzeby wzmacnianie alibi, choćby w oglądanej teraz formie: to jest operacja polerowania aureoli. Prosta i dająca dużo zadowolenia. Uzupełnienie wiedzy zdecydowanie by ją skomplikowało.
Dlatego zresztą teorię krytyczną stosuje się rozmyślnie ułomnie; w odniesieniu do wybranych historii peryferyjnych używa się jej wyłącznie tak, jak grabi - tylko w jedną stronę.
Efekty bywają niezachwycające. Przypadek Davida D'ora wyraźnie wskazuje, w czym rzecz: dwie panie ostentacyjnie udowodniły, czym są wszelkie deklaracje o "szacunku dla każdego człowieka", o niedopouszczalności stosowania odpowiedzialności zbiorowej i o tym, że jest rzeczą radykalnie niegodziwą czynienie z ludzi narzędzi. Dwie panie wszystko to właśnie uczyniły; skromnie, acz wyraźnie na modłę tych, których wspierają.