Jest pewna granica rozsądku, której nie przekraczają nawet osoby mocno podzielające teorię postkolonialną i uznające większość tez intersekcjonalności. Ta granica wyraźnie rysuje się wtedy, gdy mowa o rozmaitych konfliktach i strategiach obronnych. A także o przyczynach milczenia.
Nie dalej, jak wczoraj brałam udział w takiej dyskusji. Zagadnieniem głównym było wyciszenie tego, co się dzieje w Syrii i całkowite ignorowanie działań tureckich w tym dzianiu się. Padały zdania dość zgodne w tym, że jednak polityki wewnętrzne krajów postkolonialnych są mało interesujące dla I. Świata i to jest coś, co medialnie można pomieścić między zawodnością nowego modelu tesli, zaręczynami (albo rozwodem) w którejś z niepanujących rodzin książęcych i sukcesem (bądź wybrykiem) którejś z gwiazd sportu. Odrobiłam (jak to mam w zwyczaju) za złego ducha i wskazałam kontrprzykład. Konsternacja i próby wywikłania się z pewnej niezręczności: a, bo to przykład szczególny (Gaza, rozumie się). A dlaczego Gaza, a nie Sweida i nie Darfur? Mniejsza od nich, więc tym zgrabniej mieściłoby się ją tam, gdzie te dwa regiony. Na marginesie - dyskutanci na ogół słabo są obeznani z demografią, statystką i innymi wynalazkami szatana - liczbami operują sprawnie, ale tylko pod warunkiem, że otrzymują je gotowe.
Padło też zdanie wielce rozsądne, a propos tureckich poczynań w Syrii: jest przecież najzupełniej zrozumiałe i pragmatyczne, że każdy kraj chce mieć strefę buforową między sobą a niestabilnym sąsiadem. Turcja zatem sobie taką strefę tworzy i to dziwić nie powinno. Wysiedlają Kurdów? Ależ robią to od dawna!
Byłam niemiła i zamiast przyjąć objaśnienie ze zrozumieniem, zaciekawiłam się, dlaczego w takim razie od dawna nie pisze się o tym, ze Turcja notorycznie prowadzi czystkę etniczną ani że równie zrozumiałe jest izraelskie dążenie do tworzenia i utrzymania stref buforowych. To też, zgodnie z postawionymi wcześniej tezami, powinna być wiadomość gdzieś tam między ślubną suknią księżniczki, wysychającym jeziorem i wzrostem cen Labubu przed początkiem roku szkolnego.
Zdaje się, że popsułam dyskusję.
Nie dalej, jak wczoraj brałam udział w takiej dyskusji. Zagadnieniem głównym było wyciszenie tego, co się dzieje w Syrii i całkowite ignorowanie działań tureckich w tym dzianiu się. Padały zdania dość zgodne w tym, że jednak polityki wewnętrzne krajów postkolonialnych są mało interesujące dla I. Świata i to jest coś, co medialnie można pomieścić między zawodnością nowego modelu tesli, zaręczynami (albo rozwodem) w którejś z niepanujących rodzin książęcych i sukcesem (bądź wybrykiem) którejś z gwiazd sportu. Odrobiłam (jak to mam w zwyczaju) za złego ducha i wskazałam kontrprzykład. Konsternacja i próby wywikłania się z pewnej niezręczności: a, bo to przykład szczególny (Gaza, rozumie się). A dlaczego Gaza, a nie Sweida i nie Darfur? Mniejsza od nich, więc tym zgrabniej mieściłoby się ją tam, gdzie te dwa regiony. Na marginesie - dyskutanci na ogół słabo są obeznani z demografią, statystką i innymi wynalazkami szatana - liczbami operują sprawnie, ale tylko pod warunkiem, że otrzymują je gotowe.
Padło też zdanie wielce rozsądne, a propos tureckich poczynań w Syrii: jest przecież najzupełniej zrozumiałe i pragmatyczne, że każdy kraj chce mieć strefę buforową między sobą a niestabilnym sąsiadem. Turcja zatem sobie taką strefę tworzy i to dziwić nie powinno. Wysiedlają Kurdów? Ależ robią to od dawna!
Byłam niemiła i zamiast przyjąć objaśnienie ze zrozumieniem, zaciekawiłam się, dlaczego w takim razie od dawna nie pisze się o tym, ze Turcja notorycznie prowadzi czystkę etniczną ani że równie zrozumiałe jest izraelskie dążenie do tworzenia i utrzymania stref buforowych. To też, zgodnie z postawionymi wcześniej tezami, powinna być wiadomość gdzieś tam między ślubną suknią księżniczki, wysychającym jeziorem i wzrostem cen Labubu przed początkiem roku szkolnego.
Zdaje się, że popsułam dyskusję.