A jednak Margaret Mead miała rację. Młodszym (w zasadzie jestem rówieśnicą Phyllis Chesler) notorycznie się myli wskazywanie istniejących i działających norm społecznych ze wskazywaniem racji moralnych. Mead rozpoznawała strukturę systemu - jej oponentki mówiły (i pisały), że jest ona do chrzanu i należy ją zdekonstruować, zdekomponować i ustanowić nowy system.Jedno drugiego nie wyklucza. Zaryzykuję przypuszczenie, że bez pierwszego drugie pójdzie kulawo. Dlatego nie ma zaskoczenia, że poszło.
Tak, przemoc wobec kobiet ujawnia pakiet tabu, jakimi są objęte kobiety. Nie ma warunku, aby jakiekolwiek tabu musiało być dorzeczne. Skoro jednak działa, to znaczy, że w przekonaniach tych, którzy podporządkowują mu się "z automatu" ma sens. Dla tego sensu podporządkowani wdrażają nowe generacje w respektowanie go i karzą za uchybienia. I tu tkwi problem, nie w osobliwości tabu.
Jak wielki? Phyllis Chesler o tym wspomina, ale się nad tym wspomnieniem nie zatrzymuje. Szkoda. To, że materiały dowodowe, dotyczące gwałtu kurzą się przez 20 lat wskazuje, że narzędzia prawne nie całkiem są skuteczne do "odczarowania" tabu. Raczej część praktyki prawnej znajdzie się pod jego wpływem, co sama autorka wykazała. Oburzające? Oczywiście; i co z tego, skoro tak to działa, jak mówiła Mead, a nie tak, jak byśmy chcieli. Możemy dołożyć jeszcze więcej praw, ale osiągniemy tyle samo.
Próbujemy (też się do tego przecież dokłądam) więc tabu "odczarować" i przekonać, że nic się stać nie może, gdy nie będziemy go przestrzegać. Możesz się ubrać jakkolwiek, być w o każdej porze tam, gdzie tylko zechcesz i zachowywać się dowolnie.
Przekaz zyskuje wzmocnienie wizualne, ale tu już robi się dziwnie. Sceny z teledysków i plakatów, mających demonstrować "wyzwolenie kobiet", otwarcie prezentujących to, co w systemie tabu było w przestrzeni publicznej niedopuszczalne, jakoś nie całkiem zachwycają. Wręcz budzą silne podejrzenie, że jeden ze skutków walki ze starymi regułami powoduje wzrost realnego niebezpieczeństwa. Skoro bowiem wizualizacja ma przekonywać, że nic złego się nie dzieje, gdy nie stosujemy się do pruderyjnych wierzeń, iż niewłaściwe zachowanie ściąga nieszczęście, to w tych obrazach nie ma nic niewłaściwego i one do żadnej katastrofy doprowadzić nie mogą. Tak to jednak wygląda, że one same są nie tyle wyzwalające, ile inspirujące do nowych aranżacji starej katastrofy. Mało, mogą też być natchnieniem do legitymizacji jej. To nie jest przypuszczenie, to się przecież dzieje.
Co poszło kulawo? Zaniedbanie wiedzy, że occasio furem facit. Mimochodem, w pasji ulepszania świata i likwidowania dyskryminujących przesądów, umknęła wszystkim zaangażowanym stara, prosta wiktymologia. Nie szanujemy jej, bo (jakoby) ona jest wroga ofiarom. W moralizatorskim i retorycznym zapale uznaliśmy wszelkie dochodzenie związków między zdarzeniem a jego możliwymi przyczynami za niedopuszczalne. Ale tylko w ograniczonym zakresie - bo jednak nadal lekarz ma prawo pytać pacjenta o jego nawyki życiowe: o dietę, używki i zakres swobody seksualnej też (to głęboka ingerencja w prywatność). W przypadku włamania jednakowo prokuratorowi i ubezpieczycielowi trzeba wyznawać, czy na pewno wszystko było jak trzeba zabezpieczone. Tak czy owak, i tu, i tam trzeba wykazywać, że się samemu nie przyczyniło do tego, z czym teraz ma sobie radzić medycyna albo prawo. Działa tabu, zakazujące zamykanie wszystkich drzwi i okien przed wyjazdem? Strefowe, bo ono nie wszędzie przecież działało. Chyba jednak roztropność, wynikająca z dania wiary starej sentencji. Nie wszystko, co stare nadaje się tylko do odrzucenia. Czasem wystarczy renowacja. W przeciwnym razie roztropne miarkowanie możliwego zagrożenia zastąpią cyniczne konstrukcje w rodzaju "domniemania konsensualności".
Tak, przemoc wobec kobiet ujawnia pakiet tabu, jakimi są objęte kobiety. Nie ma warunku, aby jakiekolwiek tabu musiało być dorzeczne. Skoro jednak działa, to znaczy, że w przekonaniach tych, którzy podporządkowują mu się "z automatu" ma sens. Dla tego sensu podporządkowani wdrażają nowe generacje w respektowanie go i karzą za uchybienia. I tu tkwi problem, nie w osobliwości tabu.
Jak wielki? Phyllis Chesler o tym wspomina, ale się nad tym wspomnieniem nie zatrzymuje. Szkoda. To, że materiały dowodowe, dotyczące gwałtu kurzą się przez 20 lat wskazuje, że narzędzia prawne nie całkiem są skuteczne do "odczarowania" tabu. Raczej część praktyki prawnej znajdzie się pod jego wpływem, co sama autorka wykazała. Oburzające? Oczywiście; i co z tego, skoro tak to działa, jak mówiła Mead, a nie tak, jak byśmy chcieli. Możemy dołożyć jeszcze więcej praw, ale osiągniemy tyle samo.
Próbujemy (też się do tego przecież dokłądam) więc tabu "odczarować" i przekonać, że nic się stać nie może, gdy nie będziemy go przestrzegać. Możesz się ubrać jakkolwiek, być w o każdej porze tam, gdzie tylko zechcesz i zachowywać się dowolnie.
Przekaz zyskuje wzmocnienie wizualne, ale tu już robi się dziwnie. Sceny z teledysków i plakatów, mających demonstrować "wyzwolenie kobiet", otwarcie prezentujących to, co w systemie tabu było w przestrzeni publicznej niedopuszczalne, jakoś nie całkiem zachwycają. Wręcz budzą silne podejrzenie, że jeden ze skutków walki ze starymi regułami powoduje wzrost realnego niebezpieczeństwa. Skoro bowiem wizualizacja ma przekonywać, że nic złego się nie dzieje, gdy nie stosujemy się do pruderyjnych wierzeń, iż niewłaściwe zachowanie ściąga nieszczęście, to w tych obrazach nie ma nic niewłaściwego i one do żadnej katastrofy doprowadzić nie mogą. Tak to jednak wygląda, że one same są nie tyle wyzwalające, ile inspirujące do nowych aranżacji starej katastrofy. Mało, mogą też być natchnieniem do legitymizacji jej. To nie jest przypuszczenie, to się przecież dzieje.
Co poszło kulawo? Zaniedbanie wiedzy, że occasio furem facit. Mimochodem, w pasji ulepszania świata i likwidowania dyskryminujących przesądów, umknęła wszystkim zaangażowanym stara, prosta wiktymologia. Nie szanujemy jej, bo (jakoby) ona jest wroga ofiarom. W moralizatorskim i retorycznym zapale uznaliśmy wszelkie dochodzenie związków między zdarzeniem a jego możliwymi przyczynami za niedopuszczalne. Ale tylko w ograniczonym zakresie - bo jednak nadal lekarz ma prawo pytać pacjenta o jego nawyki życiowe: o dietę, używki i zakres swobody seksualnej też (to głęboka ingerencja w prywatność). W przypadku włamania jednakowo prokuratorowi i ubezpieczycielowi trzeba wyznawać, czy na pewno wszystko było jak trzeba zabezpieczone. Tak czy owak, i tu, i tam trzeba wykazywać, że się samemu nie przyczyniło do tego, z czym teraz ma sobie radzić medycyna albo prawo. Działa tabu, zakazujące zamykanie wszystkich drzwi i okien przed wyjazdem? Strefowe, bo ono nie wszędzie przecież działało. Chyba jednak roztropność, wynikająca z dania wiary starej sentencji. Nie wszystko, co stare nadaje się tylko do odrzucenia. Czasem wystarczy renowacja. W przeciwnym razie roztropne miarkowanie możliwego zagrożenia zastąpią cyniczne konstrukcje w rodzaju "domniemania konsensualności".