Christopher Hitchens w uprzejmości się nie bawił i powiedział to, co winno być powiedziane. Mam swoje porachunki z humanistycznymi duszyczkami, które robią sobie wytrychy pojęciowe z tego, co skłusują na cudzych pastwiskach. Tak się stało z nieszczęsną fobią, odłowioną w obszarze psychologii klinicznej i przerobioną na coś w rodzaju broni do niwelowania jak najbardziej racjonalnych obaw, a co najmniej znaczącego ich pomniejszania. Nie przez wykazywanie (jak by racjonalność wymagała), że nie ma się czego bać, ale przez negowanie ich racjonalności. Jeśli nie ufam fanatykom, a zwłaszcza nie ufam tym, którzy na fanatyków zostali wychowani i mają za swój obowiązek reprodukcję fanatyzmu, to nie objawiam "fanatykofobii", ale pewną wiedzę o zachowaniach, determinowanych taką postawą. A tych nie tylko można się bać - ich się bać należy i efektywnie przeciwdziałać realnym zagrożeniom.