Było dużo gorzej. Wtedy, gdy porządni uczniowie, oświecani przez nauczyciela i duchownego, uznali sierociniec za cel wojenny - bo przecież byli patriotami i chcieli walczyć z komunistycznym zniewoleniem. Anna Bikont i Karolina Panz opisały ten wątek. W jaką całość on był wkomponowany, przebadała niestrudzona Joanna Tokarska - Bakir. Opisała to w potężnym I. tomie pod adekwatnym tytułem "Kocia muzyka". Tom II. to, podobnie jak "Pod klątwą", edycja źródeł - i tak samo leje na głowy cysternę lodowatej wody.
Było bowiem tak, że obóz patriotyczny - porządni przedwojenni endecy i antysemici - sukcesywnie zasilał wraże szeregi: Służbę Bezpieczeństwa, wojsko i milicję. Poza indywidualnym oportunizmem, była w tym wyraźna strategia: bezpiecznie przetrwać i sabotować system od wewnątrz. W ten sposób na terenie Małopolski utworzono gęstą sieć. Żadne tam "izolowane grupy" - to były struktury, docierające z krakowskiego centrum w małomiasteczkowe i wiejskie opłotki. Gdzie był posterunek, tam można było posłać "właściwych ludzi", a w razie kłopotów przenieść na inny posterunek. Lub dać sygnał, że ktoś ma się gdzieś zaszyć i udawać, że go nie ma.
JTB zrobiła mapę, która potwierdza, że istotnie, w przyrodzie nic nie ginie. Tam, gdzie od początku XX. wieku uprawiano "pracę u podstaw", tam w latach okupacji i w dekadach powojennych sprawnie budowano "sieć oporu", z udziałem licznych Wallenrodów. Do jej skonsolidowania stosowano to, co znane: antysemityzm (ożywiany oszczerstwami o krwi, w wersji klasycznej i unaukowionej) oraz zachętę materialną. Niebanalną - bo komu przed wojną mogłoby gdzieś w Ruszczy, Łuczycach, Kończycach czy Raciborowicach zaświtać, że razem ze sporą rodziną będzie mógł zainstalować się na dobre w samym Krakowie, w dużym mieszkaniu w porządnej kamienicy, dajmy na to na Starowiślnej albo na Dietla czy Sarego? W gorszym razie na Krakowskiej, Podbrzeziu czy Wawrzyńca. Opcja patriotyczna, via milicja czy wojsko, bywała nad wyraz lukratywna, na pokolenia (wystarczy spojrzeć na obecne ceny mieszkań w tej okolicy).
Przejęcie instytucji miało swój ciąg dalszy, z już zmienionym sposobem działania i ze znanymi skutkami marcowymi. Zmieniały się tylko barwy: od powojennego antysowietyzmu (budowanego na "drzazdze żydokomuny") do antysemityzmu, legitymizowanego już w sowieckim duchu jako antysyjonizm.
To ta czytelna prosowieckość czyniła (na chwilę) antysemityzm (jakkolwiek nazwany) niemodnym. Tam, gdzie nie było żenujące uznawanie ZSRR za wzór cnót wszelkich, politycznych i społecznych, antysyjonizm nosił się znakomicie. Prawda, zwalczany przez "imperialistyczne reżimy" - ale od czego taktyka przejmowania instytucji, zwłaszcza mediów i ośrodków akademickich? Nieprzypadkiem Ulrike Meinhof była dziennikarką; a poza tym dziewczyną z dobrej rodziny i całkiem porządnym wykształceniem.
***
Mohsen Mahdawi (z personaliów sądząc, pomyślałąbym, że jest Irańczykiem) jest przypadkiem z innego czasu, innych miejsc i spod zmodyfikowanych znaków. Rdzeń i schemat działania jest jednak znajomy; w wielu fragmentach wręcz stały. Razem z tym, że wieczny student, bezproblemowo uzyskujący wizy i nie obciążony troskami o środki na chleb swój powszedni, jest zawodowym agitatorem, pracującym pod najlepszą możliwą przykrywką. Całkiem, jak ci "przedpotopowi" polscy antykomuniści w mundurach "Czerwonych", o których przecież nie słyszał.
Było bowiem tak, że obóz patriotyczny - porządni przedwojenni endecy i antysemici - sukcesywnie zasilał wraże szeregi: Służbę Bezpieczeństwa, wojsko i milicję. Poza indywidualnym oportunizmem, była w tym wyraźna strategia: bezpiecznie przetrwać i sabotować system od wewnątrz. W ten sposób na terenie Małopolski utworzono gęstą sieć. Żadne tam "izolowane grupy" - to były struktury, docierające z krakowskiego centrum w małomiasteczkowe i wiejskie opłotki. Gdzie był posterunek, tam można było posłać "właściwych ludzi", a w razie kłopotów przenieść na inny posterunek. Lub dać sygnał, że ktoś ma się gdzieś zaszyć i udawać, że go nie ma.
JTB zrobiła mapę, która potwierdza, że istotnie, w przyrodzie nic nie ginie. Tam, gdzie od początku XX. wieku uprawiano "pracę u podstaw", tam w latach okupacji i w dekadach powojennych sprawnie budowano "sieć oporu", z udziałem licznych Wallenrodów. Do jej skonsolidowania stosowano to, co znane: antysemityzm (ożywiany oszczerstwami o krwi, w wersji klasycznej i unaukowionej) oraz zachętę materialną. Niebanalną - bo komu przed wojną mogłoby gdzieś w Ruszczy, Łuczycach, Kończycach czy Raciborowicach zaświtać, że razem ze sporą rodziną będzie mógł zainstalować się na dobre w samym Krakowie, w dużym mieszkaniu w porządnej kamienicy, dajmy na to na Starowiślnej albo na Dietla czy Sarego? W gorszym razie na Krakowskiej, Podbrzeziu czy Wawrzyńca. Opcja patriotyczna, via milicja czy wojsko, bywała nad wyraz lukratywna, na pokolenia (wystarczy spojrzeć na obecne ceny mieszkań w tej okolicy).
Przejęcie instytucji miało swój ciąg dalszy, z już zmienionym sposobem działania i ze znanymi skutkami marcowymi. Zmieniały się tylko barwy: od powojennego antysowietyzmu (budowanego na "drzazdze żydokomuny") do antysemityzmu, legitymizowanego już w sowieckim duchu jako antysyjonizm.
To ta czytelna prosowieckość czyniła (na chwilę) antysemityzm (jakkolwiek nazwany) niemodnym. Tam, gdzie nie było żenujące uznawanie ZSRR za wzór cnót wszelkich, politycznych i społecznych, antysyjonizm nosił się znakomicie. Prawda, zwalczany przez "imperialistyczne reżimy" - ale od czego taktyka przejmowania instytucji, zwłaszcza mediów i ośrodków akademickich? Nieprzypadkiem Ulrike Meinhof była dziennikarką; a poza tym dziewczyną z dobrej rodziny i całkiem porządnym wykształceniem.
***
Mohsen Mahdawi (z personaliów sądząc, pomyślałąbym, że jest Irańczykiem) jest przypadkiem z innego czasu, innych miejsc i spod zmodyfikowanych znaków. Rdzeń i schemat działania jest jednak znajomy; w wielu fragmentach wręcz stały. Razem z tym, że wieczny student, bezproblemowo uzyskujący wizy i nie obciążony troskami o środki na chleb swój powszedni, jest zawodowym agitatorem, pracującym pod najlepszą możliwą przykrywką. Całkiem, jak ci "przedpotopowi" polscy antykomuniści w mundurach "Czerwonych", o których przecież nie słyszał.