Stary dylemat jak znaleźć przestrzeń wolności dla jej wrogów stał się (w moim przekonaniu) zasadniczym problemem cywilizacyjnym. To nie jest spór w takiej czy innej zagrodzie, społecznej czy też państwowej. Nie o prawo do nauczania w prywatnych uczelniach kreacjonizmu i głoszenia tez o szkodliwości codziennej higieny chodzi. I nie o przyznanie państwowej subwencji partii, głoszącej konieczność pozbawienia praw wyborczych obywateli nieindygenicznych, kobiet i poodopiecznych pomocy socjalnej (którą zresztą też należy zlikwidować). Tu chodzi o przyznanie pełnej swobody sieci organizacji i stowarzyszeń, odwołujących się do wspólnej idei. A jest nią eliminacja tej części świata, którą uznajemy za własną, bo przez nas urządzoną i zastąpienie jej przez to, co nasz kawałek świata uznaje za godny zniszczenia.
W odróżnieniu od lokalnych partii i ekskluzywnych (w znaczeniu źródłowym) szkół roszczenie do dominacji zgłasza masowy ruch fundamentalistycznej religii, której zasadą główną jest najdosłowniej rozumiana walka o ustanowienie swojego prymatu. Izraelczycy i Żydzi są tylko pierwszym celem. Celem finalnym jest islamska unifikacja tego, co (jeszcze) islamskie nie jest. Im głośniej więc kto krzyczy o "powszechności intifady", tym wyraźniej daje znak, że bez oporu pozwoli sobie założyć knebel.
W odróżnieniu od lokalnych partii i ekskluzywnych (w znaczeniu źródłowym) szkół roszczenie do dominacji zgłasza masowy ruch fundamentalistycznej religii, której zasadą główną jest najdosłowniej rozumiana walka o ustanowienie swojego prymatu. Izraelczycy i Żydzi są tylko pierwszym celem. Celem finalnym jest islamska unifikacja tego, co (jeszcze) islamskie nie jest. Im głośniej więc kto krzyczy o "powszechności intifady", tym wyraźniej daje znak, że bez oporu pozwoli sobie założyć knebel.