Chyba cała rzecz jest jeszcze bardziej zagmatwana. Głębokie państwo to nie jest ani specyfika izraelska, ani wynalazek ostatnich dekad. Ono jest po prostu nieuniknione. Stabilna biurokracja to na dobrą sprawę jedyna gwarancja działania państwowych instytucji. Kadencje polityczne z zasady są krótkie, zmiany w trakcie zdarzają się nagminnie, a zasadnicze bywają w cyklu wyborczym. Minister, zanim ogarnie zadania i procedury swojego kramu, może być odwołany - a ministerstwo działać musi. Na urząd ministra czy jego zastępcy może zostać powołany ktoś, kto "cieszy się zaufaniem", ale nie ma pojęcia o specyfice resortu. Co gorsza, zaczyna od zarządzenia reform...
Mamy lokalny przykład, jak działają "ministrowie wszechstronni": Jarosław Gowin zarządzał raz Ministerstwem Sprawiedliwości, raz edukacją wszystkich poziomów oraz nauką na dodatek. Zostawił wątpliwe zmiany, mnóstwo prawnej lewizny i monstrualny bałagan, w którym pokusa obchodzenia wszystkiego, co chce się obejść jest wielka, bo łatwa do zaspokojenia. Te ministerstwa na bieżąco jakoś działały - i nie było to zasługą ani ministra, ani jego zaufanych współpracowników. To było możliwe, ponieważ głębokie państwo istnieje.
Ono nie jest demonem, pod jednym warunkiem: zachowania lojalności wobec państwa, a nie konkretnych figur rządowych. To jest jednak problem w każdym kraju demokratycznym.
Nie wypada mi pisać o obecnej władzy Izraela - wiem jednak, że bycie demokratycznie wybranym, choć jest podstawą, wszystkiego nie załatwia. Na pewno nie jest gwarancją, że wybrańcy nie będą rozgrywać swoich własnych interesów, za to będą mądrzy i odpowiedzialni. Patrząc na takich koalicjantów, jak Ben Gwir i Smotrich, można w to zwątpić. Słuchając zaś samego premiera, zapewniającego (teraz!), że "Katar nie jest wrogim państwem", i tak nic powiedzieć nie można, bo pierwszą reakcją jest osłupienie.
Odpowiedzialność za dopuszczenie do monstrualności październikowej jest odpowiedzialnością rządu: ktoś mianował i szefa Sztabu, i szefów służb - obawiam się, że jednak nie Sąd Najwyższy. Oni omijali nadzór polityczny, a ten bodaj niespecjalnie interesował się rzetelnością ich raportów. Co gorsza, tu chyba jednak głębokie państwo nie działało tak, jak trzeba - być może nie jest wcale tak głębokie. Najgorsze w tym jest podejrzenie, że skoro można było manipulować informacjami o rzeczywistym i śmiertelnym zagrożeniu, to można tak robić ze wszystkimi. To jest na pewno destrukcja państwa: postawić obywateli z niemożnością zaufania. Podważa je na dobre fakt, że Ronen Bar i Herzi Halevi nie zostali odwołani z marszu. Dla porządku: szefowie, którzy tak zawiedli, nie powinni ani chwili dłużej pozostawać na stanowiskach. Najmniej zaś w czasie nieuniknionej wojny. Toczenie równoległej wojny ze służbami cywilnymi niczego nie poprawia. To jest stan krytyczny.
Mamy lokalny przykład, jak działają "ministrowie wszechstronni": Jarosław Gowin zarządzał raz Ministerstwem Sprawiedliwości, raz edukacją wszystkich poziomów oraz nauką na dodatek. Zostawił wątpliwe zmiany, mnóstwo prawnej lewizny i monstrualny bałagan, w którym pokusa obchodzenia wszystkiego, co chce się obejść jest wielka, bo łatwa do zaspokojenia. Te ministerstwa na bieżąco jakoś działały - i nie było to zasługą ani ministra, ani jego zaufanych współpracowników. To było możliwe, ponieważ głębokie państwo istnieje.
Ono nie jest demonem, pod jednym warunkiem: zachowania lojalności wobec państwa, a nie konkretnych figur rządowych. To jest jednak problem w każdym kraju demokratycznym.
Nie wypada mi pisać o obecnej władzy Izraela - wiem jednak, że bycie demokratycznie wybranym, choć jest podstawą, wszystkiego nie załatwia. Na pewno nie jest gwarancją, że wybrańcy nie będą rozgrywać swoich własnych interesów, za to będą mądrzy i odpowiedzialni. Patrząc na takich koalicjantów, jak Ben Gwir i Smotrich, można w to zwątpić. Słuchając zaś samego premiera, zapewniającego (teraz!), że "Katar nie jest wrogim państwem", i tak nic powiedzieć nie można, bo pierwszą reakcją jest osłupienie.
Odpowiedzialność za dopuszczenie do monstrualności październikowej jest odpowiedzialnością rządu: ktoś mianował i szefa Sztabu, i szefów służb - obawiam się, że jednak nie Sąd Najwyższy. Oni omijali nadzór polityczny, a ten bodaj niespecjalnie interesował się rzetelnością ich raportów. Co gorsza, tu chyba jednak głębokie państwo nie działało tak, jak trzeba - być może nie jest wcale tak głębokie. Najgorsze w tym jest podejrzenie, że skoro można było manipulować informacjami o rzeczywistym i śmiertelnym zagrożeniu, to można tak robić ze wszystkimi. To jest na pewno destrukcja państwa: postawić obywateli z niemożnością zaufania. Podważa je na dobre fakt, że Ronen Bar i Herzi Halevi nie zostali odwołani z marszu. Dla porządku: szefowie, którzy tak zawiedli, nie powinni ani chwili dłużej pozostawać na stanowiskach. Najmniej zaś w czasie nieuniknionej wojny. Toczenie równoległej wojny ze służbami cywilnymi niczego nie poprawia. To jest stan krytyczny.