czytelnikiem Polityki i Gazety Wyborczej byłem od ich pierwszych
numerów.Z pism głównego nurtu w 1968
Polityka była jedynym, który się nie ześwinił.W Wyborczej od zarania panował antyizraelski smrodek, ponieważ redaktorzy tych
pism publikowali artykuły harcowników typu "Zawadzki" bez
zaznaczenia, że są to ich prywatne
poglądy, uznałem, że redakcje się
z nimi utożsamiają. Od kilku lat
przestałem się tymi pismami interesować i nie czuję się nie
doinformowany. Jak widać cały czas
w Polsce "szlachectwo" do niczego
nie zobowiązuje.
Rozległa kraina nad Bzdurą
Z: Romana Kolarzowa
2025-03-07 12:53
Mam ten luksus wątpliwy, ze podobnej jakości "tezy" czytuję zanim ukażą się gdziekolwiek. Wstydliwe jest to, ze ich autorzy chcieliby na ich podstawie uzyskać np. stopień doktorski. Luksus nie wiąże się z samą lekturą, ale z możliwością potraktowania co bardziej wzruszających stwierdzeń i hipotez krótkimi uwagami, w rodzaju "proszę wskazać podstawowe źródła", "proszę zwięźle przedstawić kontekst". Przy tej oszczędności i tak zdarza się 10 -12 stron wypełnionych tego typu zaleceniami.
Tekstu Mariusza Zawadzkiego z przyczyn oczywistych nie znam. Sam tytuł sugeruje aż za wiele: żywo przypomina ten schemat logiczny, z którego może wynikać wszystko. Opierając się na streszczeniu i polemice, mogę tylko zauważyć, że nic rasistowskiego ani "indygenicznego" nie kryje się w pragnieniu ludzi, mających wybitnie agresywnych sąsiadów, aby ci sąsiedzi - skoro wytrwale nie chcą zmienić obyczajów - znaleźli się gdzie indziej. W każdym kraju wokandy pełne są takich spraw. Ba, w wielu krajach prawo przewiduje możliwość eksmisji takich sąsiadów i do tego nie pozostaje ona tylko zgrabną kodeksową formułką. Dlaczegoś ten odruch został pominięty, chociaż jest i zrozumiały, i społecznie akceptowany. Diabli wiedzą... pewnie właśnie dlatego. Uwiarygodnieniem tego domniemania jest nie co innego, tylko wytężona praca medialna nad przedstawieniem miast, miasteczek i wsi palestyńskich Arabów jako "gett" czy zgoła "obozów". W tych "gettach" wszelako prowadzi się od dekad taką działalność, że umiarkowanie systematyczny nadzór wyeliminowałby ją najdalej po kilku miesiącach od rozpoczęcia. Oczywiście pod warunkiem, że taki nadzór by był. Jedno z dwojga: albo jest getto, albo prowadzi się nauczanie wedle swojego bardzo specyficznego programu. O możliwości wybudowania w takich warunkach rozległych podziemnych konstrukcji nawet mówić nie warto.
Wspominałam wiele razy o tej przedziwnej powściągliwości w prezentowaniu "założeń politycznych" przynajmniej głównych aktorów tzw. sprawy palestyńskiej. Przedziwność w tym tkwi, że normalną koleją rzeczy, gdy chce się zyskać sympatyków jakiejkolwiek sprawy, zwykło się ją przedstawiać raczej detalicznie. Do frazesów, że to o "sprawiedliwość i prawdę" chodzi, dziejową czy dowolną inną, uciekają się głównie rozmaitej maści szachraje i wydrwigrosze, spece od bioenergoterapeutycznej pościeli etc. W sprawach w miarę czystych, choćby nawet dla wielu dyskusyjnych, takiej strategii raczej się unika. Tu jest ona ewidentnie preferowana; zasadniczo jest to strategia jedyna, więc chyba obliczona na podobny efekt, którzy chcą osiągnąć oferenci magicznych garnków. Nazywa się to zbałamuceniem potencjalnych nabywców i wyciągnięcie z tego znacznych korzyści własnych.
Pracownicy mediów, acz nie tylko oni, mogliby raz wreszcie wybrać się na praktyczną lekcję apartheidu na dowolną izraelską uczelnię publiczną. Można (a nawet należałoby) odwiedzić bodaj jedną z tych, które w akademickich notowaniach mają pozycję daleko lepszą od najlepszych polskich. Izraelska wiza dla obywateli polskich jest wystawiana na 90 dni; to dosyć, aby się trochę dowiedzieć.
numerów.Z pism głównego nurtu w 1968
Polityka była jedynym, który się nie ześwinił.W Wyborczej od zarania panował antyizraelski smrodek, ponieważ redaktorzy tych
pism publikowali artykuły harcowników typu "Zawadzki" bez
zaznaczenia, że są to ich prywatne
poglądy, uznałem, że redakcje się
z nimi utożsamiają. Od kilku lat
przestałem się tymi pismami interesować i nie czuję się nie
doinformowany. Jak widać cały czas
w Polsce "szlachectwo" do niczego
nie zobowiązuje.
Tekstu Mariusza Zawadzkiego z przyczyn oczywistych nie znam. Sam tytuł sugeruje aż za wiele: żywo przypomina ten schemat logiczny, z którego może wynikać wszystko. Opierając się na streszczeniu i polemice, mogę tylko zauważyć, że nic rasistowskiego ani "indygenicznego" nie kryje się w pragnieniu ludzi, mających wybitnie agresywnych sąsiadów, aby ci sąsiedzi - skoro wytrwale nie chcą zmienić obyczajów - znaleźli się gdzie indziej. W każdym kraju wokandy pełne są takich spraw. Ba, w wielu krajach prawo przewiduje możliwość eksmisji takich sąsiadów i do tego nie pozostaje ona tylko zgrabną kodeksową formułką. Dlaczegoś ten odruch został pominięty, chociaż jest i zrozumiały, i społecznie akceptowany. Diabli wiedzą... pewnie właśnie dlatego. Uwiarygodnieniem tego domniemania jest nie co innego, tylko wytężona praca medialna nad przedstawieniem miast, miasteczek i wsi palestyńskich Arabów jako "gett" czy zgoła "obozów". W tych "gettach" wszelako prowadzi się od dekad taką działalność, że umiarkowanie systematyczny nadzór wyeliminowałby ją najdalej po kilku miesiącach od rozpoczęcia. Oczywiście pod warunkiem, że taki nadzór by był. Jedno z dwojga: albo jest getto, albo prowadzi się nauczanie wedle swojego bardzo specyficznego programu. O możliwości wybudowania w takich warunkach rozległych podziemnych konstrukcji nawet mówić nie warto.
Wspominałam wiele razy o tej przedziwnej powściągliwości w prezentowaniu "założeń politycznych" przynajmniej głównych aktorów tzw. sprawy palestyńskiej. Przedziwność w tym tkwi, że normalną koleją rzeczy, gdy chce się zyskać sympatyków jakiejkolwiek sprawy, zwykło się ją przedstawiać raczej detalicznie. Do frazesów, że to o "sprawiedliwość i prawdę" chodzi, dziejową czy dowolną inną, uciekają się głównie rozmaitej maści szachraje i wydrwigrosze, spece od bioenergoterapeutycznej pościeli etc. W sprawach w miarę czystych, choćby nawet dla wielu dyskusyjnych, takiej strategii raczej się unika. Tu jest ona ewidentnie preferowana; zasadniczo jest to strategia jedyna, więc chyba obliczona na podobny efekt, którzy chcą osiągnąć oferenci magicznych garnków. Nazywa się to zbałamuceniem potencjalnych nabywców i wyciągnięcie z tego znacznych korzyści własnych.
Pracownicy mediów, acz nie tylko oni, mogliby raz wreszcie wybrać się na praktyczną lekcję apartheidu na dowolną izraelską uczelnię publiczną. Można (a nawet należałoby) odwiedzić bodaj jedną z tych, które w akademickich notowaniach mają pozycję daleko lepszą od najlepszych polskich. Izraelska wiza dla obywateli polskich jest wystawiana na 90 dni; to dosyć, aby się trochę dowiedzieć.