Homo politicus vs. Homo sapiens

Przyjaciel jest oburzony tym, że „Solidarność” jest dziś karykaturą ruchu społecznego i karykaturą związku zawodowego. To oburzenie jest zrozumiałe, ponieważ dla naszego pokolenia „Solidarność” była nadzieją, ruchem, który przywracał wiarę w ludzi, ruchem tworzącym ramy walki o kraj bez komunizmu, o normalność. Pamiętam, że to ostatnie słowo powtarzało się często w rozmowach z przyjaciółmi i że czasem zastanawiałem się nad pytaniem, jak różne okażą się te wyobrażenia normalności. „Solidarność” w naszych oczach była zapewne piękniejsza niż w rzeczywistości, chociaż wiedzieliśmy, że nie wszystko jest piękne i że różne brudy, które tu i ówdzie wypływają, mogą przenikać ten ruch znacznie głębiej niż sądzimy. Rajcowała nas szlachetność, głębokie przekonanie o słuszności, braterstwo.

W kraju obawiano się zasadnie infiltratorów, rzadziej zwyczajnych oszustów, najmniej opętanych i durni. Obserwując to wszystko z emigracji, miałem wrażenie, że zbyt często słyszę jak ludzie wzajemnie się obmawiają, było coś paskudnego w tych ciągłych ostrzeżeniach do kogo wysyłać książki, sprzęt i pieniądze, a kogo stanowczo unikać. „Solidarność” była solidarnością z nazwy i dość wcześnie było wiadomo, że rozpadnie się na tysiąc kawałków, kiedy ludzi przestanie jednoczyć wspólny wróg.


Fakt, że ta dzisiejsza „Solidarność” jest dla nas budzącą obrzydzenie parodią, związany jest z kontrastem, bo przy wszystkich mankamentach był to ruch, który zasadnie kojarzymy z wolnością i niepodległością, z wspólnotą, w której była cała masa wspaniałych ludzi. Dzisiejsza „Solidarność” jest nic nie znaczącym cieniem ruchu, który zaważył na historii Polski. Prawdziwy dramat zaczął się, kiedy panujący dziś Prezes Wieczna Dziewica zdołał przekonać przewodniczącego Wałęsę do wojny na górze. Wtedy zobaczyliśmy jak krucha była „Solidarność” i jak potężne były chore ambicje. Potem „Solidarności” już nie było, zostało logo po rozszarpanej na strzępy nieboszczce.     


Dzięki „Solidarności” (i wielu szczęśliwym zbiegom okoliczności) dotarliśmy do normalności, która okazała się tak inna od marzeń, tak bardzo niedoskonała, że wielu nie chciało wierzyć, że to jest normalność. Teraz zaczynamy używać czasu przeszłego, bo mamy powody by podejrzewać, że ta niedoskonała normalność zmienia się w pełną pogardy i przemocy nienormalność.          


Możemy płakać albo śmiać się na widok kuśtykającej na obrzeżach sceny politycznej karykatury i umizgów do Prezesa stojącego na czele niby „Solidarności”człowieka, ale prawdziwa „Solidarność” jest już od dawna historią, a kolejne pokolenie musi szukać innych form realizacji swoich marzeń.


Przez moment zdawało się, że jest, że Komitet Obrony Demokracji staje się właśnie takim nowym ruchem społecznym jednoczącym i dającym nadzieję. Ludzkie błędy i policyjna sprawność skosiły tę nadzieję, zanim na dobre rozkwitła. Może nie całkiem, może coś się odrodzi, a może pojawi się coś innego. Solidarność i braterstwo rodzą się w trudnych czasach, a osiągają szczyty w tych najtrudniejszych, których obyśmy nie musieli doświadczać.


Czytam List z Hong Kongu Petera Baehra, który jest wykładowcą na wydziale socjologii jednego z tamtejszych uniwersytetów. Pisze o normalności mieszającej się z brutalną przemocą, o dzieciach idących z balonami z przyjęcia i lecącymi nad nimi policyjnymi helikopterami, o świadomości, że kilka ulic dalej tłum oblewany jest zabarwioną na niebiesko wodą i obrzucany granatami z gazem łzawiącym. Socjolog zastanawia się nad pytaniem gdzie jest dziś Hong Kong i jaka przyszłość czeka studentów, których uczy? Pracuje w Hong Kongu od 20 lat, ale jest w tym mieście cudzoziemcem.    


Nic nie jest jeszcze wyraźne, ale jego zdaniem komunistyczna partia już przejęła Hong Kong, a to co przyjdzie może być tylko gorsze. Czy mieszkańcy Hong Kongu mogą wygrać z komunistyczną partią? Nie i dobrze o tym wiedzą. Więc dlaczego nadal walczą? Czy jest to walka o godność i szacunek dla samego siebie? Ludzie są odpowiedzialni również za to, czego nie robią. Młodzi mieszkańcy Hong Kongu próbują odepchnąć tyranię, wiedząc, że przegrają.

„Po latach historycy przypomną, że w czasach, kiedy Zachód osunął się w iluzję polityki tożsamości, było miejsce na ziemi, gdzie dla ludzi ważniejsza była wolność niż ich własne życie.”

Ciekaw jestem, na ile poprawna jest obserwacja Petera Baehra, że dziś w Hong Kongu policjanci i ich rodziny są izolowani w społeczeństwie, że spotykają się z potępieniem sąsiadów, że ta grupa zawodowa ma poczucie oblężenia, a poparcie ma tylko ze strony komunistów z Chin, którzy mówią o nich jako o prawdziwych obrońcach ojczyzny? Ten obraz jest zapewne wystarczająco rozmazany, by większość policjantów wykonywała swoje zadania bez większych wyrzutów sumienia.       

„Naprzeciwko nich stoją  pierwsze szeregi ruchu protestu. To młodzi mężczyźni i nieliczne kobiety, głównie z klasy robotniczej Hong Kongu, młodzi, którzy nie mają nic do stracenia, wściekli i rozgoryczeni. Ich filozofia to wolność, szacunek i równe szanse dla wszystkich, a jak nie, to spłoniemy razem. Za tą falangą, dosłownie i w przenośni, jest młodzież z klasy średniej. Jedna z dziewczyn mówi mi, że czuje się winna, iż godzi się na to, że jej towarzysze z klasy robotniczej przyjmują na siebie główne uderzenia policyjnej przemocy i że wielu jej przyjaciół jest już teraz na samym przodzie. Wielu z nich nałykało się gazu łzawiącego. Nikt nie idzie na kompromis –mówi. I dodaje: Wkrótce ludzie zaczną ginąć. I jeśli mnie pytasz, czy jestem gotowa umrzeć za Hong Kong, to odpowiem ci, że tak. Ta dziewczyna ma 21 lat.”

Charakterystyczny obraz solidarności i braterstwa w trudnych czasach. Za kilka dni – pisze Peter Baehr – rozpolitykowani studenci wrócą na uniwersytet gdzie zmieszają się ci, którzy byli najbardziej aktywni, z tymi, którzy woleli zostać w domach, ale również studenci z Hong Kongu ze studentami z właściwych Chin. Na ile uniwersytet dostarczy bezpieczeństwa tym przywódcom protestów, którzy nadal będą na wolności, na ile ludzie zaczną się od nich odsuwać? Czy policja wejdzie na uniwersytety? Prawdopodobnie.


Socjolog wydaje się zastanawiać nad pytaniem jakie paskudztwa wylezą z ludzi w przyszłości, w której skurczy się wolność i prawa człowieka. Jest zasiedziałym obcym, który w każdej chwili może spakować walizki. W tej chwili nie ma żadnych wątpliwości, po której stronie są jego sympatie, zwraca uwagę na fakt, że kiedy młodzi mieszkańcy Hong Kongu z narażeniem życia bronią się przed komunizmem, ich rówieśnicy na Zachodzie znów pałają miłością do marksizmu. W ostatnim akapicie tego listu z Hong Kongu przypomina Józefa Conrada, który w książce W oczach Zachodu opisywał przedrewolucyjną Rosję, w której szlachetne aspiracje humanizmu, pragnienie wolności i sprawiedliwości zostały sfałszowane w imię nienawiści i strachu, nieodłącznych towarzyszy despotyzmu.

Wszystkie rebelie produkują nienawiść i strach. Pozostaje otwarte pytanie czy miłość do tego miasta i wiara w sprawiedliwość oraz braterstwo weźmie górę nad bardziej pierwotnymi pasjami.

Strach, nasz nieodłączny towarzysz od urodzenia do śmierci. Strach dyktujący nienawiść, rodzący podłość, strach prowadzący do racjonalizacji podłości. W czasach solidarności i braterstwa możemy wyjść poza strach. W czasach normalności często sami szukamy powodów do strachu.


Młody, urodzony w 1987 roku, amerykański pisarz, zaleca, żebyśmy ograniczyli nieustanną pogoń za najnowszymi wiadomościami. Ryan Holiday debiutował w 2012 roku książką pod intrygującym tytułem Zaufaj mi, jestem kłamcą. W artykule o naszej ciągłej pogoni za najnowszymi skandalami Ryan Holiday pisze o naszym nowym wspaniałym świecie, w którym jeśli nie jesteś oburzony, to znaczy, że patrzysz nie dość uważnie. Oburzenie traktujemy jak narkotyk, a dealerów nie brakuje.

„Być może pora zrozumieć, że pochłanianie tych wszystkich wiadomości o otaczającym nas świecie nie jest drogą ani do rozwoju naszej osobowości, ani do rozwoju społecznego.” 

Dlaczego, jeśli idzie o wiadomości, jesteśmy nienasyceni i ile nas to kosztuje? Autor artykułu cytuje raport American Psychological Association, według którego 95 procent amerykańskich dorosłych regularnie śledzi wiadomości, ponad połowa z nich twierdzi, że powoduje to u nich silny stres, a ponad dwie trzecie jest przekonanych, że media przesadzając wykrzywiają obraz rzeczywistości. Komentując te wyniki przedstawiciel APA zaleca zmniejszenie częstotliwości sprawdzania wiadomości i ustalenie priorytetów.


Ryan Holiday proponuje skorzystanie z rady Marka Aureliusza, który w swoich Medytacjach zalecał, abyśmy nie pozwalali rozpraszać się nowinkami i oszczędzili czas na naukę czegoś ciekawszego. Nasze pojmowanie wolnego czasu wydaje się być perwersyjnym rozumieniem tego pojęcia przez Greków i Rzymian. Odwołując się do przykładu starożytnych Holiday krzyczy: oglądaj mniej wiadomości, czytaj więcej książek. Oczywiście jest ważne, żebyśmy byli poinformowani. Nie uciekajmy jednak od powieści, pamiętników, dokumentów historycznych i od klasyków.


Wrzaskliwe tytuły niczego nas nie nauczą. Czytelnicy książek stają się rzadkością, przeciętny Amerykanin poświęca sześć i pół godziny tygodniowo na oglądanie wiadomości. Książki sięgające głęboko w przeszłość pomagają lepiej niż inne media zrozumieć teraźniejszość – pisze Holiday.


Młody amerykański pisarz przypomina, o ile więcej dowiemy się czytając książki Kafki niż z ciągu chaotycznych wiadomości.

Żeby  móc rozwiązać wielkie problemy, potrzebujemy gębszej perspektywy, ucieczki od płytkich reakcji na bieżące zdarzenia i od uczucia beznadziei i rozpaczy. Potrzebujemy dziś zrozumienia i empatii oraz odświeżającej korzyści z książek bardziej niż kiedykolwiek. Potrzebujemy tego, by obudzić w nas poczucie ludzkiej wspólnoty i nigdy niekończącej się walki dobra ze złem.

Te dobre rady skuszą niewielu, mogą jednak przypomnieć, że prawdziwa solidarność i braterstwo  jest rzadkością, że solidarność ginie i odradza się ponownie, by znów utracić swoją autentyczność w pogoni za podnietą do lęku, Homo politicus potrzebuje wroga, Homo sapiens zrozumienia. Nasza „Solidarność” jest już tylko historią, ale czas solidarności jest przed nami, albo raczej przed tymi, którzy przyjdą po nas.

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version