Credo sceptyka, Część  IV.

Czy można coś zarzucić logice mojego rozumowania? Albo dojść do innych wniosków? Ja nie potrafię i może dlatego żadna religia nie umiała wzbudzić we mnie poczucia winy, co jest podstawą, aby panować nad sumieniem/umysłem wierzącego. Pamiętam pewne pytanie i odpowiedź, które tu doskonale pasują: -„Jak śmiesz wytykać doskonałemu Stwórcy błędy?! A jak doskonały Stwórca śmie popełniać błędy?!”. No właśnie? Czemuż to istnieją teodycee (nawiasem mówiąc mało przekonujące, a niektóre wręcz naiwne), broniące doskonałego (ponoć) pod każdym względem Boga, o nieskończonych możliwościach, a nie ma żadnej np. homodycei, która by brała w obronę to biedne stworzenie boże – człowieka? W przeciwieństwie do swego Stwórcy, ograniczonego pod każdym względem.

Aż chciało by się spytać: kto za tym stoi i komu to służy (czyli kto czerpie z tego stanu rzeczy korzyści?), ale to tylko taka luźna dygresja. Wróćmy więc do naszego Boga. Dlaczego ludzie przez tysiąclecia pozwalają sobie wmawiać, iż za wszelkie zło, które istnieje na tym „najlepszym ze światów” jest odpowiedzialny człowiek, a nie jego Stwórca?! Dlaczego tak długo ludzie pozwalają sobie wmawiać, iż można sprzeciwić się swemu Bogu czy nawet przeciwstawić Mu się? Bogu, który ma przecież nieskończone możliwości?! Czy jeszcze ktoś prócz nas, istot niby myślących wpadłby na pomysł, aby swą niedoskonałość tłumaczyć przyczyną stworzenia przez Byt doskonały, o wprost nie­wyobrażalnych możliwościach?!

 

Czyżby to „opium ludu” aż tak skutecznie działa?! A może miał rację pewien minister hitlerowskiej propagandy, mówiąc: „Kłamstwo, które się długo i często powtarza, staje się prawdą”? Sam już nie wiem, co o tym myśleć. Takie więc są, te moje przemyślenia odnośnie „upadku” pierwszych ludzi w raju, opisanego w Biblii. Zapewne odbiegają one „nieco” od poglądów na ten sam temat przeciętnego wierzącego. Nie wykluczam więc takiej możliwości, że  stosownymi argumentami zostaną mi wytknięte błędy w rozumowaniu i niedostatki wiedzy. Nie uważam abym „zjadł wszystkie rozumy”, a i moja wiedza dotycząca religii, nie jest aż taka wielka, jaką posiadają autorzy czytanych przeze mnie książek.

                                                           ------ // ------

Może mi ktoś zarzucić infantylizm, iż na poważnie chcę analizować mity jedynie (znam to oświadczenie komisji papieskiej z 1948 r., która wspaniałomyślnie zezwoliła nie traktować dosłownie pięć pierwszych ksiąg Biblii). Lecz te niby mity, są nadal nauczane od przedszkola jako prawdy religijne, a więc objawione. Poza tym jeśli przyjąć, że mitem jest opowieść o grzechu pierwo­rodnym - to czym jest opowieść o ofierze odkupienia ludzkich grzechów przez Syna Bożego, których przyczyną jest ów grzech pier­worodny pierwszej pary ludzi? Chyba także mitem, bo jak to inaczej rozumieć?: Początek Słowa Bożego – mity i opowieści folklorystyczne, zaś jego koniec - Prawda Objawiona przez Boga? Kto w to uwierzy?!

 

Zatem Jezus także odwoływał się do mitów? Przecież cały sens Ofiary Krzyża zasadza się na przywróceniu ładu w dziele Bożym, który został zachwiany nieposłuszeństwem pierwszych ludzi w raju. I jedno, i drugie są elementami tej samej idei religijnej, wzajemnie się uzupełniającymi i zależnymi od siebie. A poza tym istnieją ludzie, którzy nadal rozumieją dosłownie Biblię i to co dla innych jest mitem, dla nich jest dosłownym opisem rzeczywistości, w której osobiście brał udział sam Bóg. Dlatego proszę mi wybaczyć, że zachowam nadal ten styl, w którym głównym bohaterem jest nasz Stwórca, a nie ludzie, którzy Go w taki czy inny sposób opisywali. Przyjąłem taką zasadę: religijne widzenie świata tłumaczyć religijnymi przyczynami, ale także tę samą zasadę stosować podczas krytyki religijnej rzeczywistości. Skoro to już sobie wyjaśniliśmy, powracam do głównego wątku.

                                                           ------ // ------

Jak więc powinienem właściwie rozumieć swego Boga, aby - tak jak większość wierzących - uznać, iż także powinienem czuć się winnym za to odległe w czasie i przestrzeni wydarzenie, na które nie miałem żadnego wpływu i swe poczucie winy umacniać i uzewnętrzniać każdej niedzieli poprzez rytualne zachowania w kościele? Zostawmy już ten nieszczęsny grzech pierworodny, bo przecież nie tylko jego dotyczą moje wątpliwości. A jest ich naprawdę dużo i gdybym chciał je tu wszystkie opisać, byłaby z tego całkiem spora książka.

                                                          

Czytając Biblię (szczególnie Stary Testament) dziesiątki razy zadawałem sobie pytanie: „Czy to możliwe, iż są to opisane działaniaBoże?! Czy tak właśnie powinien zachowywać się Bóg, który ma przecież nie­skończone możliwości?!” Nie mogłem w to uwierzyć w żaden sposób! Nie będę opisywał tych wszystkich epizodów, które pobudzały mnie do powyższych pytań, ale przy jednym muszę się zatrzymać, ponieważ świadczy on o wyjątkowym „poczuciu humoru” Boga Jahwe (a może raczej o perfidii kapłanów, opisujących „te wydarzenia”?).

 

Otóż chodzi mi o 10 plag egipskich, kiedy to Bóg 10 x z rzędu utwardza serce Faraona, po to by nie wypuszczałIzraelitów z Egiptu, a następnie 10 x karze go za to,... iż właśnie ich nie wypuszcza. Aby potem jeszcze raz utwardzić serce Egipcjan, by udali się w pościg za Izraelitami, tylko po to, aby ich wszystkich potopić w morzu. Zaprawdę, Boże poczucie humoru nie zna granic! Przypomnę, że wcześniej Jahwe w bardzo perfidny sposób pomógł Izraelitom złupić Egipcjan z kosztowności, wzbudzając życzliwość w ich sercach, aby „pożyczyli” Izraelitom wszystko co mieli najcenniejsze. Musiał się Jahwe dobrze bawić.

 

Biorąc ten epizod za przykład, wyobraziłem sobie jakby mógł on wyglądać gdyby opisywał działania Boga naprawdę wszech­mocnego i nie złośliwego na dodatek (od wersetu, gdzie Jahwe mówi: -„Ja zaś uczynię nieustępliwym serce Faraona i pomnożę moje znaki i moje cuda w kraju egipskim. Faraon, nie usłucha was, toteż wyciągnę rękę moją nad Egiptem i wywiodę z Egiptu moje zastępy, mój lud, synów Izraela z pośrodka nich, wśród wiel­kich kar. I poznają Egipcjanie, że ja jestem Pan, gdy wyciągnę rękę przeciw Egiptowi i wyprowadzę z pośrodka nich Izraelitów”). Oto moja wersja:

                                                           ------ // ------

„Kiedy Mojżesz z Aaronem (kierowani jakąś wewnętrzną koniecznością, której nie umieli zdefiniować ani przeciwstawić się jej), przyszli do faraona prosić go, aby wypuścił ich lud z wielowiekowej niewoli, ten kazał im wpierw długo czekać, bowiem uprzedzony już został wcześ­niej przez swych doradców w jakiej sprawie przychodzą Izraelici, a potem łaskawie zgodził się wysłuchać ich prośbę. Nie słuchał nawet nazbyt uważnie tego co mówił Aaron, bo w myślach układał już sobie odpowiedź, a miał zamiar odpowiedzieć ostro temu dumnemu Izraelicie Mojżeszowi, który zapomniał już chyba, iż był wychowywany na Egipcjanina, a teraz śmie przychodzić do niego z takim bezczelnym i niedorzecznym żądaniem, nieomal.

 

Oczywiście, że miał zamiar odrzucić te ich nierealne rojenia o uwolnieniu z niewoli. Pozbyć się taniej siły roboczej, która była nieodzowna przy tak wielu budowach?! Jeszcze nie upadł na głowę! Co oni sobie myślą, na Seta i Ozyrysa?! Jednak w miarę słuchania słów Aarona, który mętnie zapewniał i kręcił, że tylko chcą na 3 dni udać się na pustynię, aby tam złożyć ofiary swemu Bogu, faraon zauważył ze zdziwieniem, iż jego nie­chętny, a nawet wrogi stosunek do posłańców zaczyna powoli zmieniać się na coś w rodzaju życzliwości, a nawet sympatii dla tego ludu o twardych karkach. Poczuł jak topnieje w nim złość i nagromadzone wcześniej uprzedzania, a jego serce mięknie pod wpływem jakiejś tajemniczej, niewidzialnej siły, która spłynęła na niego nie wiadomo skąd i w jaki sposób. I przestraszył się faraon bardzo, co też takiego dziwnego wyrabia się z nim?!

 

Przecież jeszcze dokładnie pamiętał swoją wczorajszą naradę z doradcami i swoje ostre słowa, w których wypowiadał się co myśli o tym niedorzecznym pomyśle Izraelitów.

Jednak ten krótkotrwały strach o stan zdrowia psychicznego został zepchnięty i zdominowany przez falę życzliwości i sympatii, jaka opanowała umysł faraona. Nie mogąc powstrzymać się dłużej przed okazaniem tych uczuć, które tak niespodziewanie nim zawładnęły, faraon wstał z tronu, podszedł do Izraelitów i mocno ich obu uściskawszy, powiedział: -„Dobrze drodzy moi! Przychylam się do waszej prośby i zezwalam wam i waszemu ludowi na opuszczenie Egiptu. I to nie tylko na 3 dni, ale na stałe. A teraz niech was jeszcze raz uściskam!”.

 

I uściskał ich raz jeszcze wylewnie i po przyjacielsku, nie zważając na ich zdziwione i zaskoczone miny, nie mniej zresztą niż miny jego doradców i reszty dworu. Potem kazał przywołać pisarza i podyktował od ręki stosowny dokument, w którym oficjalnie zezwolił Izraelitom na opuszczenie Egiptu, miejsca ich ponad 4-wiekowej niewoli. Faraon czuł wbrew rozsądkowi, iż uczestniczy w jakimś wielkim, choć nie zrozumiałym dlań, ­wydarzeniu dziejowym. Był w tej chwili nie mniej szczęśliwy niż sami Izraelici. Tak zakończyła się misja Mojżesza i Aarona na dworze faraona, a zaczął się wielki exodus Izraelitów”.

                                                           ------ // ------

No i proszę: czy raczej nie tak powinien postąpić wszechmocny Bóg w tej konkretnej sytuacji? Spowodować, aby faraon wypuścił Izraelitów z Egiptu bez potrzeby karania go ani jedną plagą. Mógł to uczynić, prawda? Ale wiadomo, że w takiej sytuacji Jahwe nie miałby okazji do zademonstrowania swojej „potęgi” przed człowiekiem. Bo tak naiwnie i infantylnie ówczesny człowiek wyobrażał sobie „nieskończone” możliwości swego Boga, chwalącego się potem: -„Widzieliście com uczynił Egiptowi? Baczcie, aby was to samo nie spotkało!”. Bóg naprawdę wszechmocny mógł uczynić jeszcze więcej, bo mógł nie dopuścić do znalezienia się w niewoli jego ludu wybranego! Ale jeśli byśmy tak cofali się w czasie, dojdziemy do samego grzechu pierworodnego, który też nie miał prawa zaistnieć, biorąc pod uwagę nieskończone boże możliwości. Czy jest sens dawać jeszcze inne przykłady?­

 

Jest w Biblii setki takich epizodów, które pokazują ponoć działanie Boga wszechmocnego, ale jeśli czyta się je uważnie i z zastanowieniem, widać wyraźnie, iż jest tam opisany zawsze Bóg ułomny, bo o ograniczonych możliwościach działania. Bóg, który co prawda potrafi karać człowieka często i dotkliwie, ale który nie potrafi nie dopuścić do zaistnienia zła. Bóg, który zmaga się ze skutkami, podczas gdy może ustanawiać przyczyny, lub nie dopuszczać do ich zaistnienia. Bóg, który próbuje nieudolnie naprawiać to swoje nieudane dzieło - ale sposobami bardziej przypominającymi ograniczone możliwości ludzkie, niż nieskończone, boże. Taki jest właśnie ten Bóg człowieka: nigdy mądrzejszy niż on sam i nigdy lepszy. Choć i tutaj jak we wszystkim, są wyjątki od reguły. Ale to tylko taka luźna dygresja.

                                                           ------ // ------

Zanim przejdę do drugiego filaru naszej religii: ofiary odkupienia dokonanej przez Syna Bożego, chciałbym o coś spytać: -„Czy ja muszę być zbawiony? Albo czy zbawienie jest przymusowe? Czy mam prawo nie chcieć być zbawiony? I na jakiej podstawie Kościół kat. zakładał ­chrzcząc mnie jako niemowlę, iż będę chciał w przyszłości być zbawiony?”.Misją religii jest ponoć pomoc człowiekowi w zbawieniu jego duszy (tak jest to przedstawiane), i ja to pojmuję, choć jestem sceptykiem. Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego Kościół kat., chrzcząc niemowlęta, czyni to wbrew nauce Jezusa, który powiedział: „Kto uwierzy i zostanie ochrzczony, będzie zbawiony, a kto nie uwierzy, będzie potępiony” (Mk 16,16).

 

Zatem wiara musi poprzedzać chrzest! Inaczej jest ona symboliczną, nic nie znaczącą czynnością, nie pozostającą nawet w świadomości człowieka. Natomiast to co go czyni prawdziwym chrześcijaninem, jest nabyta wiara w określone prawdy religijne. Czy powyższe słowa Jezusa nie można interpretować w ten sposób, iż każdy kto został ochrzczony bez poprzedzającej go wiary (czyli jako niemowlę) - będzie potępiony? Zatem katolicyzm byłby największym dostawcą potępionych dusz do piekła?! Ciekawa wizja, nieprawdaż?

                                                           ------ // ------

Przejdę zatem od razu do drugiego filaru naszej religii: ofiary odkupienia dokonanej przez Syna Bożego. Jest ona dla mnie nie mniej niezrozumiała niż grzech pierworodny. Co mówi na ten temat sama religia?: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy kto w niego uwierzy nie zginął, ale miał życie wieczne /../ Jego to ustanowił Bóg narzędziem przebłagania przez wiarę mocą Jego krwi” (Rz 3,23-25). Jak należy zrozumieć tę prawdę, aby być w zgodzie nie tylko z doktryną religijną, ale także z własnym rozumem kierującym się prawami logiki i konsekwencji w myśleniu? Szczególnie, jeśli się weźmie pod uwagę atrybuty Boga Absolutu i wyprowadzi z nich logiczne konsekwencje? Jeśli ktoś uważa, iż te pytania są zbyt retoryczne, służę bardziej konkretnymi:

 

„Czy mówimy tutaj o tym samym Bogu, który żałował, że stworzył ludzi, bo wielka była ich niegodziwość i usposobienie ich było wciąż złe?” (Rdz 6,5-6). W razie czego przypomnę, że ludzie byli tacy właśnie dzięki Bogu, bo to On sprawił, iż wygonieni z raju musieli rozmnażać się z naturą skażoną grzechem i skłonnościami do czynienia zła i niegodziwości właśnie.

„Czy mówimy tutaj o tym samym Bogu, który rozwiązanie powyższego problemu widział w potopieniu całej ówczesnej ludzkości, włącznie ze zwierzętami, ocalając tylko garstkę z której miała się „odrodzić” nowa ludzkość?... O tym samym, który po potopie przyznaje się do błędu, mówiąc: -„Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości” (Rdz 8,21). A mimo to, tego usposobienia (czyli natury) Bóg ludziom nie zmienia, więc po potopie sytuacja jest dokładnie taka sama jak i przed potopem. Czy naprawdę mówimy o tym samym Bogu?!

 

Należało by wiec spytać: „Kiedy On tak zdążył ukochać ten świat i człowieka w nim?”. W Starym Testamencie, kiedy każe swemu narodowi wybranemu przelewać morze krwi współbraci, nie oszczędzając nikogo; ani mężczyzn, ani kobiet, ani dzieci - jakoś nie dostrzega się tej „bożej miłości” do człowieka. Oczywiście mam na myśli całą ludzkość, a nie jakąś wybraną nację, bo niektórzy autorzy apologetyczni tak dziwnie wyobrażają sobie miłość Boga do ludzi, iż np. wydarzenie gdzie Jahwe zatrzymuje Słońce na niebie, by przedłużyć dzień (tak właśnie!), aby Izraelici zdążyli wybić do nogi swych wrogów, a sam ciska z nieba głazami, siejąc spustoszenie w ich sze­regach - to wydarzenie tłumaczą jako przejaw wielkiej miłości Boga do ludzi (ciekawe czy Amoryci uważali podobnie?).

 

 Myślę więc, iż odpowiedzi na powyższe pytania są jak najbardziej zasadne, nim przejdę do rozważań o ofierze złożonej z Syna Bożego, przez Boga który tak bardzo „ukochał ludzi”.

A więc (pomijając aspekt moralny tej ofiary) należy na wstępie wyjaśnić sobie parę rzeczy. Otóż idea ofiary jest prawie tak stara jak sama ludzkość. U jej podstawy leżało przeświadczenie, iż bóstwo któremu jest ona składana jest tego świadome, że ma ono wpływ na naszą rzeczy­wistość, na nasz los i że daną ofiarą można je przekupić, aby było łaskawe dla ofiarodawcy. Od tysięcy lat tak się więc przyjęło, iż to ludzie składali swym bogom ofiary, by zjednać sobie ich przychylność i łaskawe wejrzenie w ich niepewny los. Jest to logiczne i zrozumiałe. Jeśli się ma do czynienia z nieznanymi i potężnymi siłami (bóstwa, bogowie są personifikacją sił natury), to lepiej zjednać je sobie i być ich sprzymierzeńcem niż wrogiem.

                                                           ------ cdn. ------

(1)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version