Wojna z izraelskimi politykami przekroczyła granice absurdu

Nienawiść do izraelskiego premiera Benjamina Netanjahu i jego koalicji stała się globalnym sportem — i przestańmy udawać, że chodzi tu naprawdę o politykę. To kwestia najstarszej nienawiści.

Benjamin Netanjahu był już różnie nazywany: mistrzem taktyki, upartym ideologiem, a nawet — przez pewnego niezbyt mądrego karykaturzysty z „The Guardian” — odpowiednikiem Władimira Putina.

To ostatnie porównanie jest niemal komiczne. Jeden polityk zdobył władzę przez cenzurę, więzienia polityczne i przemoc; drugi był wielokrotnie wybierany w demokratycznych wyborach w jednym z najbardziej politycznie zaangażowanych społeczeństw na świecie. Porównywanie ich to jak zestawianie arcymistrza szachowego z ulicznym zabijaką — obaj rywalizują, ale tylko jeden gra zgodnie z uczciwymi zasadami.


Chcę coś wyjaśnić, zanim przejdę dalej: staram się podejść do tego tematu możliwie bezstronnie. Głosowałem w ostatnich pięciu izraelskich wyborach ani razu nie wybierając partii Netanjahu — Likudu — ani żadnej z partii wchodzących dziś w skład jego koalicji. Nie chodzi więc o obronę polityków, których popieram. Chodzi o uczciwe zmierzenie się z realiami geopolitycznymi, które kształtują los państwa żydowskiego, a przez to również całego narodu żydowskiego.


Wielu sugerowało, że Netanjahu i jego rządząca koalicja „działają bez strategii” od 7 października. To zupełne niezrozumienie zarówno człowieka, jak i środowiska, w którym funkcjonuje. W Izraelu — kraju, w którym polityka to trudny sport — nie wygrywa się pięciu wyborów z rzędu, działając bez planu. Netanjahu przetrwał, a często wręcz dominował, nie dzięki szczęściu, ale dzięki wyjątkowej zdolności odczytywania sytuacji, przewidywania zmian i odpowiedniego dostosowywania ruchów.


To człowiek, którego intelektualna dyscyplina była widoczna na długo przed rozpoczęciem kariery politycznej. W 1972 roku Netanjahu studiował architekturę na Massachusetts Institute of Technology — prawdopodobnie najbardziej wymagającej uczelni na świecie. Kiedy w 1973 roku wybuchła wojna Jom Kipur, przyjechał do Izraela, by walczyć, a następnie wrócił na MIT, gdzie ukończył zarówno studia licencjackie, jak i magisterskie. Równocześnie studiował nauki polityczne na Uniwersytecie Harvarda.


Tak, dobrze przeczytałeś: Netanjahu studiował równocześnie na dwóch elitarnych uniwersytetach.


Jeden z jego wykładowców na MIT, Leon B. Groisser, wspominał go jako „bardzo zdolnego. Zorganizowanego. Silnego. Zdecydowanego. Wiedział, co chce osiągnąć i jak to zrobić.” Czy tak mówi się o kimś, kto działa bez planu?


Instynkty strategiczne Netanjahu nie są wyłącznie akademickie; zostały ukształtowane w ogniu izraelskiej historii. Przeprowadził kraj przez katastrofalne konsekwencje Porozumień z Oslo, drugą intifadę, zagrożenie nuklearne ze strony Iranu oraz przez zmieniające się administracje USA — od Clintona, przez Trumpa, po Bidena.


Każdy z tych kryzysów wymagał nie tylko reakcji taktycznej, ale także długofalowej wizji przetrwania w bezlitosnym otoczeniu. Przywódcy innych demokracji mogą podejmować niepopularne decyzje bez tak intensywnego nadzoru; w Izraelu każdy ruch jest debatowany, rozkładany na czynniki pierwsze i często demonizowany — zarówno w kraju, jak i za granicą.


Na krajowym podwórku Netanjahu wykazał się polityczną zręcznością, której nie dorównuje żaden współczesny izraelski polityk. W systemie parlamentarnym opartym na kruchych koalicjach, gdzie żadna partia nie zdobywa większości, przetrwanie wymaga nieustannego negocjowania, kompromisów i wyczucia czasu. Potrafił balansować między frakcjami ultraortodoksyjnymi, skrajną prawicą, centrystami i pragmatykami — często równocześnie. Łatwo krytykować z daleka bałagan takich sojuszy, ale niewielu docenia, jakiej strategii wymaga utrzymanie rządu przy jednoczesnym realizowaniu kluczowych celów w zakresie bezpieczeństwa i gospodarki.


A mimo to komentatorzy wciąż przedstawiają Netanjahu jako albo uwikłanego w paraliżujące sojusze, albo lekkomyślnego — zwłaszcza w kontekście trwającej wojny w Gazie. Duża część tej krytyki opiera się na wybiórczym przedstawieniu faktów — wygodnie pomijającym obłudę samego Hamasu.


Weźmy choćby aktualne negocjacje w sprawie zakładników. Obecna propozycja jest niemal identyczna z tą, którą Izrael zatwierdził zaledwie miesiąc temu. To Hamas zerwał rozmowy, dodając nowe żądania.


Teraz, gdy mediatorzy rzekomo skłonili Hamas do powrotu do pierwotnych ustaleń, krytycy oczekują, że Izrael po prostu wróci do punktu wyjścia. Dlaczego? Dlaczego jakiekolwiek suwerenne państwo miałoby nagradzać organizację terrorystyczną za negocjacje prowadzone w złej wierze? Trzymanie nieaktualnych ofert w nieskończoność tylko zachęca do zachowań, które przedłużają konflikt.


Na tym nie kończy się asymetria. Hamas zagroził, że izraelskie operacje wojskowe w mieście Gaza narażają zakładników „na takie samo ryzyko” jak bojowników Hamasu. Ironia jest tu porażająca. Przez lata Hamas wystrzeliwał rakiety w kierunku izraelskich miast. Ale gdy Izrael odpowiada militarnie, Hamas nagle udaje obrońcę moralności.


Krytycy twierdzą też, że Netanjahu zraża do siebie „głównego sojusznika” Izraela w Waszyngtonie. Ale ten argument opiera się na naiwnej wizji dyplomacji, zgodnie z którą wszystko, co ważne, rozgrywa się przed kamerami lub przez przecieki do mediów. Czy naprawdę wierzymy, że przywódcy światowi ujawniają każdą rozmowę, albo że media zawsze przedstawiają niezakłamaną prawdę?


Sojusze strategiczne często utrzymywane są po cichu, z dala od nagłówków, i Netanjahu wielokrotnie udowadniał, że potrafi je pielęgnować i wykorzystywać, kiedy ma to największe znaczenie.


Podobnie nieuczciwe jest oskarżenie, że Netanjahu „sabotuje” umowy dotyczące zakładników — jak niedawno zasugerował jeden z byłych doradców Bidena. Słowo „sabotować” sugeruje złą wolę, tymczasem mamy tu do czynienia z działaniem rządu. Demokratycznie wybrany przywódca i jego gabinet mają obowiązek rozważać warunki każdej propozycji pod kątem bezpieczeństwa i interesów strategicznych państwa. Jeśli te warunki im nie służą, ich odrzucenie to nie sabotaż — to przywództwo.


I ignorowanie tego rachunku politycznego tylko dlatego, że nie zgadza się z poglądami głośnej mniejszości — w kraju lub za granicą — oznacza lekceważenie woli wyborców.


Chcę tu być bardzo konkretny, bo to kluczowa sprawa. Wiele osób demonizuje izraelskich ministrów Itamara Ben-Gvira i Bezalela Smotricha, dwóch twardogłowych członków prawicowej koalicji Netanjahu.


Ale oto rzeczywistość: obaj zostali wybrani w wolnych i demokratycznych wyborach i reprezentują elektoraty, które w przeważającej mierze oczekują od Izraela zdecydowanego zwycięstwa nad Hamasem. Jeśli więc Ben-Gvir i Smotrich sprzeciwiają się porozumieniom, które pozostawiłyby Hamas przy władzy w Gazie, to dlaczego to ma być kontrowersyjne? Dlaczego Twój głos ma być respektowany w demokracji, a głosy obywateli, którzy wybrali innych polityków — już nie?


I skoro już przy tym jesteśmy: dlaczego izraelska lewica dostaje wolną rękę, jeśli chodzi o rażące upolitycznianie kwestii zakładników? Wykorzystywanie cierpienia rodzin osób uprowadzonych jako narzędzia politycznego to nie tylko cynizm — to łajdactwo. I odbiera godność prawdziwemu, ludzkiemu cierpieniu, które rzekomo ma reprezentować. Jeśli mamy trzymać koalicję Netanjahu pod tak nieustannym (a momentami wręcz obsesyjnym) nadzorem, to miejmy odwagę mówić równie szczerze o tym, jak izraelska lewica wykorzystuje dramat zakładników do realizacji swoich celów.


Poza swoją obecną koalicją, Netanjahu najpełniej ujawnia swoją strategiczną głębię w działaniach długoterminowych. Porozumienia Abrahama nie były przypadkiem; były zwieńczeniem lat cichych zabiegów dyplomatycznych z kluczowymi państwami arabskimi — świadectwem tego, że wspólne interesy (szczególnie zagrożenie ze strony nuklearnego Iranu) mogą przeważyć nad dekadami wrogości. Ta zmiana fundamentalnie przeobraziła regionalny układ sił i otworzyła drzwi, które wcześniej były zamknięte na głucho.


Trzeba też dostrzec wyjątkowy moralny i strategiczny ciężar, jaki niesie ze sobą przywództwo w Izraelu. Każda decyzja Netanjahu — dotycząca zakładników, rozejmu czy ofensywy wojskowej — niesie ze sobą brutalny dylemat moralny. Od Izraela oczekuje się, że będzie prowadził wojny jak organizacja pozarządowa ds. praw człowieka, podczas gdy jego wrogowie działają z barbarzyńską bezkarnością. Te same głosy, które domagają się powściągliwości, jako pierwsze potępią Izrael, gdy ta powściągliwość zostanie odebrana jako słabość. To niemożliwy do spełnienia standard — i niewielu przywódców, dawnych czy współczesnych, poradziło sobie z nim tak zręcznie, jak Netanjahu.


Krytycy często twierdzą, że Netanjahu to tylko taktyk, nie wizjoner. Ale historia może ocenić go inaczej. Jego strategiczna przezorność — budowanie sojuszy regionalnych, utrzymywanie przewagi technologicznej i gospodarczej Izraela, zapewnienie przewagi militarnej nad wrogami stanowiącymi egzystencjalne zagrożenie — sugeruje rozgrywkę dłuższą, niż jego oponenci są gotowi przyznać.


Dla jasności: nie mam nic przeciwko debacie na temat izraelskiej polityki czy krytyce Netanjahu. Zdrowa demokracja tego wymaga, Izrael nie jest wyjątkiem. Ale skoro prowadzimy te rozmowy, to zachowajmy ten sam poziom rzetelności, pasji i oburzenia, mówiąc o innych przywódcach na świecie.


Gdzie jest całodobowe potępienie Xi Jinpinga za uwięzienie milionów Ujgurów? Gdzie globalna moralna krucjata przeciw ajatollahom Iranu za wieszanie kobiet na dźwigach? Gdzie protesty przeciwko masakrom ludności cywilnej w Sudanie?


Jeśli chcesz mówić o sprawach sądowych przeciwko Netanjahu — proszę bardzo — ale nie zapominajmy o podstawowej zasadzie prawnej: niewinny, dopóki nie udowodni się winy.


I dochodzimy do trzeźwej konkluzji: mikroskop skierowany na Netanjahu (a co za tym idzie, na Izrael) nie ma odpowiednika w przypadku żadnego innego przywódcy na świecie — bez względu na to, czy zostali demokratycznie wybrani, czy nie. To nie wygląda na „sprawiedliwą krytykę”. To wygląda na absurdalny podwójny standard.


A kiedy ten podwójny standard dotyczy wyłącznie jedynego żydowskiego państwa na świecie, zaczyna przypominać nie tyle analizę polityczną, co najstarszą nienawiść — antysemityzm przebrany za komentarz publicystyczny.


Link do oryginału: https://www.futureofjewish.com/p/war-against-israeli-politicians

Future of Jewish, 31 sierpnia 2025


Joshua Hoffman
, przedsiębiorca, autor książki “Journeys of the Jewish Spirit”. Prowadzi blog https://www.futureofjewish.com/

(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version