Odpowiadając na mój artykuł o katastrofie „Freak-off” z udziałem Diddy’ego, wielu czytelników pisało do mnie prywatnie. Zgadzali się z tym, co napisałam – ale jedna kobieta przesłała wyjątkowo niepokojący komentarz. Oczywiście ma pełne prawo do własnego zdania, ale przypomniała mi nieodżałowaną Margaret Mead, z którą kiedyś debatowałam – w 1977 roku.
Mead wierzyła, że jeśli kobieta została zgwałcona, to zasłużyła na to; „musiała naruszyć jakieś tabu”. Nic, co mówiłam, nie mogło jej przekonać. Mimo to się zaprzyjaźniłyśmy. Uznałam, że po prostu była kobietą z innej epoki – może taką, której poczucie bezpieczeństwa opierało się na unikaniu pewnych tabu. (Nie miałam pojęcia, o jakie tabu jej chodziło, skoro sama słynęła z tego, że łamała tak wiele z nich.)
W każdym razie ta niepokojąca korespondentka uważa, że to, co robiły ofiary Diddy’ego, było ich „wolnym wyborem” – że „zdecydowały się” na seksualne „poniżenie i degradację”, a prawo nie chroni ludzi przed nimi samymi. I to prawda. Sugeruje, że te kobiety „powinny były zadowolić się skromniejszym życiem i zachować swoją godność oraz poczucie własnej wartości”.
A więc muszą ponieść karę za to, że były ambitne. To ich własne, zbyt wygórowane pragnienia sprowadziły na nie zgubę.
W jednym z wywiadów znany prawnik potępił ustawę Manna, na podstawie której skazano Diddy’ego, jako „niekonstytucyjną i absurdalną”. Uważa, że Diddy został „skazany za transakcyjny, konsensualny seks z dwiema dorosłymi osobami”.
Naprawdę?
To przenosi mnie z powrotem do czasów ciemnogrodu sprzed feminizmu (choć tak naprawdę nigdy do końca z tej fundamentalistycznej epoki nie wyszliśmy). Wtedy – i nadal – jeśli kobieta została zgwałcona, to była jej własna, cholernie wielka wina, bo była sama/w nocy/w ciemnym miejscu/ubrana zbyt wyzywająco. Sama się o to prosiła.
Jeśli kobieta wychodzi wieczorem, pije alkohol i zostaje odurzona narkotykami, porwana i zgwałcona – to co sobie myślała? Dlaczego w ogóle wyszła z domu? Powinna była siedzieć w domu, tam, gdzie „porządna” kobieta przynależy.
Naprawdę?
A jeśli w domu bije ją mąż albo chłopak (albo dziewczyna) – albo ją również gwałci? Zdarza się. A jeśli to ojciec lub starszy brat – i to też się zdarza.
A jeśli to dzieje się w pracy – w fabryce, biurze, agencji filmowej czy modelingowej? A jeśli jest molestowana seksualnie, nawet napastowana, w miejscu pracy; a jej ekonomiczne przetrwanie jest zagrożone i dosłownie nie może sobie pozwolić na odejście? A jeśli jest w gabinecie lekarskim lub u dentysty – już częściowo znieczulona – a on okazuje się drapieżcą? A jeśli jest obiecującą gimnastyczką, a on jej trenerem? Mój Boże! A jeśli ona lub on jest w kościele, a to ich ksiądz?
Pionierki drugiej fali feminizmu (do których z dumą się zaliczam) poruszały wszystkie te kwestie – a mimo to nie zdołałyśmy i nie zdołałyśmy znieść kazirodztwa, molestowania seksualnego, przemocy domowej, pornografii, prostytucji czy handlu ludźmi. Tak, zmieniłyśmy pewne przepisy na lepsze, ale większość gwałtów nadal nie trafia do sądu. Zestawy dowodowe dotyczące gwałtów potrafią leżeć nietknięte nawet przez dwadzieścia lat. Wszystkie formy przemocy wobec kobiet wciąż są wszechobecne, uporczywe, endemiczne. Ławnicy wciąż współczują męskim gwałcicielom i damskim bokserom. Mizoginia nie zniknęła. Wręcz przeciwnie – być może jeszcze się pogłębiła.
I teraz wróćmy do bohaterskich obrończyń Diddy’ego. Zastanówmy się, w jakiej kulturze dorastały.
Po pierwsze, weźmy pod uwagę normalizację półnagich lub całkowicie nagich kobiet w zwierzęcych i niewiarygodnie wulgarnych pozach i „układach tanecznych” w teledyskach hiphopowych i na koncertach. Pornografizację kobiet (ale nie mężczyzn) znanych z mediów, sceny seksu na ekranie, zupełnie nagie aktorki i zakryte penisy ich partnerów. Proszę zauważyć, że męscy piosenkarze są w pełni ubrani, czasem w satanistyczną skórę lub szyte na miarę smokingi, podczas gdy prawie nagie piosenkarki wiją się u ich stóp.
Pomyślcie, jak bardzo nasza kultura uległa dekadencji, jeśli chodzi o powszechną dostępność sadystycznej, antykobiecej pornografii. Zastanówcie się, że młode dziewczyny są indoktrynowane nie tylko przez bajki, ale i przez to całe upudrowane, zseksualizowane świństwo.
Pomyślcie o realiach kobiecego ubóstwa, zwłaszcza tego naznaczonego rasowo. Spójrzcie na tłum przed sądem, który oblewał się oliwką dla dzieci i wiwatował na cześć Diddy’ego.
To, co zrobił Diddy, było przykładem męskiej seksualnej dewiacji, która wymknęła się spod kontroli – a mógł to robić, bo do tej pory prawo na to przyzwalało, a także dlatego, że sprawował „przemocową kontrolę” nad kobietami, które bił i odurzał, a które – i tu dramat staje się naprawdę smutny – sprawowały kontrolę nad kobietami, które myślały, że go „kochały”. Przeczytajcie tekst Eve Barlow o „przemocowej kontroli” na Substacku.
Pionierską pracę na temat przemocy domowej wykonała dr Lenore Walker w latach 70., a także Narodowe Centrum Przemocy Domowej i wszystkie niedofinansowane, niedostatecznie obsadzone schroniska dla kobiet ofiar przemocy. (A najbardziej wpływowej feministycznej literatury na ten temat nie znajdziecie w internecie. Sprawdzałam.)
Z tego, co wiem, sędzia Arun Srinivas Subramanian jest synem imigrantów z Indii, pierwszym przedstawicielem południowoazjatyckiej społeczności na ławie federalnej dla Południowego Dystryktu Nowego Jorku. Mam nadzieję, że rozumie, że cokolwiek postanowi, jego decyzja będzie przełomowa.
A przede wszystkim mam nadzieję, że on – i wszyscy świadkowie, którzy zeznawali przeciwko Diddy’emu – zostaną objęci policyjną ochroną.
Phyllis’s Newsletter, 3 czerwca 2025
Tłumaczeie: ChatGPT and me.
Chief editor: | Hili |
Webmaster:: | Andrzej Koraszewski |
Collaborators: | Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein |