Drodzy uprzejmi Żydzi i inni o mentalności „Nie chcę się do tego mieszać”:To nie działa.

Dlaczego uprzejmość oparta na zasadzie „uważaj, co mówisz” sieje ziarna tyranii w naszym społeczeństwie?


Świętoszkowate niańki znów biorą się do roboty, podnoszą palec i powtarzają stare, wyświechtane ostrzeżenie: „Uważaj, co mówisz. Nie wychylaj się. Trzymaj się z dala od X, trzymaj się z dala od mediów społecznościowych...”


Wciskają te brednie jako mądrość, jakby poruszanie się na palcach przez pola minowe kultury anulowania miało nas uratować przed tłuszczą.

One nikogo nie ratują – rzucają nas wilkom na pożarcie. Przyjmowanie ich porad nie jest ostrożnością; jest kapitulacją, egoistycznym błaganiem, by pozwolić tyranom wygrać z nadzieją, że oszczędzimy własną skórę. I nigdzie nie jest to bardziej widoczne niż w ruchu popierającym Hamas, krzyczącym „my wszyscy jesteśmy ofiarami”. W rzeczywistości  są bandytami, duszącymi uniwersytety, związki zawodowe, studentów, wykładowców i kierownictwo bez kręgosłupa.


Powiedzmy bez ogródek: koncepcja, że milczenie chroni cię przed policją myśli, jest kłamstwem tak starym jak despotyzm. To syreni śpiew tchórzy, obiecujących bezpieczeństwo, podczas gdy zakuwają cię w łańcuchy.


Załóżmy, że stajesz po stronie Izraela w świecie, w którym odziani w kefije pozerzy wyją na cześć Hamasu, od razu nie jesteś już tylko heretykiem – jesteś zwierzyną łowną.


Ale jeśli myślisz, że milczenie jest odpowiedzią na świat, w którym pracodawcy, obrońcy praw człowieka i specjaliści od szeptanej propagandy przeszukują twoje tweety w poszukiwaniu myślozbrodni, to nie tylko nie rozumiesz sedna sprawy, ale wręcz sam prosisz o kajdany.


Wyjaśnijmy sobie jedno: brygada „uważaj, co mówisz” cię nie chroni – oni cię kastrują jak psy (lub sterylizują jak suki, jeśli jesteś kobietą).


Brygady popierające Hamas, ucharakteryzowane szmatami na ofiary, opanowały do perfekcji sztukę zastraszania, krzycząc jednocześnie o ucisku.


Przejęli uniwersytety — Columbia, Toronto, UCLA — zamieniając sale wykładowe w miejsca, gdzie tam-tamy szamanów szerzą antysemicką żółć. Studenci skandują „intifada”, jakby to był trend na TikToku, związki zawodowe potakują, aby utrzymać dopływ składek, wykładowcy zradykalizowani kłamstwa przez dziesięciolecia podbudowywane profesorskim statusem, wzmacniają hałas, a zawsze wystraszone kierownictwo kuli ogon pod siebie jak wychłostany pies.


Przeżyłem to sam. Zawieszony od siedemnastu miesięcy, zniesławiony za jeden post, w którym nazwałem Hamas nazistami, jestem żywym dowodem ich działań. Stres? Moje ciśnienie krwi wynosi czasami 185/106 — ale wciąż tu jestem.


Tymczasem wykładowcy i studenci szepczą mi o swoim poparciu w prywatnych rozmowach, zbyt przerażeni, by przemówić publicznie. Oglądali tłum — studentów, profesorów, związki zawodowe, a nawet najwyższych oficjeli w garniturach — miażdżące potępienie działające z precyzją stalinowskiej czystki. Żydowscy profesorowie gryzą się w języki, żydowscy i prożydowscy studenci chowają się po kątach, a większość?


Są bezmyślnymi bojami kołyszącymi się na morzu propagandy, zbyt zastraszonymi lub nieświadomymi, by sformułować spójną myśl. Milczenie nie jest neutralnością; to poddanie się.


To nie jest tylko studencka zadyma. To przejęcie całego spektrum. Tłum zwolenników Hamasu, z ich niebieskowłosymi pożytecznymi idiotami i cheerleaderkami wydziału, nie debatuje — oni zastraszają. Krzyczą „ludobójstwo”, ignorując statut Hamasu, żądając żydowskiej krwi. Szokują ich „mikroagresje”, ale wzruszają ramionami na ostrzał rakietowy izraelskich miast.


A oszukańcza banda praw człowieka — och, jaka szlachetna fasada — wpada z błyszczącymi skalpelami, by pociąć twoją karierę, bo ktoś „poczuł się niepewnie”, czytając twojego tweeta. Dowody? Nie potrzebują ich. Wystarczą złe fluidy.


Tymczasem islamista, który nazywa syjonistów nieczystymi podludźmi, który wiwatował 7 października – już tego samego dnia - jakby to było wspaniałe święto? Wolny wstęp. Cenzura nigdy nie jest bezstronna; to ustawiona gra, a milczenie pozwala im wygrać.


Siedziałem na spotkaniu żydowskich akademików w Toronto prowadzonym przez Shaiego Davidaiego, dzielnego profesora Columbia University, który walczy z tą zgnilizną. To była mistrzowska klasa daremności. Większość uczestników była zbyt zajęta polerowaniem swoich postępowych referencji — „Jestem pro-LGBT+, antykapitalistą, koniec z plastikowymi słomkami!!” — jakby tęczowe flagi mogły ich chronić przed tłuszczą wyjącą o żydowskie głowy.


Trzymali się urojeń o sterowaniu biurokracją — związkami zawodowymi, dyrektorami  różnorodności, molochem antysemityzmu — chcą to robić za pomocą spokojnych  notatek służbowych i delikatnych szturchnięć. Informacja: nie można zmienić kierunku rozpędzonego pociągu, szepcząc uprzejmie do konduktora. Oddolny bunt, głośny i nieustępliwy, jest jedyną walutą, która się liczy.


A jest to rzecz, którą wielu w społeczności muzułmańskiej rozumie — są zorganizowani, głośni, nieustępliwi. Wypełniają pomieszczenia krzykami o cierpiętnictwie, zagłuszając rozsądek, jednocześnie szturmując bagno szkolnictwa wyższego. Wymanewrowali nas, bo nas przekrzyczeli.


Popierającą Hamas tłuszczę, upojoną niekontrolowaną władzą, nie interesuje dialog – chcą  dominacji.


Rozkwitają na naszej izolacji, na naszym strachu przed wychyleniem się z szeregu. Każdy wyciszony głos, każde odwrócone spojrzenie, daje im kolejny cal ziemi. I zajmują tę ziemię, z błogosławieństwem kierownictwa i aplauzem związków zawodowych. George Santayana ostrzegał: „Ci, którzy nie pamiętają przeszłości, są skazani na jej powtórzenie”.


Widzieliśmy to już wcześniej — ulice Weimaru, preludium do Nocy Kryształowej — gdy odgłos wojskowych buciorów skłaniał do milczenia. A jednak jesteśmy tutaj, udając, że zbyt śmiały tweet wywoła apokalipsę, podczas gdy apologeci Hamasu bezkarnie malują kampusy na czerwono.


Tłum „uważaj, co mówisz” głupkowato mizdrzy się, że bezpieczniej jest milczeć — bezpieczniej dla kogo? Nie dla prawdy, nie dla wolności, nie dla żydowskiego dzieciaka unikającego spojrzeń na dziedzińcu. To apel, by pozwolić policji myśli — tym drobnym despotom DEI [Diversity, Equity, Inclusion - różnorodność, równość włączenie] i HR [Human Rights - prawa człowieka] — bezkarnie poniewierać twoją duszą.


Christopher Hitchens trafnie to ujął: „Chęć zamknięcia debaty to pierwszy krok w stronę tyranii”.


Zamknij się, mówią, bo jakiś fanatyk w mediach społecznościowych może nazwać cię bigotem. Szepcz, żeby wojownik zaimków nie złożył skargi. Ale szeptanie nie jest roztropnością — to dobrowolne udanie się do więzienia. Nie robisz uniku; błagasz o kajdany.


Orwell wiedział, o co chodzi: „Jeśli wolność w ogóle cokolwiek znaczy, to znaczy prawo do mówienia ludziom tego, czego nie chcą słyszeć”. To prawo jest zawieszone, a chór miłośników Hamasu jest awangardą atakujących. Oni nie prowadzą sporów; oni zniesławiają. Oni nie rozumują; oni rujnują. Jeden post broniący Izraela? Kryptonit dla kariery. Trzy tysiące antysemickich tyrad? Pełna cisza.


To nie jest moralność — po prostu rządy tłuszczy, odpicowane na sprawiedliwość. A milczenie? Oni nie są świętymi — są wspólnikami. Wyborcy fluidów, ślimaki bez kręgosłupa, potakują popularnym hashtagom, nie są po prostu głupkami — są balastem tyranii, zbyt tępi, by zauważyć, że łódź tonie.


Mark Steyn powiedział kiedyś: „Im więcej razy pozwalasz, by draniom uchodziło na sucho, tym więcej będą oczekiwać”. Za każdym razem, gdy sami siebie kneblujemy, ośmielamy cenzorów. Po drugiej stronie oceanu, angielscy policjanci mediów społecznościowych wsadzają facetów do więzienia za tweety, które ranią uczucia — demokracja tam ledwo sapie, przytłoczona ciężarem fałszywej uprzejmości.


Taka jest nasza przyszłość, jeśli będziemy słuchać tych mięczaków zalecających milczenie. Milczenie nie jest opcją; to wyrok śmierci. Życie bez wolności słowa nie jest życiem — to brzęczenie w ulu drobnych despotów. Podstawowa wolność, taka jak wolność słowa, to ta, o którą mój dziadek (a może i twój) poszedł na wojnę, by zapewnić nam możliwość zachowania jej. A my boimy się?


Więc do uprzejmych Żydów i chrześcijan/innych, którzy „nie chcą wywołać zamieszania” – wasza powściągliwość nie jest cnotą, jest zdradą.


Nie ratujesz swojej skóry; sprzedajesz swój kręgosłup. Tłum zwolenników Hamasu liczy na twoją izolację i strach przed wykluczeniem. Wygrywają, gdy jesteś sam, szepcząc poparcie po kątach. Ale nie potrafią uciszyć chóru.


Bądź głośniejszy, bardziej bezczelny, nieugięty. Przeklnij niedowiarków, którzy wolą, żebyśmy się skulili, niż stawili czoła. Jak powiedział Hitchens: „Nigdy nie bądź widzem niesprawiedliwości lub głupoty”. Mów teraz — na X, w pubie, na dziedzińcu — albo obudzisz się w świecie, w którym cisza jest wszystkim, co ci pozostało. Policja myśli i słowa nie śpi.


My też nie powinniśmy. Nie możemy być uciszani, zastraszani ani struchlali.

Dni grzecznego Żyda minęły. A co do wszystkich innych, musimy zabrać głos i nie dać się uciszyć.


Link do oryginału: https://www.freedomtoffend.com/p/dear-polite-jews-and-the-i-dont-want

Freedom to Offend, 12 kwietnia 2025 r.

 

Paul Finlayson – kanadyjski nauczyciel akademicki, wykładowca marketingu na University of Guelph-Humber, od listopada 2023 roku zawieszony w związku z zarzutem uporczywego dementowania kłamstw o Izraelu. Nie jest Żydem, gdyby ktoś pytał.

(1)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version