Miasta są nowymi wyspami Galapagos

Papużki aleksandretty są powszechne w Londynie i przyzwyczajone do kontaktów z ludźmi  ALAMY

Wielkanocny Poniedziałek wydaje się dobrą chwilą na odłożenie na bok polityki i zajęcie się czymś znacznie ciekawszym: ewolucją. Szedłem niedawno nad kanałem w centrum Londynu otoczony betonem, szkłem, stalą i asfaltem, kiedy usłyszałem zawołanie pliszki górskiej. Spojrzałem w prawo i zobaczyłem odważnego, szybkiego ptaszka o żółtym brzuszku, którego kojarzyłem ze skalistymi rzekami północy, jak latał w tunelu kanału. Kilka dni później gapiłem się na dwa sokoły wędrowne krążące wysoko nad parlamentem – i zarobiłem kilka podejrzliwych spojrzeń przechodniów.

Podobnie jak inne miasta, Londyn coraz bardziej staje się domem dla dzikiej przyrody i jest równie bioróżnorodny jak niektóre dzikie ostępy. Mumbai ma lamparty, Boston indyki, Chicago kojoty a Newcastle mewy trójpalczaste. Przedmieścia już mają bogatszą florę i faunę niż większość pól uprawnych w tak zwanym zielonym pasie, co czyni perwersję z zastrzeżeń środowiskowców do rozbudowy osiedli mieszkalnych. Ogrody, nawisy, ściany, drzewa i dachy pełne są nisz na wszystko, od lisów do kwiatów i ciem.


Dwóch czeskich naukowców policzyło gatunki w mieście Pilzno w porównaniu z podobnym obszarem we wiejskim sąsiedztwie. W mieście liczba gatunków wzrosła od 478 pod koniec XIX wieku do 773 dzisiaj. Na wsi spadła z 1112 do 745.


Ponieważ większość zwierząt żyje krócej od nas i bez państwa opiekuńczego, szybciej adaptują się do świata betonu niż my. Fascynująca książka holenderskiego biologa, Menno Schilthuizena, pod tytułem Darwin Comes to Town, dokumentuje jak rozległy i głęboki jest ten ewolucyjny puls dzikiej przyrody. Rozpętaliśmy bezprecedensowy wybuch doboru naturalnego.


Kiedy gatunek rozkwita w stworzonym przez człowieka habitacie, może zrezygnować z życia gdzie indziej. To musiało zdarzyć się jaskółkom i wróblom dawno temu: odnoszą takie sukcesy gniazdując w budynkach, że geny ich mieszkających na drzewach i skałach kuzynów wymarły. Prawdopodobnie to dzieje się dzisiaj z sokołami wędrownymi i mewami srebrzystymi: miejskie mają więcej piskląt niż wiejskie, więc wkrótce zaleją cały gatunek swoimi genami. 


Miejskie krajobrazy stanowią nowe naciski ewolucyjne. Światła uliczne dezorientują i masakrują ćmy oraz powodują bezsenność ptaków śpiewających. Koncentracje metali mogą być toksyczne. Hałas zagłusza śpiew ptaków. Zamiast jednak pozostawać przeszkodami nie do pokonania te nowości wydobywają pomysłowość ewolucji. Miejskie owady mogą zmieniać skład genetyczny i nie lecieć dłużej w kierunku światła: samobójstwo jest siłą selekcyjną. W jednym z badań w Szwajcarii odkryto, że ćmy Yponomeutinae ze wsi niemal dwukrotnie częściej lecą ku światłu niż ich kuzyni z miasta Bazylei.

 

Pełno jest innych przykładów miejskiej ewolucji. Ryby Aphyosemion w zanieczyszczonych portach amerykańskich rozwinęły genetyczną odporność na skutki polichlorowanych bifenyli, przemysłowego polutanta. Mrówki Temnothorax longispinosus w Cleveland, Ohio, mogą wytrzymywać wysokie temperatury lepiej niż mrówki wiejskie – co jest konieczne, bo temperatury w mieście są wyższe. Meksykańskie wróble, które wyściełają niedopałkami swoje gniazda, mają mniej pijących krew roztoczy na swoich pisklętach, ponieważ nikotyna jest pestycydem.


Ptaki śpiewają w miastach w wyższej tonacji – te, które tego nie zrobiły, wabiły zbyt mało partnerek ponad dźwiękami ulicznymi. Na wsi jest odwrotnie. Gatunek bogatek zwyczajnych rozdziela się więc na dwoje: sopranowe bogatki miejskie i basowe bogatki wiejskie. W Holandii pierwiosnki zwyczajne i świerszcze śpiewają w wyższych tonacjach, jeśli żyją w pobliżu uczęszczanych szos. Gołębie w dużych miastach mają ciemniejsze upierzenie, ponieważ pigment melaniny wiąże cynk, usuwając go z ciała i poprawiając zdrowie ptaka.


Ludzie także zostali zmuszeni do ewoluowania przez urbanizację. Przez stulecia miasta takie jak Londyn zabijały chorobami więcej ludzi niż mogła uzupełnić rozrodczość i utrzymywały swoją populację tylko dzięki imigracji ze wsi. To podniosło wartość genetycznych mutacji, które dawały odporność na choroby miejskie. Na przykład, ludy o długiej historii urbanizacji, mają geny dające odporność na gruźlicę i trąd. Nie byłoby zaskoczeniem odkrycie, że zdolność tolerowania nieustannego hałasu może być częściowo genetyczna, a częściowo wyuczona.


Codziennie rano o tej porze roku idąc do metra w Londynie słyszę mysikróliki i szczygły, papużki i płochacze pokrzywnice, strzyżyki i raniuszki zwyczajne, z których żadne nie żyło w miastach w czasach mojej młodości. Eksperymenty pokazują, że miejskie sikorki, zięby i wróble są mniej „neofobiczne” niż wiejskie: wyewoluowały tak, że są mniej strachliwe wobec, na przykład, pojawiania się nowych obiektów w karmniku. W porównaniu do podkradających jaja, strzelających z procy młodzianów z poprzednich stuleci, dzisiejsza młodzież nie dręczy tak bardzo zwierząt.


Kosy pojawiły się w Londynie w latach 1920., później niż w miastach na kontynencie. Badania we Francji i w Holandii pokazały, że miejskie kosy szybko oddzielały się od wiejskich. Miały krótsze dzioby i skrzydła, dłuższe jelita i nogi, jak również śpiewały w wyższej tonacji. Wkrótce będzie można je zaliczać do odrębnego gatunku, tak jak miejskie gołębie bardzo różnią się od swoich żyjących wśród skał kuzynów. Dr Schilthuizen twierdzi, że “w miarę, jak miejskie środowisko rozszerza zasięg, będzie się coraz bardziej stawało własnym ekosystemem i rozwijało we własnym tempie ewolucyjnym”. Dzika przyroda doświadcza bardzo powolnego tempa tworzenia się gatunków, ponieważ są to już dojrzałe ekosystemy. Miasta, jak archipelagi wysp, doświadczają znacznie szybszego tempa zmian.


Pierwszą reakcją wielu ludzi na tę opowieść o miejskiej bioróżnorodności może być lament nad ludzką ingerencją w naturę i zbywanie miejskiej flory i fauny jako czegoś sztucznego. Czasami pogardzamy stworzeniami, które stały się miejskie, zamiast je podziwiać: na miejskie gołębie mówi się „upierzone szczury”, na miejskie lisy „parszywe szkodniki”.


Wzrost miejskiej fauny i flory nie może zrównoważyć kryzysu wymierania w dzikiej przyrodzie. Dzięki jednak zwiększonej świadomości i nowym technikom pokazaliśmy, że potrafimy zatrzymać wymieranie, jeśli próbujemy.


W niedawnych stuleciach straciliśmy 61 z 4428 gatunków ssaków i 129 z 8971 ptaków. Dzięki zmianie genetycznej zachodzącej w miejskich Galapagos, możemy także tworzyć nowe gatunki, choć nieumyślnie. Mała, pocieszająca myśl na święto kurczaczków i króliczków.


Pierwsza publikacja w Times.


Cities Are The New Galapagos

The Rational Optimist, 8 kwietnia 2018

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

Matt Ridley


Brytyjski pisarz popularnonaukowy, sympatyk filozofii libertariańskiej. Współzałożyciel i b. prezes International Centre for Life, "parku naukowego” w Newcastle. Zrobił doktorat z zoologii (Uniwersytet Oksfordzki). Przez wiele lat był korespondentem naukowym w "The Economist". Autor książek: The Red Queen: Sex and the Evolution of Human Nature (1994; pol. wyd. Czerwona królowa, 2001, tłum. J.J. Bujarski, A. Milos), The Origins Of Virtue (1997, wyd. pol. O pochodzeniu cnoty, 2000, tłum. M. Koraszewska), Genome (1999; wyd. pol. Genom, 2001, tłum. M. Koraszewska), Nature Via Nurture: Genes, Experience, and What Makes us Human (także jako: The Agile Gene: How Nature Turns on Nurture, 2003), Rational Optimist 2010.
(0)
Listy z naszego sadu
Chief editor: Hili
Webmaster:: Andrzej Koraszewski
Collaborators: Jacek Chudziński, Hili, Małgorzata Koraszewska, Andrzej Koraszewski, Henryk Rubinstein
Go to web version