Izrael wczoraj i dziś


Andrzej Koraszewski 2022-11-04

Zdjęcie: fragment okładki książki Benjamina Netanjahu Bibi: My story.
Zdjęcie: fragment okładki książki Benjamina Netanjahu Bibi: My story.

Dopiero teraz, po ostatecznym ogłoszeniu wyników izraelskiej komisji wyborczej, można próbować powiedzieć, co wiadomo i czego nie wiadomo. Wiadomo, że wraca Benjamin Netanjahu jako premier, chociaż jeszcze nie wiadomo, jak będzie wyglądał jego rząd. Wiadomo, że jedni się z tego powodu cieszą, a inni martwią. Zwycięstwo jest na tyle solidne, że jest nadzieja na pewną stabilizację. Twierdzenia o tym, że wygrała skrajna prawica, mogą być przesadzone, ale wszystko zależy od definicji.

Zacznijmy od tego, czyimi głosami wygrał obóz nazywany przez wielu obozem centro-prawicowym. W izraelskich warunkach bardzo trudno powiedzieć, którego stempelka użyć i co to właściwie znaczy. Mimo bardzo niskiego progu wyborczego (3,25%) wiele partii politycznych nie przeskoczyło tej poprzeczki i głosy oddane na te partie zostały zmarnowane. Odpadli socjaliści (Meretz) i odpadła arabska partia Balad. Jak się wydaje, to poważnie zmieniło końcowy obraz, jednak obóz „Tylko nie Bibi” ani przez chwilę nie miał szans na zwycięstwo. Szczególnie ciekawa jest sprawa partii arabskiej Balad, która zrezygnowała z wyborczej koalicji we Wspólnej Liście Arabskiej i pewna, że samodzielnie wejdzie do Knesetu przegrała z kretesem. Ta partia 2009 roku została zdyskwalifikowana przez Centralną Komisję Wyborczą (26 głosami do 3), w związku z zarzutem, iż odmawia uznania Izraela i opowiada się za zbrojną walką z siłami państwa. W trzy dni później Prokurator Generalny uznał, że te podstawy są zbyt słabe, a po kolejnych dwóch dniach izraelski Sąd Najwyższy unieważnił decyzję Komisji Wyborczej. Ta partia arabska nigdy nie zmieniła swojego programu, w tych wyborach liczyła na to, że arabscy wyborcy masowo ją poprą i kalkulacje kierownictwa tej partii okazały się błędne.


Poprzedni rząd był często nazywany lewicowym, ale najpierw premierem był Naftali Bennett, który często dawał do zrozumienia, że jest na prawo od Netanjahu, a potem Jair Lapid, szef partii Przyszłość, która określa się jako centrową, (chociaż niektórzy uważają ją raczej za obrotową). Lapid znany był wcześniej raczej jako dziennikarz, w młodości próbował; zrobić doktorat z hermeneutyki, ale okazało się, że nie ma ani matury, ani licencjatu, więc poświęcił się innym zajęciom. Partia Obóz państwowy Gideona Saara też raczej do lewicowych nie należy, zaś przywódca partii próbującej zrzeszać Żydów z ZSRR Avigdor Liberman, to raczej nacjonalista, którego z lewicą łączy tylko żywiołowa niechęć do partii religijnych.    


O wyniku wyborów w niemałym stopniu zadecydowała demografia. Ponad połowę żydowskiej populacji Izraela stanowią Żydzi z krajów Bliskiego Wschodu (o których dziennikarze zachodni niechętnie wspominają). Żydzi bliskowschodni mają swoją partię polityczną (Szas), która w tych wyborach zwiększyła znacząco swój stan posiadania zdobywając 11 mandatów. Ta partia zwiększyła swój stan posiadania zabierając kilka mandatów Żydów bliskowschodnich z obozu „lewicy”, ale również z Likudu. Żydzi z krajów arabskich są zarówno częściej bardziej religijni niż Żydzi europejscy, jak i na ogół znają świetnie arabski i nie mają złudzeń na temat polityki palestyńskiej. Głosy Żydów bliskowschodnich mają zdecydowanie inny rozkład preferencji politycznych niż głosy Żydów aszkenazyjskich i wspierały znacznie częściej zarówno partię Szas, jak i Syjonizm religijny (14 mandatów) oraz Likud (32 mandaty) niż partie obozu „Tylko nie Bibi”. Netanjahu przez wszystkie lata sprawowania urzędu premiera przykładał ogromną wagę do programów integracyjnych (głównie przez edukację) zarówno Żydów bliskowschodnich, jak i izraelskich Arabów. (Ci ostatni stanowią również niewielką część elektoratu Likudu.)


Religijni Żydzi stanowią znaczącą część społeczeństwa. Czy obecność partii religijnych jest zagrożeniem dla demokracji? To ciekawy dylemat, bo próba eliminowania ich z areny politycznej jest niedemokratyczna i (oczywiście) ich działania na arenie politycznej mogą czasem naruszać zasady demokracji. Sztuka przekonywania ludzi religijnych do poszanowania reguł demokracji to wyższa szkoła jazdy i wydaje się równie trudna jak przekonywanie do demokracji komunistów czy fanatycznych narodowców. (Pytanie, czy łatwiej nakłonić ludzi pobożnych do kompromisu z pierwszym przykazaniem, czy komunistycznego fanatyka do akceptacji, że kapitalizm dostarcza więcej chleba niż obietnica braterstwa proletariatu? Ci pierwsi są często przekonani o wyższości „prawa bożego” nad stanowionym, ci drudzy, zastępują określenie „prawa boskie” prawami rewolucji.)                               

Po tych wyborach najwięcej kontrowersji wzbudza postać izraelskiego prawnika, Itamara Ben Gvira. Wielu ludzi w Izraelu (w tym również z obozu Netanjahu) twierdzi, że jego sukces w obecnych wyborach jest zasługą lewicy. Religijny i narodowy fanatyzm tego byłego zwolennika rabina Kahane złagodniał i dziś mówi raczej o walce z arabskim terroryzmem niż z Arabami i ściera się z niektórymi członkami własnej partii, takimi jak Benzie Gopstein, który został w 2020 roku skreślony z listy kandydatów do Knesetu w związku z jego otwartą homofobią, domaganiem się zakazu małżeństw z nie-Żydami jak również ograniczenia działalności politycznej dla  nie-Żydów.  


Partia Syjonizm religijny, na której czele stoją Smotrich i Ben Gvir zdobyła trzecie miejsce w tych wyborach uzyskując 14 mandatów. Czy jeśli wejdzie do rządowej koalicji będzie zagrożeniem dla izraelskiej demokracji i czy będzie to większe zagrożenie niż obecność w poprzednim rządzie arabskiej partii powiązanej z Bractwem Muzułmańskim? 


Z pewnością nie będzie to dla Benjamina Netanjahu partner łatwy.


Ogłoszenie wyników wyborów przez Komisję Wyborczą przypomniało mi natychmiast, jak w latach 70. ubiegłego wieku ogłoszono wyniki wyborów w Szwecji, kiedy wygrała Partia Umiarkowanych, przerywając długie rządy Socjaldemokratów i ówczesny premier Olaf Palme z wykrzywioną nienawiścią twarzą krzyczał – stworzymy im piekło! 


Nie tylko w Izraelu demokracja jest zagrożona przez odmowę akceptacji ciągłości państwa, którą wielu chce zastąpić ciągłością partyjnej władzy. Nie można przewidzieć, jaki będzie teraz ciąg dalszy. Wielu, nie tylko w samym  Izraelu, ale w Ameryce i w innych miejscach, jest niezwykle zainteresowanych tym, żeby nowemu rządowi żydowskiego państwa stworzyć piekło. Izraelskie społeczeństwo woli mieć jednak u steru człowieka, który trzeźwo ocenia zagrożenia ze strony Mahmouda Abbasa, Hamasu, Hezbollahu, Iranu i naiwności amerykańskich i europejskich zbawicieli Izraelczyków, niż kogoś, kto tak bardzo chce władzy, że gotów jest ulegać wszystkim naciskom imperialnych i pontyfikalnych mecenasów.


Chwilowo wiemy, jaki jest wynik wyborów, na których wynik najsilniej pracowało palestyńskie kierownictwo, odmawiając pokoju i nieustanie podżegając do terroru, Iran, zachodnie naciski ignorujące izraelskie zagrożenia, a wreszcie politycy, których chore ambicje popychały do lekceważenia zagrożenia państwa ze strony sąsiadów i rosnącej wrogości świata wobec Izraela. Wybory są miażdżącą klęską „centrolewicy”. Benjamin Netanjahu będzie tworzył rząd. Reszta jest zgadywaniem, a to nie jest moja specjalność.     


„Wall Street Journal” przypomina, że Otzma Yehudit,  Ben Gvira, (która miała wspólne listy wyborcze z Religijnym syjonizmem), otrzymała zaledwie 5 procent głosów wyborców, a wielu jej nowych wyborców odrzuca jej najgorsze pomysły. Dziewięćdziesiąt procent izraelskich wyborców nie wybrało skrajnej prawicy (ani tej żydowskiej, ani tej arabskiej), co jest więcej niż można powiedzieć o wielu krajach europejskich.

h/t Marek E-F