Listy byłych niewolników do ich byłych Panów (II)


Lucjan Ferus 2020-12-13


Motto: „Człowiek staje się ateistą, kiedy czuje się lepszy od swego Boga”.

                                                                                              Friedrich Nietzsche.

 

Jest to kontynuacja cyklu, którego pomysł zainspiorowany był Listem, który były niewolnik napisał do swojego pana w 10-rocznicę ucieczki Fredericka Douglasa, opublikowanego w „Listach z naszego sadu”. Ponieważ ów cykl postanowiłem napisać w porządku chronologicznym, jego pierwsza część dotyczyła wyznawcy biblijnego Boga Jahwe, przedstawionego w Starym Testamencie. Czas więc teraz na chrześcijańskiego Boga Jezusa Chrystusa. I tu wyłania się pewien problem, bowiem powinienem opierać się na Ewangeliach opisujących jego ziemską historię. Jednak z nich nie wynika, iż był on Bogiem, a co najwyżej Synem Bożym.

Bogiem natomiast zostawał sukcesywnie na pierwszych siedmiu soborach powszechnych (począwszy od soboru Nicejskiego w 325 r., a zażarte spory chrystologiczne trwały jeszcze przez parę wieków), którym patronował Kościół katolicki, mający z ewangelicznym Jezusem raczej mało wspólnego. Będę więc musiał jakoś rozdzielić (być może na dwa teksty) tych dwóch bardzo różnych Panów, aby być w zgodzie nie tylko z biblijnym przekazem, ale też ze świadectwami historycznymi i wiedzą religioznawczą. A zatem cóż takiego mógłby napisać były wyznawca ewangelicznego Jezusa, do swego byłego Pana, Jezusa Chrystusa?


                                                          ------ // ------

LIST BYŁEGO WYZNAWCY DO JEGO BYŁEGO PANA JEZUSA CHRYSTUSA.

 

„Dobry Boże”,.. tak bym kiedyś zaczął ten list, kiedy jeszcze wierzyłem w prawdziwość religijnego, a już szczególnie biblijnego przekazu. Jednakże od czasu kiedy przestałem jedynie wierzyć, a zacząłem też myśleć (za radą starożytnego filozofa Seneki), nauczyłem się dostrzegać w religiach jak i w ich „Pismach Świętych” mnóstwo wewnętrznych sprzeczności, czyniących owe „prawdy objawione” niewiarygodne (nie mówiąc już o niedorzeczności). Aby nie być gołosłownym, przytoczę niektóre (z racji na ich wielką ilość) przykłady tychże sprzeczności, zaczerpnięte z Twojego ponoć ziemskiego życiorysu przedstawionego w Ewangeliach. Pierwszy z nich dotyczy Twojego rzekomego rodowodu.

 

Zaczyna się on tak: „Rodowód Jezusa Chrystusa, syna Dawida, syna Abrahama,..” (Mt 1,1). Dalej wyszczególniane są imiona samych mężczyzn (tak, jakby rozmnażano się wtedy bez udziału kobiet!) i ta długa wyliczanka kończy się słowami: „Jakub ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem” (Mt 1,16). Jeśli ów rodowód ma mieć sens, to należy przyjąć, iż Twoim ojcem był Józef, mąż Maryi. Bez tego założenia, cały pieczołowicie wyszczególniony Twój rodowód byłby pozbawiony sensu. Jednak kilka zdań dalej czytamy:

 

„Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienna za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1,18). Jeśli więc Maryja została brzemienna za sprawą Ducha Świętego, to Twój rodowód zaczynający się od Dawida jest całkowicie pozbawiony sensu. Nie może bowiem być tak, że te dwa różne rodowody przedstawiają prawdę. Albo jesteś synem Boga Jahwe spłodzonym z Maryją „za sprawą” Ducha Świętego, wtedy Twój „rodowód” jest bardzo krótki. Albo jesteś synem Józefa cieśli, a wtedy można by przyjąć ten Twój biblijny „rodowód” za możliwy.

 

Druga sprawa, która wydaje mi się dość dziwna, jest związana z Twoim chrztem w Jordanie, udzielonym Ci przez Jana Chrzciciela. Jest to tak przedstawione w tej samej Ewangelii: „A gdy Jezus został ochrzczony, natychmiast wyszedł z wody. A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie” (Mt 3,16,17). Można się z tego obrazowego opisu domyśleć, że obecny przy tym wydarzeniu Jan Chrzciciel także był świadkiem tego niewątpliwego cudu, prawda? Jednak parę stron dalej czytamy: „Tymczasem Jan, skoro usłyszał w więzieniu o czynach Chrystusa, posłał swoich uczniów z zapytaniem: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Mt 11,2). Dziwne, prawda? Być naocznym świadkiem takiego cudu i mieć jeszcze jakieś wątpliwości?!

 

Następna sprawa, która nie daje mi spokoju i o którą chciałbym Cię spytać, to Twoja dana uczniom obietnica (notabene niezrealizowana do dziś), rychłego nadejścia królestwa bożego na Ziemi. W Ewangeliach jest to tak przedstawione: „Idźcie i głoście: „Bliskie jest już królestwo niebieskie”. /../ Nie zdążycie obejść miast Izraela, nim przyjdzie Syn Człowieczy” (Mt 10,7,23). „Albowiem Syn Człowieczy przyjdzie w chwale Ojca swego razem z aniołami swoimi, i wtedy odda każdemu według jego postępowania. /../ „Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim” (Mt 16,27,28). „Zaprawdę, powiadam wam: Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie” (Mt 24,34).

 

Jak zatem wytłumaczysz, że to obiecane przez Ciebie rychłe nadejście królestwa bożego na Ziemi, które miało nadejść nie dość, że za życia tamtego pokolenia, nie dość, że tak szybko, iż Twoi uczniowie mieli nie zdążyć obejść miast Izraela, a nawet jeszcze szybciej, o czym świadczą te słowa z NT: „Dzieci, jest już ostatnia godzina, i tak jak słyszeliście, Antychryst nadchodzi /../ stąd poznajemy, że już jest ostatnia godzina” (1J 2,18). Tymczasem minęły dwa tysiąclecia od złożenia tamtych obietnic, a owego królestwa bożego na Ziemi jak nie było, tak nie ma nadal! Jak wytłumaczysz współczesnym wiernym to niezrozumiałe opóźnienie?

 

Że co, pomyliłeś się w prognozach dotyczących tej obietnicy? A może Twój Ojciec miał inną koncepcję w tej kwestii, albo nie chciał się zgodzić na ten Twój ekstrawagancki pomysł? Poza tym, jak wytłumaczysz te powtarzające się często słowa, np. „w tych ostatnich dniach Bóg przemówił do nas przez Syna” (Hbr 1,2), albo: „raz jeden ukazał się teraz na końcu wieków” (Hbr 9,26). Czy też: „To bowiem, co się do Mnie odnosi, dochodzi kresu” (Łk 22,37). Nie są to wyraźne zapowiedzi końca świata? Jednakże najciekawsza z tych wizji jest ta: „On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na was” (1P 1,20). Jak właściwie powinno się zrozumieć te słowa?

 

Nie wiem jak teolodzy i apologeci nakazują wiernym rozumieć tę religijną „prawdę”, lecz mi logika podpowiada następującą interpretację. Otóż jest w niej mowa o Jezusie Chrystusie Zbawicielu grzesznej ludzkości, który – jak się okazuje – był przewidziany przez Boga do tej roli jeszcze przed stworzeniem świata! Czyli dużo wcześniej zanim Bóg „zrobił” pierwszych ludzi, ale co najważniejsze, dużo wcześniej zanim dostąpili oni upadku w raju, w rezultacie którego ich natura została skażona grzesznymi skłonnościami. Co miało ponoć skłonić Boga do ukarania ludzi i wygnania z raju. Nosi on nazwę grzechu pierworodnego, przenoszącego się drogą płciową na następne pokolenia, który skaził swym piętnem całą ludzkość.

 

Dlatego ten Twój „miłosierny” Ojciec Niebieski przeznaczył właśnie Ciebie na ofiarę ponoć odkupującą grzechy ludzkości, dzięki której wierzący w Ciebie będą mogli dostąpić po śmierci zbawienia swych dusz i tym sposobem spędzić wieczność w niebie, a nie w piekle. Paradoks tej religijnej „prawdy” polega na tym, że na pozór wydawać by się mogło, iż Twoja odkupicielska ofiara jest czymś w rodzaju „pomocnej dłoni” wyciągniętej do ludzkości przez litościwego Boga, który wiedząc, iż człowiek sam nie jest w stanie pomóc sobie w tej kwestii, w ten (bolesny dla siebie, ale widocznie jedyny) sposób zechciał pomóc ludziom.

 

Okazuje się jednak, iż Bóg jeszcze przed stworzeniem świata „przewidział”, że w raju dojdzie do kuszenia ludzi przez podstępnego i przebiegłego węża, i że to kuszenie będzie na tyle skuteczne, iż dojdzie do ich upadku, i że będzie „musiał” ich srogo ukarać, między innymi wygonieniem z raju z tą ich ułomną i grzeszną naturą, z którą chcąc nie chcąc będą zmuszeni się rozmnażać, a co za tym idzie przenosić ów grzech na następne pokolenia. Skoro tak się sprawy mają, to wynika ponad wszelką wątpliwość, że Twój Ojciec nie musiał wcale karać ludzi w raju, bo wiedząc wcześniej do czego ma dojść w naszej rzeczywistości, mógł po prostu nie dopuścić do tych karygodnych wydarzeń, nieprawdaż?

 

Co nie powinno być zresztą dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę choćby niektóre atrybuty Boga: wszechmoc, wszechwiedzę i wszechobecność w swym dziele. Czyż Ty sam nie uczysz ludzi słów w modlitwie: „Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie” (Mt 6,8)? No, właśnie! Jak zatem w tym kontekście powinienem oceniać Twoje zachowanie jak i zachowanie Twojego Ojca Niebieskiego? No, proszę! Może sam coś mądrego byś mi podpowiedział, bo ja nawet nie potrafię wyrazić swej dezaprobaty dla takich zachowań naszych „dobrych” i „miłosiernych” ponoć Bogów! A to jeszcze nie wszystko!

 

Ciekawy jestem bowiem, dlaczego w Ewangeliach jest taki fragment, w którym sam sobie zaprzeczasz i to z takim przekonaniem i bez najmniejszego wahania, jakbyś naprawdę tego nie dostrzegał?! Chodzi mi o to zdanie: „Ty jesteś Piotr (czyli skała) i na tej skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą” (Mt 16,18). Nie uważasz, iż ten pogląd w Twoim przypadku jest (delikatnie mówiąc) całkowicie niepojęty i nie do przyjęcia?! Ty, który przez cały czas głosiłeś mające wkrótce nadejść Królestwo Boga na Ziemi, nagle zmieniasz diametralnie swoją koncepcję i zapowiadasz zbudowanie swojego ziemskiego Kościoła, który ma trwać z założenia po wieki wieków?! Eschatologia i Kościół nie przeczą sobie?

 

Wiem, że dla zdecydowanej większości wiernych tej religii i tego Kościoła ów teologiczny paradoks nie istnieje, bowiem nie dostrzegają go po prostu. Zgodnie zresztą z konstatacją Feuerbacha: „Człowiek w religii ma oczy po to, by niczego nie dostrzegać, uszy, by niczego nie słyszeć i rozum po to, by jedynie wierzyć, a nie myśleć” (cytuję z pamięci). Ale co ma zrobić człowiek, który pragnie potwierdzać i weryfikować rozumem tzw. „prawdy wiary”? Co byś mi radził w tej sytuacji? Wiem, wiem! Przytoczyłbyś zapewne sławetną radę Blaise Pascala: „Należy bezkrytycznie przyjąć wszystkie słowa Biblii i niekonsekwencje teoretyczne i praktyczne aktu wiary”. Albo radę M. Lutra: „Moi drodzy, jeśli zetkniecie się z problemem teologicznym, na który nie potraficie udzielić odpowiedzi, /../ pomińcie go milczeniem”.

 

Niestety (a może na szczęście?) ja tego nie potrafię. Tak jak św.Augustyn radził, że aby zrozumieć, wpierw należy uwierzyć, u mnie jest dokładnie odwrotnie: abym uwierzył, wpierw muszę zrozumieć i co istotne, taką kolejność uważam za właściwą. Dlatego jeśli już zdecydowałem się napisać ten list do Ciebie, to pozwól, iż korzystając z okazjo jeszcze trochę Cię popytam w paru spornych (dla mnie oczywiście) kwestiach. Np. jak mam rozumieć tę Twoją wyrażoną w „ewangelicznym duchu” wypowiedź:

 

„Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową /../ Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest mnie godzien. Kto nie bierze swego krzyża i idzie za Mną, nie jest Mnie godzien” (Mt 10,34-38). No, proszę! Ciekawy jestem jakiż to rodzaj „miłosierdzia” i „miłości” do ludzi przemawia przez Ciebie w tych słowach, bo sam nie umiem tego nazwać.   

 

Cóż to jednak za infantylne wyrzuty z mojej strony, skoro stać Cię na takie słowa: „Syn Człowieczy pośle aniołów swoich: ci zbiorą z Jego królestwa wszystkie zgorszenia i tych, którzy dopuszczają się nieprawości, i wrzucą ich w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” /../ Tak będzie przy końcu świata: wyjdą aniołowie, wyłączą złych spośród sprawiedliwych i wrzucą w piec rozpalony; tam będzie płacz i zgrzytanie zębów” (Mt 13,41). „Lecz kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą we Mnie, temu byłoby lepiej kamień młyński zawiesić u szyi i utopić go w głębi morza”. (Mt 18,6). „Wtedy odezwie się do tych po lewej stronie: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom! /../ I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego” (Mt 25,41,46).

 

No, no! Aż trudno uwierzyć, iż te słowa wypowiada ktoś, kto sam doświadczył czym jest ból, cierpienie, strach i dojmująca rozpacz. Kto miał być z założenia „lekarzem ludzkości” i ukojeniem ich wrodzonego lęku przed śmiercią i nieistnieniem. A co Ty – wybawca ludzi ponoć – im oferujesz? Piec rozpalony gdzie będzie płacz i zgrzytanie zębów,.. kamień młyński u szyi i utopienie w głębinach morskich,.. piekło ogniste z wiecznymi mękami! No, nieźle! Ale czego dobrego można się spodziewać po kimś, kto swych rodaków wyzywa od „węży, plemienia żmijowego, które nie ujdzie potępienia w piekle”?!

 

Przyznam Ci się, iż kiedyś te „Twoje wypowiedzi” bardzo mnie raniły, bowiem w żaden sposób nie potrafiłem zrozumieć tej Twojej bardzo dziwnej postawy (jak na litościwego Syna Bożego, który złożył swe życie w ofierze, by ocalić ludzkość), która jest całkowicie sprzeczna z wartościami jakie przedstawiłeś w Kazaniu na Górze! Nie potrafiłem pojąć skąd i dlaczego są takie wielkie sprzeczności w Twoim wizerunku i jak ma się do tego symbol Twojego cierpienia: konającego człowieka rozpiętego na krzyżu, który oddał swe życie dla wyższej sprawy ponoć, dla dobra ludzkości? Na szczęście teraz już wiem o co chodzi w tej religii.

 

Odkąd zacząłem interesować się religioznawstwem, te niewytłumaczalne dotąd problemy religijno-teologiczne stały się dla mnie wreszcie zrozumiałe, a niepojęte dotąd sprzeczności zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Okazało się bowiem, iż nie wiedziałem o religiach tego, co najważniejsze. A mianowicie tego, że nie są one "Prawdami objawionymi ludziom przez Boga", jak wmawiają wiernym duszpasterze, lecz wręcz odwrotnie: to sami ludzie (kapłani wszechczasów) wykreowali swych bogów/Boga na własne podobieństwo i obraz. Dlatego ci nasi bogowie są tak samo niedoskonali i ułomni jak ich prawdziwi twórcy.



Od tego czasu przestały mnie irytować infantylne wypowiedzi naszych rzekomych "bogów", jak i ich pełne sprzeczności wizerunki, graniczące wręcz z karykaturą bóstwa, którą może wykreować chyba tylko chora i mocno ograniczona wyobraźnia ludzka. Od kiedy to wszystko sobie uświadomiłem, stałem się osobnikiem wolnym od religijnego uzależnienia, widzenia i wartościowania świata, jak i człowieka. To tyle, co chciałem Ci napisać w tym liście, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że jego adresat jest fikcyjnym bytem, którego idea istnieje głównie w naszych umysłach i która dobrym ludziom pozwala być jeszcze lepszymi, a złym ludziom daje "moralne" uzasadnienie do czynienia zła w "imię boże", nazywanego obłudnie "dobrem". Żegnaj zatem mój były Panie,.. to pisałem ja, jeden z Twoich dawnych, a
obecnie wyzwolonych niewolników.

 

Grudzień 2020 r.                                ------ cdn.------