Kocia sprawa


Hili 2014-02-01

Mój przyjaciel, Jerry Coyne, z nieznanego bliżej powodu ma  słabość do kowbojskich butów. Bardziej zrozumiały jest natomiast fakt, że kocha koty; koty dzikie i domowe, wielkie i małe, a już małe kotki rozczulają go bezgranicznie. Zastanawia mnie dlaczego pisał swój doktorat o muszkach owocowych (pewnie dlatego, że są jeszcze mniejsze).

Lubię mojego przyjaciela, bo on mnie bardzo  kocha i szanuje. Profesor Ceiling Cat (jak nazywamy go my, którzy mamy prawo do pewnej poufałości) twierdzi, że nadszedł czas, by polskie inteligentne koty (oraz dzielący ich habitat ludzie) dowiedziały się o istnieniu właściwie kierowanej (przez niżej podpisaną) strony internetowej.


Nie jestem kotem w butach, a już z pewnością nie w kowbojskich, jestem kotem dachowym, czyli kotem dbającym o wysoki poziom. Krótko mówiąc:


Jestem, która jestem.
Jestem, która jestem.

Docierają do nas opinie, że ta nasza strona nie jest zła, niektórzy twierdzą nawet, że jest wręcz dobra.  Wspaniała Kaja Bryx powiedziała do Andrzeja: „Ta wasza strona zwala z nóg”. I to jest prawda, kiedy patrzę na moich pracowników wieczorem, to zastanawiam się czy będą mieli siły, żeby się umyć.  (Na szczęście po kilku godzinach snu wracają do siebie i siadają do komputerów.)


Henryk też wydzwania z Göteborga i mówi, że coś w sprawie informacji dla myślących kotów trzeba zrobić. Andrzej nawet od czasu do czasu pisze jakiś własny artykuł, ale do marketingu to on głowy nie ma.   


Jak tylko ruszyliśmy z „Listami”, w pierwszym mailu do redakcji przyszła wiadomość „Programista pomoże w sadzie”. Autor maila, fajny człowiek, sam ma trzy koty, jak takiemu odmówić? Na dodatek mieszka z tymi kotami, córeczką i ogromnie sympatyczną żoną w pobliskim Włocławku, więc maile docierają w ułamek sekundy. Okazało się, że nie tylko wie co mówi, ale i wie co robi, co w towarzystwie, które woli robić coś, niż być kimś, nie jest tak całkiem bez znaczenia.


No więc, jak Jacek (bo o Jacku Chudzińskim tu mowa), dowiedział się, że trzeba jakoś dotrzeć do inteligentnych kotów (oraz do dzielących z nimi habitat ludzi) z informacją o naszej sadowniczej sztuce epistolarnej, zrobił coś, co, żeby uniknąć słowa reklama, można nazwać wizytówką.


Teraz pytanie co dalej.          


Opowiadała Małgorzata o angielskim wiejskim pensjonacie, w którego oknie była deklaracja jego właścicieli, że nie ma ludzi obcych, że są tylko przyjaciele,  których  jeszcze nie znamy.


Nie jest to prawdziwa prawda, bo są tacy, których nie mamy ochoty oglądać, a jak już, to tylko przez grubą szybę. Zachowując kotum separatum w kwestii tak szerokiej definicji pojęcia przyjaciół, do których warto pisać listy, powinniśmy  jednak podjąć wysiłek, dotarcia do tych kotów i dzielących ich habitat ludzi, do których pisać warto.        


Zdaniem mojego zastępcy najlepiej, żebym się sama tym zajęła. No cóż, sądzę że najlepszy byłby konkurs wśród już szanujących nas czytelników na najbardziej dowcipne polecenia „Listów” osobom, które posiadają koty i zasługują na szacunek.


Stworzona przez Jacka Chudzińskiego wizytówka może być tu pomocna.



Oczywiście jak mowa o konkursie, to ludzie od razu pytają o nagrody, jakby już sam honor zwycięzcy nie wystarczył. Zaproponowałam jako pierwszą nagrodę kubek z moją podobizną.



Niestety, mój zastępca twierdzi, że to będzie kłopot, że te kubeczki, które mamy, to prezent od Jerrego z Chicago, a w Dobrzyniu takich nie robią. Chwilowo stanęło na tym, że autorów dziesięciu najdowcipniejszych poleceń Listów z naszego sadu nagrodzimy egzemplarzami książki „I z wichru odezwał się Pan” z moją osobistą dedykacją.


Przetestowane na znajomych prace konkursowe prosimy przesyłać tu: andrzej.koraszewski@listyznaszegosadu.pl , względnie otwierając w zakładkach „Listów” okienko: „Wyślij list do redaktora”.  
Ogłoszenie wynikow konkursu w dniu 1 marca 2014 roku.