Argument z większości nie oznacza nic ponad to, że większość ma jakiś nawyk - albo go nie ma. Większość nosi poliestrowe szatki i nie lubi słuchać Mozarta. Większość korzysta z fast food i ogląda seriale. Większość nie lubi się w nic wtrącać, a przy tym uważa (tu i tam), że nie należy zostawiać otwartych drzwi i zakładać ametystowej bransolety na wieczorny spacer po mieście. Ani też upijać się z przypadkowymi znajomymi. Coś z tego wynika? I owszem, ale nie to, co się założyło: ani poliester i fast food nie są zdrowe, ani seriale nie są lepsze od muzyki Mozarta; ani obojętność na otoczenie nie jest najgodniejszą postawą, acz zamykanie drzwi, stosowny strój i niepicie z nieznajomymi to istotnie zachowanie przezorne.
Aliści za akceptację ograniczeń w stroju oraz swobodzie towarzyskiej, dla pań zwłaszcza, już by się gromy posypały - i to bynajmniej nie ze strony większości. Najwyraźniej sami orędownicy racji vox populi od czasu do czasu sami kwestionują jego tożsamość z głosem boskim i skłaniają się raczej ku opinii Irzykowskiego (którego zresztą rzadko kojarzą), że "vox populi to albo vox Dei, albo wielkie głupstwo". O tym zaś, czym jest, stanowczo zbyt często przesądza doktryna. Tego zaś należy się wystrzegać.
Aliści za akceptację ograniczeń w stroju oraz swobodzie towarzyskiej, dla pań zwłaszcza, już by się gromy posypały - i to bynajmniej nie ze strony większości. Najwyraźniej sami orędownicy racji vox populi od czasu do czasu sami kwestionują jego tożsamość z głosem boskim i skłaniają się raczej ku opinii Irzykowskiego (którego zresztą rzadko kojarzą), że "vox populi to albo vox Dei, albo wielkie głupstwo". O tym zaś, czym jest, stanowczo zbyt często przesądza doktryna. Tego zaś należy się wystrzegać.