Jest taka przypadłość, którą nazywam "niezbędnym deficytem". Polega ona na tym, że gdy czegoś (lub kogoś) najbardziej potrzeba, wtedy właśnie znika. Od lat najlepiej obserwuje się ten fenomen na przykładzie arabistów. Jest ich sporo - na uczelniach, w redakcjach, biurach podróży, większych bibliotekach i domach aukcyjnych, w placówkach celnych itd. Ale w sytuacjach krytycznych "pusto, jakoby nikogo nie było". Brak kogoś, kto by słowa rozumiał i objaśnił kulturową matrycę zachowania łata się więc jakąś doraźnie skleconą spółką psychologa z socjologiem, którzy wyczarują rytualne już zapewnienie, że tak to jest, gdy doskwiera systemowe wykluczenie i postępująca gettoizacja; słowem, że to nasza bardzo wielka wina.
Pozostaniemy z tym pewnikiem albo z tajemnicą. Arabiści zjawią się niezawodnie, gdy będzie potrzeba porozmawiać o Izraelu.
Pozostaniemy z tym pewnikiem albo z tajemnicą. Arabiści zjawią się niezawodnie, gdy będzie potrzeba porozmawiać o Izraelu.