Zaczytałam się wczoraj wspominaniem Ludwika Lewina. Różne wątki obezwładniły, w wielkim zresztą bałaganie i mętliku spraw natury ogólnej i bardzo jednostkowych. Ludwik Stomma się przypomniał; gromki śmiech, który czasem rozsadzał półpiwniczny korytarz na parterze Broscianum. Warszawskie mieszkanko, w którym pod nieobecność gospodarza nie wiadomo było, na którą książkę noc zarywać, bo cuda na regałach były. I zaraz samo Broscianum się na pierwszy plan wepchnęło, jak schronisko duchów. Anna Zambrzycka - nieobecna, Czesław Robotycki - nieobecny. Nie ma Ludwika Stommy, nie ma bardzo pyskatego i nie bardzo sumiennego studenta Konstantego Miodowicza; ani nie mniej pyskatego, ale życzliwego światu Susła, który Henrykiem Skupem był wyłącznie w nieuniknionych wcieleniach urzędowych. Ani drobnej, bardzo starszej damy, postrachu wszystkich, od studenta do docenta, Jadwigi Klimaszewskiej. Nie ma, i już. Trwa tylko bardzo zabytkowe i odwiecznie, a piekielnie niefunkcjonalne gmaszydło. Niby swojskie, acz i ta swojskość naznaczona uszczerbkiem. W miejscach, gdzie Anna Krajewska i Małgorzata Bator a to zbierały podpisy pod petycjami zacnymi i jednoznacznymi, a to organizowały mocno nieliczne, za to całkowicie godne i pokojowe pikiety, przekotłowało się zeszłego lata i jesieni coś całkiem innego...
I zaraz potem wprzędła się myśl o stratach, stratach i stratach - o tych wybitnych matematykach, lingwistach i artystach, którzy pod różnymi banderami i na chwałę krajów, które im dały schronienie pędzili żywoty pracowite i niedaremne. Pozostało westchnienie: jakie to szczęście, że w Polsce nie ma złóż diamentów ani złota, bo dopiero by się nie opłacało; i tyle byłoby do spartolenia, że dopiero koniec świata by ten proceder zamknął. W końcu już nie wiedziałam, co z tego bardziej uwiera i od czego ciężej ręce opadają.
Pewną pociechą jest, że też już raczej niezbyt długo będę czuć to uwieranie i ciężkość rąk przy takich przypływach i poruszeniach pamięci. Ciężkość to na razie symboliczna, bo ludzie, którzy długo zaprzyjaźnieni byli z niektórymi instrumentami, zwykle do późnych lat zachowują sprawne i silne dłonie. [Wtręt z całkiem innej bajki: do dzisiaj bawią mnie reakcje ludzi, których dopiero poznaję, na powitalny uścisk dłoni.] Nadal swobodnie posługuję się dużym, teleskopowym sekatorem. Ale nikt nie wie, kiedy przyjdzie mi tylko patrzyć na ukochane róże. To wiem, że nie chciałabym zbyt długo tylko na nie patrzyć, bo na to całkiem nie jestem gotowa. Na to, żeby spomiędzy nich w miarę szybko zniknąć - i owszem.
Hej!
Z: hobo
2025-07-10 20:08
Sam mam 80 lat i to wszystko tłumaczy :) Szacunek za odwaloną dobrą robotę, bliska mi duszo. Ale czas nas odziera ze wszystkiego i pora się żegnać ze światem. Taka kolej rzeczy. Też ciągnę póki mogę i pewnie padnę w biegu, czego i tobie życzę :) Świat da sobie radę bez nas. Pozdrowienia dla Hili, poskrob ją ode mnie po łebku.
PS. A w "Skąd się wzięło dobro i zło" zapomniałeś na początku je zdefiniować :)
I zaraz potem wprzędła się myśl o stratach, stratach i stratach - o tych wybitnych matematykach, lingwistach i artystach, którzy pod różnymi banderami i na chwałę krajów, które im dały schronienie pędzili żywoty pracowite i niedaremne. Pozostało westchnienie: jakie to szczęście, że w Polsce nie ma złóż diamentów ani złota, bo dopiero by się nie opłacało; i tyle byłoby do spartolenia, że dopiero koniec świata by ten proceder zamknął. W końcu już nie wiedziałam, co z tego bardziej uwiera i od czego ciężej ręce opadają.
Pewną pociechą jest, że też już raczej niezbyt długo będę czuć to uwieranie i ciężkość rąk przy takich przypływach i poruszeniach pamięci. Ciężkość to na razie symboliczna, bo ludzie, którzy długo zaprzyjaźnieni byli z niektórymi instrumentami, zwykle do późnych lat zachowują sprawne i silne dłonie. [Wtręt z całkiem innej bajki: do dzisiaj bawią mnie reakcje ludzi, których dopiero poznaję, na powitalny uścisk dłoni.] Nadal swobodnie posługuję się dużym, teleskopowym sekatorem. Ale nikt nie wie, kiedy przyjdzie mi tylko patrzyć na ukochane róże. To wiem, że nie chciałabym zbyt długo tylko na nie patrzyć, bo na to całkiem nie jestem gotowa. Na to, żeby spomiędzy nich w miarę szybko zniknąć - i owszem.
PS. A w "Skąd się wzięło dobro i zło" zapomniałeś na początku je zdefiniować :)