Dylematy demokraty, chochoła i warchoła


Andrzej Koraszewski 2023-03-25

Piętnastoletnia Greta Thunberg informująca w 2018 roku pod szwedzkim parlamentem, że nie chodzi do szkoły, bo walczy z globalnym ociepleniem. [Źródło zdjęcia: Wikipedia]
Piętnastoletnia Greta Thunberg informująca w 2018 roku pod szwedzkim parlamentem, że nie chodzi do szkoły, bo walczy z globalnym ociepleniem. [Źródło zdjęcia: Wikipedia]

Francja: po przyjęciu przez rząd reformy o podniesieniu wieku emerytalnego rozszalała się kolejna fala protestów. Według związkowców protestowało trzy i pół miliona ludzi, według władz niespełna dwa miliony. Paraliż komunikacji kolejowej i miejskiej, brak paliwa na stacjach benzynowych. W czwartkowych zamieszkach 149 policjantów zostało rannych, aresztowano ponad 200 osób.    

 

Czy we Francji jest jeszcze demokracja? Rząd prezydenta Macrona ogłosił reformę bez poddawania jej pod głosowanie w parlamencie. Powołano się na stosowny paragraf konstytucji, zaś pani premierka Elisabeth Borne oznajmiła uczciwie, że nie można ryzykować odrzucenia koniecznej reformy przez parlament. Partie opozycyjne mówią o niszczeniu demokracji i upokorzeniu parlamentu, a związki zawodowe ruszyły z zapewnieniami, że rozwalą kraj.


Wydatki na emerytury są astronomiczne, grożą załamaniem się funduszy emerytalnych, podnoszenie wieku emerytalnego ma być stopniowe, chwilowo z 62 lat na 64 lata.


Zapowiedzi związkowców nie są gołosłowne, w styczniu, kiedy rząd przedstawił propozycję reformy, pracownicy państwowej firmy dystrybucyjnej EDF ograniczyli dostawy prądu. Stanęło osiem reaktorów jądrowych i jedna hydroelektrownia. Pomysłowi związkowcy odcinali energię od domów posłów popierających reformę. Chyba jednak poparcie społeczeństwa było mniejsze niż się związkowcom marzyło, bo styczniowe demonstracje trochę się wyciszyły i w dwa miesiące później rząd wprowadził reformę, dopuszczając w parlamencie debatę, ale nie głosowanie.


Można się domyślać, że ta reforma jest rzeczywiście konieczna, a protesty mogą być autodestrukcyjne. W końcu lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku organizujący niezliczone strajki związkowcy przyspieszyli bankructwa tysięcy przedsiębiorstw (co w późniejszych latach spowodowało masową ucieczkę pracowników od związków zawodowych). Jednocześnie te dzisiejsze francuskie konflikty wokół sprawy podniesienia wieku emerytalnego po raz kolejny pokazują kryzys parlamentarnych form rozstrzygania sporów, odmowę dyskutowania o meritum i rosnący zachwyt dla anarchii. Uliczne protesty albo zmieniają się w orgie niszczenia i rabunku, albo dostarczają poczucia nabożnej wspólnoty w tłumie, połączonym wspólną niewiedzą, o co właściwie chodzi. Kolorowe stroje, rewia transparentów, morze przyjaciół, którzy razem wyszli z domu i razem idą od ołtarza do ołtarza. Znajomość szczegółów planowanej reformy, ani tym bardziej powodów, dla których ktoś tam sądzi, że może być konieczna, nie jest wymagana, zgoła przeciwnie, próby roztrząsania różnych za i przeciw mogą zrujnować całą przyjemność świętych obcowania.


Swoją drogą problem jest ciekawy, bo prawdopodobnie kolejne pokolenia pracować będą dłużej, ale będą równocześnie cieszyć się krótszym tygodniem pracy.


Eksperymenty z czterodniowym tygodniem pracy są w pełnym toku i wszyscy są pełni zachwytu. Jak informuje businessinsider.com.pl eksperyment skrócenia tygodnia pracy przeprowadzony w ponad sześćdziesięciu brytyjskich firmach przy zachowaniu tych samych wynagrodzeń, po sześciu miesiącach pokazał, że nie spadła wydajność, zmalała liczba dni chorobowych, poprawiła się atmosfera i było więcej dni słonecznych. W krótkim doniesieniu brak informacji, ile w tych firmach jest miejsc pracy wymagających obsługi ciągłej (a tym samym ilu nowych pracowników trzeba było zatrudnić), co te firmy produkowały, ani jak eksperyment przygotowywano. Niezależnie od wszystkiego możemy sobie wyobrazić, że tak jak dziś oczywistością są wolne soboty, tak z czasem może się okazać, że da się produkować więcej i taniej z wolnymi piątkami. Problem w tym, że to nie zmniejsza zagrożenia funduszy emerytalnych i przesunięcie wieku emerytalnego może być konieczne, a rozwój sztucznej inteligencji i tak zapewne poważnie przetasuje rynek pracy.


Pytanie czy można dostosowywać się do nowych czasów bez dramatycznych wstrząsów społecznych? Te nowe czasy to z jednej strony nieprawdopodobny wzrost produkcyjności i zamożności, (ktoś kiedyś dla zabawy próbował obliczyć ilu niewolników musiałby mieć współczesny mieszkaniec Zachodu, żeby mieć komfort życia zbliżony do tego, co ma, ale my na szczęście niewolimy energię, a nie ludzi), z drugiej strony mamy negatywy w postaci zniszczeń środowiska, złego wpływu ma klimat, nowych form nierówności społecznych, a wreszcie nowych form komunikacji wraz z ich plusami i minusami w postaci nieustającego szumu informacyjnego. 

Nieufność wobec instytucji demokratycznych, wobec polityków, wobec mediów, nauki i religii prowadzi do zmasowanego poczucia niepewności i poszukiwania informacji o otaczającym nas świecie często w najmniej wiarygodnych źródłach.


Szwedzka licealistka, Greta Thunberg otrzymała swój trzeci doktorat honorowy. Tym razem uniwersytet w Helsinkach przyznał jej doktorat z teologii. (Wcześniej, w 2019r., belgijski uniwersytet przyznał jej doktorat honorowy za podnoszenie świadomości, a w 2021 roku Kolumbia Brytyjska dostarczyła jej doktorat honorowy z prawa.) Czy doktorat honorowy z teologii jest najwłaściwszy dla młodej kobiety, która rozpoczęła swoją światową karierę od odmowy nauki szkolnej w imię głoszenia telewizyjnych objawień? Wielu ludzi może się w tym miejscu oburzyć, ale uważna analiza jej wystąpień pokazuje wyraźnie, że jej rewelacje nigdy nie wykroczyły poza to, czego mogła się dowiedzieć od dziennikarzy, a sukces jej aktywizmu polegał na tym, że powtarzała głosem wystraszonego dziecka to, co usłyszała od nazbyt pewnych siebie dorosłych.


Narodziny Grety Thunberg dzielą od moich 63 lata, ale łączą nas podobne młodzieńcze reakcje na doniesienia medialne. Mój pierwszy opublikowany w gazecie (wiosną 1956 roku) wiersz opowiadał o lęku. Zaczynał się tak: „Drzewa na nasze trumny nie rosną nigdzie/nasza śmierć drzemie w uranowych złożach/dojrzewa za kratami laboratoriów…”. Pan redaktor był zachwycony, nie wiem, czy zdawał sobie sprawę z tego, że cieszy go widok nastolatka, który jest pilnym czytelnikiem gazet i którego skutecznie udało się wystraszyć? (Wątpliwe, aby była to poetycka wartość samego wiersza.)    


Czy Greta Thunberg jest zjawiskiem szczególnie dobrze pokazującym problemy naszych czasów? Informację o fińskim doktoracie z teologii przyznanym szwedzkiej licealistce zamieściłem na mojej stronie Facebooka, z dopiskiem, że „to jeszcze nie pierwszy kwietnia, ale chyba nic lepszego już nie będzie”. Część zaglądających na moją stronę czytelników była szczerze oburzona. Zdumiony moim żartobliwym tonem czytelnik zwracał uwagę, że „przecież ona mówiła, że trzeba słuchać nauki”. To prawda, ale „nauka”, która do niej docierała, była nauką sprowadzoną do tytułów gazet, spłyconych doniesień o raportach, „nauką” pokazywaną przez pryzmat polowania na sensację dla zwiększenia poczytności pism i oglądalności telewizji. Tę „naukę” najlepiej pokazuje obrazek, na którym nowojorska statua wolności jest zalana przez ocean i tylko jej głowa wystaje. (Rozochocony polski dziennikarz zmajstrował sobie coś podobnego i pokazał warszawski pałac kultury zalany po zegar przez morze.) Ci dziennikarze nie znają raportów IPCC, dyskusji na temat komputerowych modeli, sporów o strategie, te lokalne i te globalne, a ci, którzy piszą streszczenia raportów, starają się je uatrakcyjnić pomijając nudne zastrzeżenia i wątpliwości, wybierając z widełek oszacowań najwyższe liczby, polując na naukowców straszących apokalipsą. Nie ma w tym niczego dziwnego, ta nowa warstwa kapłańska utrzymuje się z lajków, które tak pięknie przyciągają reklamy.


Szwedzka licealistka jest normalną inteligentną i wrażliwą dorastającą kobietą, która jeszcze nie wie, że zrobiono z niej chochoła, ikonę dla przekonanych, że to oni są głosem nauki. Przekonywanie mojego czytelnika, że nauka nie mówi, że mówią ludzie, że nauka to metoda stawiania i sprawdzania hipotez, powtarzania badań, nieustających metodologicznych sporów, gdzie nasza zdolność śledzenia ogranicza się do jednej, czy dwóch dyscyplin a w całej reszcie skazani jesteśmy na uproszczone przekazy, które mogą i często wprowadzają nas w błąd.  


Jest gorzej, to wprowadzanie nas w błąd stało się systemowe, kiedy gazeta jest współorganizatorem protestów, o których rzekomo informuje, próba przekazania obiektywnej informacji kończy się zwolnieniem dziennikarza. Media coraz częściej bronią linii generalnej ustanowionej przez kierownictwo i wszelkie wątpliwości są natychmiast karane. Kiedy zadaniem kierownictwa związku zawodowego nie jest obrona interesów związkowców (zależnego od sukcesów firmy), ale walka z pracodawcą, każda okazja mobilizacji do walki budzi natychmiast warcholskie żądze. (Tu również wątpliwości są natychmiast karane.) Polityczna rywalizacja „zmusza” do nieustannego krytykowania wszystkiego, co robią rywale, do walki, w której cel uświęca środki. Podsłuchy, fałszywe oskarżenia, wprowadzanie w błąd własnych sympatyków. Kiedy nie ma zasad, wszystko wolno. Przemilczanie faktów, o których wiemy, ale które naruszają spójność naszej narracji, to w tym arsenale grzech najłagodniejszy.     


Chcemy wierzyć, że nasze zaplute krajowe podwórko jest najgorsze, że „wielki świat” rządzi się jednak zasadami.


Amerykański historyk i badacz instytucji demokratycznych, John Fonte pisze, że na Zachodzie ideologiczne zmagania wcale nie toczą się między kapitalizmem i socjalizmem, że pojęcia lewicy i prawicy są dziś bezużyteczne i mylące, że jesteśmy świadkami starcia między globalistyczną międzynarodówką, a demokratyczną suwerennością.


W tym coś jest, warto się temu przyjrzeć. Z jednej strony widzimy nie tylko entuzjastów ponadnarodowych organizacji, takich jak ONZ, ponadnarodowych korporacji takich jak Google, czy Microsoft, ponadnarodowych NGO takich jak Amnesty International, ale i wyłanianie się ponadnarodowych elit patrzących z pewną odrazą na demokrację w ramach państw narodowych.


Czy jest jakiś konflikt między dążeniem do światowej demokracji a demokracją lokalną w państwie narodowym? Jego zdaniem, idea jakiegoś globalnego ładu okazała się nie tylko utopią, ale wręcz zagrożeniem dla demokracji. Wszyscy dziś mówią demokracja, ale każdy rozumie ją trochę inaczej i spalamy się jak słomiane kukły, w głębokim przekonaniu, że jesteśmy światli i dobrzy. Czasem występujemy również w roli warchołów, bo z naszymi przeciwnikami to rzeczywiście trudno wytrzymać.   


Bodaj najbardziej przeraża powszechna nieufność, ochoczo podsycana przez nową warstwę kapłańską, która odrzuca wątpliwości, rozważania i racje stron, na rzecz ulicznego sprzeciwu bez alternatywy.