Izrael to nie Kanada, więc nie będziemy zachowywać się tak jak oni


Douglas Altabef 2022-12-23

BENJAMIN NETANJAHU na spotkaniu z mediami. Netanjahu jest mistrzowskim prezenterem i orędownikiem Izraela, kraju, który jakkolwiek odnosi sukcesy, jest zawsze w niepewnej sytuacji i poważnie zagrożony.(zdjęcie: OLIVIER FITOUSSI/FLASH90)

BENJAMIN NETANJAHU na spotkaniu z mediami. Netanjahu jest mistrzowskim prezenterem i orędownikiem Izraela, kraju, który jakkolwiek odnosi sukcesy, jest zawsze w niepewnej sytuacji i poważnie zagrożony.

(zdjęcie: OLIVIER FITOUSSI/FLASH90)



Czasami nasze momenty olśnienia przychodzą, kiedy najmniej się ich spodziewamy lub kiedy były najmniej zamierzone. Taki moment objawił mi się w niedzielę, kiedy przeglądałem „Jerusalem Post” i zobaczyłem tytuł artykułu wstępnego: „Israel is not Canada”.


Ten artykuł redakcyjny dotyczył możliwości uchwalenia przez nowy rząd ustawy o uchyleniu orzeczeń Sądu Najwyższego przez Kneset. Tym, co skłoniło mnie do wymamrotania pod nosem „oczywiście!”, nie była treść artykułu wstępnego ani meritum argumentacji autora. Chodziło o prostą, oczywistą, a jednak być może mimowolnie przekazaną informację: Izrael rzeczywiście nie jest Kanadą.


Izrael znajduje się w egzystencjalnym uścisku z wrogimi sąsiadami i siłami, które po prostu nie mają żadnego odpowiednika dla Kanady ani dla jej mieszkańców. A zresztą, to samo można powiedzieć o wielu zachodnich demokracjach, w tym o krajach Europy Zachodniej i sąsiadujących z Kanadą na południu, Stanach Zjednoczonych.


Jak na ironię, nasz sukces jako narodu zaślepił innych i nie dostrzegają niepewności wszystkiego, co osiągnęliśmy. Klasyczna postawa „wszystko będzie dobrze”, która dominuje izraelski narodowy pogląd na życie, pozwala reszcie świata postrzegać Izrael jako mniej więcej przedłużenie ich samych.


Przez stosowanie własnej perspektywy do nas, naturalny jest przeskok do założenia, że te same wrażliwości i priorytety, które stosuje się do zachodniego świata, powinny oczywiście stosować się także do nas, a następnie naleganie, byśmy tak samo je przestrzegali. I w jakiś sposób, kiedy złożona rzeczywistość życia tutaj udaremnia lub nie pozwala na spełnienie takich założeń, reakcja jest często złowroga, histeryczna i niezrównoważona.


Nowy rząd Izraela i wewnętrzne podziały


Właśnie teraz mamy przedsmak tego stanu rzeczy, kiedy reszta Zachodu przypatruje się nowemu izraelskiemu rządowi, który najprawdopodobniej wkrótce zostanie ustanowiony. Z panującego na Zachodzie punktu widzenia nie da się niczego polubić w tym rządzie. Po pierwsze, na jej czele stanie przywódca, który dla wielu ludzi Zachodu zasiedział się zdecydowanie za długo.


Benjamin Netanjahu
 jest mistrzowskim prezenterem problemów i orędownikiem Izraela, kraju, który jakkolwiek odnosi sukcesy, jest zawsze w niepewnej sytuacji i bardzo zagrożony, pilnie potrzebując czujności i obrony.


Wielu na Zachodzie nie rozumie tego, ignoruje to lub nie wierzy w to i dlatego sądzi, że Netanjahu zdecydowanie zbyt długo zajmuje to stanowisko. Dla wielu z tych ludzi Zachodu powrót Netanjahu do władzy przypomina nagłe ponowne pojawienie się w horrorze wampira, którego śmierć właśnie oglądali.


Wystarczająco straszne, że Netanjahu powraca jako premier, ale spójrzcie na jego skrzydłowych: jego koalicja składa się z najgorszych ugrupowań w izraelskim społeczeństwie, jak również  ekstremistów religijnych i, jak się nad tym zastanowić, po prostu ekstremistów.


Dla większości zachodniego sposobu myślenia nie ma absolutnie niczego, co można by polubić, podziwiać lub znaleźć wspólny język z partiami, które zostały wybrane przez obywateli Izraela i które najprawdopodobniej będą wchodzić w skład nowego rządu.


Prawdę mówiąc, każda z tych partii koalicyjnych pojawiała się więcej niż raz w poprzednich rządach izraelskich, ale nigdy z wyłączeniem innych partii, których nie ma w koalicji dzisiaj, ani z takim poparciem społecznym, jakie zdobyły w ostatnich wyborach.


Wielu na Zachodzie uważało, że Izrael, jaki znali, przestał istnieć, kiedy Partia Pracy straciła władzę w 1977 roku, a premierem został Menachem Begin. Begin był… och, Żydem, a nie tylko Izraelczykiem. Zapomnij, że Ben-Gurion codziennie studiował Biblię. Begin cytował żydowskie mądrości i pisma i dostrzegał duchowy związek między historycznym przeznaczeniem narodu żydowskiego a ziemią i państwem Izrael, który odstrasza wielu na coraz bardziej zsekularyzowanym Zachodzie.


A teraz mamy prawdziwie religijnych ludzi, którzy będą kierować ministerstwami i ustalać zasady. Co więc świat powinien wywnioskować poza tym, że Izrael jest bliski stania się teokratycznym, halachicznym państwem, które bardziej przypomina Iran niż, no cóż, Kanadę?


Co gorsza, nie są to po prostu ludzie religijni, są to ludzie religijni wyznający konserwatywne (czyli reakcyjne, wsteczne lub neandertalskie) wartości, które mogą zagrozić równości płci, równości różnych orientacji seksualnych i każdej innej równości, którą zachodni obserwatorzy właśnie uznali za raison d’etre zachodniego życia.


Ironia polega jednak na tym, że bardzo niewiele z tego dało tym partiom napęd w wyborach. Do władzy doprowadziły je dwie kwestie, które wzbudziły największe zaniepokojenie i niewątpliwie przyczyniły się do największej frekwencji wyborczej, a mianowicie kwestie bezpieczeństwa i sprawy gospodarcze.


Mówiąc o bezpieczeństwie, nie mam na myśli Iranu, Hamasu i Hezbollahu. Odnoszę się do poczucia, że kraj jest nękany od wewnątrz przez bezprawie, a przywództwo bardziej koncentruje się na utrzymywaniu w ryzach problemów, które przekroczyły punkt wrzenia i, jak pokazały zamieszki w maju 2021 roku, mogą wykipieć.


Dramatyczny wzrost popularności Religijnej Partii Syjonistycznej, która w zasadzie prawie podwoiła liczbę głosów w porównaniu z poprzednimi wyborami, był głosowaniem na nowego szeryfa i na tych, którzy nie tylko będą mówić o problemach, ale zajmą się nimi. Patrząc na  wewnętrzne podziały można powiedzieć, że Izrael jest rzeczywiście bardzo podobny do innych krajów zachodnich, z których każdy ma swoją porcję wewnętrznych napięć i podziałów.


Istnieje jednak jedna zasadnicza różnica zwana marginesem błędu. Kraje zachodnie mają duży margines błędu, ale Izrael ma bardzo mały, wielu powiedziałoby, że w ogóle nie ma marginesu błędu. Izrael nie może sobie pozwolić na tolerowanie zaogniających się wewnętrznych podziałów, ponieważ w rzeczywistości nie są one tylko wewnętrzne.


Nasze obawy związane z arabskim bezprawiem są nieuchronnie związane z obawami o ich potencjalne lub rzeczywiste tworzenie wspólnej sprawy z wrogami, którzy nas otaczają. Raz jeszcze: nie odnosimy się tylko do tego, co może się wydarzyć w środku; musimy zawsze mieć oko na otaczające  nas sąsiedztwo, które nieustannie szuka sposobów, by nas zniszczyć.


Tak więc, drodzy przyjaciele z Zachodu, wyświadczcie nam proszę wielką przysługę i zobaczcie nas takimi, jakimi jesteśmy; zobaczcie miejsce, w którym faktycznie żyjemy; to, co jest wokół nas i to, co jest w nas. My, podobnie jak wy, cenimy demokrację, człowieczeństwo, sprawiedliwość oraz prawa obywatelskie i prawa człowieka. Zdajemy sobie również sprawę, że wszystkie te podobne wartości stosujemy w kontekście bardzo różnym od waszego.


Nie prosimy o współczucie. Ale znacznie więcej empatii i zrozumienia z pewnością byłoby wskazane.


Israel isn’t Canada, so we won’t act like it

Jerusalem Post, 20 grudnia 2022

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


*Douglas Altabef

 

Przewodniczący zarządu organizacji Im Tirtzu oraz dyrektor Israel Independence Fund.