Opowieści byłego premiera kraju wielkości znaczka pocztowego


Andrzej Koraszewski 2022-10-25


Przeczytałem, trudno się oderwać. Zastanawiam się, czy będzie recenzja w „Gazecie Wyborczej”. Licząca prawie siedemset stron autobiografia Benjamina Netanjahu. Skromnością autor nie grzeszy, umie pisać, ma się również czym chwalić. Znalezienie w tej książce faktograficznych błędów, wymaga niebywałej ekspertyzy. Ja takich błędów nie znalazłem. Czy ta książka pozwala zrozumieć lepiej zarówno Izrael, jego wewnętrzne konflikty, jak i samego autora? Ktokolwiek zastanawia się nad pytaniem dlaczego Izrael ściąga tak wielkie zainteresowanie świata, dlaczego wszyscy o nim piszą, dlaczego ten maleńki kraj budzi tak wielkie emocje, ta książka jest lekturą obowiązkową. Dla ludzi interesujących się ekonomią jest niezbywalna. Niezależnie od tego, czy się jej autora szanuje, czy wręcz przeciwnie, warto skonfrontować swoje opinie z jego życiorysem i jego własną relacją.

Rodzinna historia Netanjahu to historia syjonizmu, historia tych żydowskich intelektualistów, którzy na długo przed Zagładą przeczuwali, że asymilacja w zachodnich demokracjach może być złudzeniem, że tradycja nienawiści do Żydów nie wygaśnie, przeciwnie, że wybuchnie ze zdwojoną siłą i jedyną szansą przetrwania żydowskiego narodu jest powrót do jego ojczyzny.


Ojciec Netanjahu, podobnie jak Ben Gurion, urodził się w Polsce, był synem rabina, wybitnego syjonisty, który współpracował z Herzlem, ale należał do tej drugiej linii syjonistów, którzy nie byli przekonani do socjalizmu.


Trudno zrozumieć syjonistyczną prawicę, jeśli się wyrosło w podziwie dla kibuców, Ben Guriona, Goldy Meir i wszystkich dokonań izraelskiej lewicy.


Benjamin Netanjahu też jest pełen szacunku, tyle, że chociaż urodził się w Izraelu, wychował się w Stanach Zjednoczonych i nie dość, że był w domu uodporniony na wypaczony obraz takich postaci jak Żabotyński lub Begin, to przesiąkł amerykańskimi wartościami wolności ekonomicznych i wolności obywatelskich jako nierozłącznych i fundamentalnych dla tego, co nazywamy demokracją. Można się z nim zgadzać lub nie, ale żeby się uczciwie nie zgadzać, warto bez uprzedzeń przeczytać, co ma do powiedzenia.


Jeśli saga rodziny Netanjahu jest fascynująca, to opowieść o politycznej drodze tego polityka, a w szczególności, o jego reformach ekonomicznych oraz o jego problemach z amerykańskimi wizjami pokoju jest dla mnie jeszcze ciekawsza.  


Reformy to skuteczne przestawienie izraelskiej gospodarki z gospodarki socjalistycznej na wolnorynkową, czyli terapia szokowa po żydowsku. Kiedy w 1996 roku po raz pierwszy został premierem, przekonywał do reform powtarzając, że Izrael jest bogaty w biurokrację, ale prawdziwe bogactwo ukrywa się w ludzkim potencjale, w innowacjach blokowanych przez biurokrację.        


Netanjahu, syn profesora historii, kończył szkołę średnią w Ameryce i przed studiami na architekturze wrócił do Izraela, żeby odbyć służbę wojskową. W wojsku był pięć lat, a nie trzy, jak inni Izraelczycy, służył w tej samej jednostce specjalnej, co jego dwaj pozostali bracia, w jednostce, której powierzono odbicie zakładników w Entebe, gdzie operacją dowodził jego starszy brat Yoni, który podczas tej operacji zginął.


Po powrocie do USA Netanjahu studiował, a potem pracował w biznesie, cały czas angażując się w ruchu syjonistycznym w USA. Jeszcze przed trzydziestką został zaproszony do pracy w amerykańskiej ambasadzie i tu ujawnił się jego talent mówcy, prezentującego racje Izraela w amerykańskich środkach masowego przekazu. Po półrocznym doświadczeniu jako p. o. ambasadora został powołany na stanowisko ambasadora Izraela przy ONZ. Skuteczność na tym stanowisku otwierała mu drogę do kariery na izraelskiej scenie politycznej.


Po raz pierwszy premierem został w 1996 roku i zaczął pierwszego dnia od zamiany posiedzeń rady ministrów ze spotkań biesiadnych w spotkania robocze. Jego pierwszym marzeniem było odchudzenie rządowej biurokracji. Jak pisze, taki mały kraj jak Izrael powinien dać sobie radę z osiemnastoma ministrami. Kneset ma 120 posłów, rządowa koalicja musi mieć ponad 60, jeden czy dwóch niezadowolonych może doprowadzić do upadku rządu. Marzenie o oszczędnościach dla budżetu i ograniczeniu liczby biurokratów w rządzie okazało się kosztowne (z czasem ze smutkiem musiał zrezygnować z tej ambicji, bowiem koalicje okazują się kunsztownym zarządzaniem stołkami). Kolejne dwa zadania dotyczyły transformacji. Gospodarka była socjalistyczna, znaczna część przedsiębiorstw była własnością państwową, państwo było biedne, a rozwój niemrawy. Wszyscy ministrowie zgadzali się, że prywatyzować trzeba, ale podlegających im przedsiębiorstw bronili jak lwy. Nic dziwnego, przedsiębiorstwo państwowe w gestii ministra to kura znosząca złote jaja, bo to i zarząd, i rada nadzorcza, jest miejsce dla dziesiątków swoich ludzi. Netanjahu zaczął, idąc przetartym śladem Brytyjczyków i Szwedów, od telekomunikacji i transportu. Niemniej trudnym zadaniem było uwolnienie szekla. Izrael stosował dobrze znaną Polakom politykę zabraniania obywatelom posiadania i wywożenia dewiz w strachu przed ucieczką skromnych rezerw walutowych. Izraelscy ekonomiści tupali nogami i ostrzegali przed katastrofą, minister finansów ustąpił na znak protestu, Netanjahu się uparł i okazało się, że rezerwy walutowe nie tylko nie znikły, ale wręcz odwrotnie, zwielokrotniły się. Kolejną sprawą było finansowanie szkolnictwa wyższego. Netanjahu zebrał rektorów uczelni, powiedział im, że ceni nad życie uniwersytecką wolność, kocha tybetańską poezję, ale Izrael potrzebuje elektroników i innych inżynierów, więc priorytety trzeba zmienić. Niechętnie, ale w końcu zgodzili się.                            


Obejmując urząd premiera Netanjahu zobowiązał się do poszanowania umów z Oslo, ale zastrzegł, że będzie tego samego oczekiwał od Arafata, czyli uwarunkował to od rzeczywistego uznania prawa Izraela do istnienia oraz zerwania z terroryzmem. Zdawał sobie sprawę z tego, że Amerykanie i izraelska lewica naiwnie wierzą, że Arafat i jego banda rzeczywiście gotowi są zawrzeć pokój i wystarczy, żeby Izrael zdecydował się na więcej ustępstw. Benjamin Netanjahu uważał, że Clinton był naiwny, a Rabin został oszukany. Rabin nigdy jednak nie obiecywał, że odda Jerozolimę, Golan i Dolinę Jordanu, nigdy nie zamierzał zezwolić na utworzenie bazy terrorystycznej na granicy Izraela. Czy jest możliwe, że to właśnie Netanjahu realizował testament Rabina, a nie Peres czy Olmert? 


Pierwszy okres na stanowisku premiera był krótki, pozwolił jednak na przestawienie gospodarki izraelskiej na nowe tory. Główne reformy musiały poczekać, Netanjahu miał wrócić na stanowisko w rządzie dopiero w 2003 roku, kiedy izraelska ekonomia była w stanie głębokiego kryzysu, a państwu groziło bankructwo.


Kiedy Ariel Szaron zaproponował mu tekę ministra finansów, było to równoznaczne z politycznym samobójstwem. Przedsiębiorstwa upadały jedno po drugim, rynek pracy się kurczył. Wydatki na opiekę społeczną należały do głównych pozycji w budżecie, fundusze emerytalne były na skraju bankructwa. Bank Światowy obiecywał pomoc pod warunkiem przeprowadzenia reform. Kompromitacja komunizmu była oczywista, teraz okazało się, że również trzecia droga była drogą  do nikąd. Wykształceni na socjalistycznych podręcznikach ekonomiści w żaden sposób nie mogli zrozumieć, że warunkiem rozwoju jest uwolnienie ludzkiego potencjału, twierdzenie, że obniżka podatków może prowadzić do wzrostu wpływów podatkowych, uważali za absurd, izraelskie państwowe banki stworzyły system, w którym uzyskanie kredytu graniczyło z cudem. Związki zawodowe wzywały do walki na śmierć i życie. Jako minister finansów Netanjahu miał na szczęście pełne poparcie Szarona. Rozpoczął od prywatyzacji narodowej dumy, czyli państwowych linii lotniczych, jednak główny bój toczył się o przebudowę funduszy emerytalnych i o porty. Izraelskie okna na świat były w rękach związków zawodowych, portowcy ciągle strajkowali paraliżując życie gospodarcze całego kraju. Netanjahu nazwał walkę o porty „bitwą z jaguarem”. Przywódcy związkowi żyli jak pączki w maśle, kupowali sobie wspaniałe samochody, a miejsca pracy znikały z każdym dniem. Kiedy Histadrut zagroził strajkiem generalnym, Netanjahu postanowił, że to dobra okazja, żeby  wprowadzić kilka reform jednocześnie i nie dawać im okazji wielokrotnie. Na strajk celników, odpowiedział otwarciem granicy i wpuszczaniem bez odprawy celnej. Liczył się  każdy dzień, ponieważ w tym samym czasie narastał jego konflikt z premierem w związku z decyzją wyjścia z Gazy.


Amerykanie naciskali na wszystkich frontach. Żądali, żeby Izrael oddał Syrii Wzgórza Golan, żeby zrezygnował ze wschodniej Jerozolimy, żeby wyszedł z Gazy. Szaron zgodził się na wyjście z Gazy i dał się przekonać, że wyjście z Gazy zmusi świat do uwierzenia w dobrą wolę izraelskiego rządu. Benjamin Netanjahu przekonywał, że Gaza zmieni się w bazę terrorystyczną, a świat obwini Izrael. Misja zmiany systemu gospodarczego powstrzymywała go przed rezygnacją do ostatniej chwili. Kiedy rozpoczęła się operacja wychodzenia z Gazy, pozostawanie w rządzie Ariela Szarona nie było już dla niego możliwe.


Dalszy przebieg wydarzeń był znacznie gorszy niż przewidywał Netanjahu. Część społeczeństwa chciała wierzyć, że decyzja o opuszczeniu Gazy przyniesie jednak pokój. Szaron stracił poparcie Likudu i stworzył własną partię polityczną, terror z Gazy nie tylko nie ustał, ale po roku Hamas wymordował znaczną część swoich konkurentów z Organizacji Wyzwolenia Palestyny, a w Izraelu Ariel Szaron dostał udaru i jego miejsce zajął Ehud Olmert, polityk gotowy oddać Palestyńczykom wszystko, bez żadnych gwarancji bezpieczeństwa. Netanjahu stanął teraz na czele znacznie osłabionego Likudu i przez kolejne trzy lata był tylko przywódcą opozycji przekonującym, że największym zagrożeniem Izraela i Bliskiego Wschodu jest Iran i jego nuklearne ambicje. Oskarżano go, że wywołuje panikę dla własnych korzyści politycznych. Premierem Izraela został ponownie w tym samym roku, w którym prezydentem Stanów Zjednoczonych został Barack Obama. 


Ta książka traktuje głównie o różnicach wizji, wizji systemu gospodarczego, wizji bezpieczeństwa Izraela, wizji relacji ze Stanami Zjednoczonymi, wizji pokoju z Arabami. Przekonanie, że warunkiem przetrwania Izraela jest silna, nowoczesna armia, a to jest możliwe tylko w oparciu o silną i nowoczesną gospodarkę, okazało się poprawne nie tylko w teorii. Izraelski cud gospodarczy  prowadził również do przekształcenia izraelskiej armii w jedną z najbardziej nowoczesnych armii na świecie. Głębokie przekonanie Netanjahu, że ustępstwa wobec terrorystów nie czynią z nich ludzi gotowych do zawarcia trwałego pokoju, przeciwnie, otwierają drogę do dalszych żądań i informują ich, że terror jest skuteczny, również okazało się słuszne. Międzynarodowy terrorysta Arafat, jak również jego następca Mahmoud Abbas ani przez chwilę nie zamierzali rezygnować z terroru, ani przez chwilę nie zamierzali tworzyć palestyńskiego państwa obok Izraela, ani przez chwilę nie zamierzali interesować się dobrobytem Palestyńczyków. Ich jedynym celem było zniszczenie Izraela.


Jeśli wizja pokoju na Bliskim Wschodzie prezentowana przez Clintona i Busha różniły się od wizji Netanjahu, który stał na stanowisku, że negocjując z gangsterami należy stanowczo domagać się wzajemności i nie może być pokoju bez jednoznacznego uznania prawa Izraela do istnienia oraz prawdziwego zerwania Palestyńczyków z terroryzmem, oni przyjmowali palestyńskie wykręty za dobrą monetę i przekonywali, że kolejne ustępstwa Izraela skłonią jednak Arafata do kompromisu. Wychowany w Ameryce Netanjahu rozumiał sposób myślenia amerykańskich prezydentów lepiej niż inni izraelscy politycy. Jego stosunki z Clintonem były kordialne, z jego podwładnymi nie zawsze. (Kiedyś podczas kolejnego spotkania zirytowany Clinton wyszedł z pokoju. Przerażona Madeleine Albright upomniała premiera małego kraiku, że zdenerwował prezydenta wielkich Stanów Zjednoczonych. Premier maleńkiego kraiku dał jej do zrozumienia, że prezydent wielkich Stanów Zjednoczonych jakoś to przeżyje. Zdarzenie nie miało żadnego wpływu na serdeczne relacje między Clintonem i Netanjahu.)          


Prezydent Barack Obama powtarzał tradycyjne zapewnienia, że Stany Zjednoczone gwarantują bezpieczeństwo Izraela, ale miał zupełnie odmienną od poprzednich prezydentów ideę roli Ameryki w świecie. Doskonale przedstawił to w rozmowie z Netanjahu na temat sposobu reagowania na irański terroryzm i dążenie irańskiej teokracji do posiadania broni nuklearnej. Obama powiedział wówczas, że Ameryka nie chce już być wielkim gorylem tańczącym na międzynarodowej scenie. Netanjahu doskonale go rozumiał, ale przekonywał, iż problem polega na tym, że kiedy masz do czynienia z dyktatorami z totalitarnymi ambicjami, twoja dobrotliwa ugodowość nie tylko przedłuża ich życie, ale ich ustawicznie wzmacnia i w końcu może okazać się samobójstwem cywilizacji opartej na wolności. Bez czerwonych linii, za którymi stoi groźba użycia siły, świat zachodni nie ma szans przetrwania. Obama odrzucał to stanowisko, prawdopodobnie uczciwie wierząc, że gesty dobrej woli w końcu każdego przekonają. To był powód dla którego ani jednym słowem nie poparł irańskiego narodu w jego rewolcie przeciw tyranii, i to był powód, dla którego uznał Netanjahu za śmiertelnego wroga pokoju.


Jedną z najzabawniejszych (a zarazem najtragiczniejszych) scen w tej książce jest historia rozmowy Netanjahu z Johnem Kerrym, który zapewniał Netanjahu, że jego obawy przed terroryzmem Organizacji Wyzwolenia Palestyny są zupełnie  pozbawione podstaw, ponieważ siły bezpieczeństwa i armia Autonomii Palestyńskiej będą szkolone przez Amerykanów, więc będą zarówno sprawne, jak i silnie motywowane do obrony pokoju. „Pojedź ze mną do Afganistanu, zobaczysz jak to wspaniale wygląda” – przekonywał amerykański sekretarz stanu. Benjamin Netanjahu dobrze wiedział jak to będzie wyglądać w dniu, w którym ostatni amerykańscy żołnierze będą wsiadać do samolotów odwożących ich do domu. Nie  była to trudna przepowiednia.


Ta książka to jedno z najlepiej napisanych wspomnień polityka. Samochwała? Oczywiście. Jest w tej książce więcej goryczy niż jadu. Netanjahu niemal o każdym próbuje powiedzieć coś dobrego. Pisze o swojej wizji i o tym jak trudno o realizację wizji walczyć w grze politycznej, o tym jak ważna jest umiejętność słuchania, dostrzegania i szanowania ludzkich talentów. Trudno o wątpliwości, że izraelski cud gospodarczy jest przede wszystkim jego dziełem, że dzisiejsza siła izraelskiej armii była możliwa dzięki gospodarczym reformom. Czy ma rację, że pokój z Palestyńczykami musi być poprzedzony pokojem z innymi krajami arabskimi i zmianą przywództwa Palestyńczyków? Dla ludzi takich jak John Kerry to absurd, wiele jednak wskazuje na to, że jest to racjonalne. Czy ma rację, że z totalitarnymi reżimami nie wolno pertraktować z pozycji słabości? Rosyjska agresja na Ukrainę raz jeszcze pokazuje, że tak.


Czy znajdzie się polski wydawca tej książki?  Chwilowo wielu wybrało milczenie, a książka sprzedaje się jak ciepłe bułeczki. Nie bez powodu, znakomicie się czyta i bardzo wiele pokazuje.