Teheran debatuje o bombie


Amir Taheri 2022-09-03

Niebezpieczeństwo polega na tym, że irańscy mułłowie mogą uważać bombę atomową za symbol statusu, wykorzystując słabość Bidena jako okazję do upokorzenia „Wielkiego Szatana”. Na zdjęciu irańska rakieta dalekiego zasięgu Bavar-373 na defiladzie w Teheranie. (Źródło obrazu: Wikipedia)
Niebezpieczeństwo polega na tym, że irańscy mułłowie mogą uważać bombę atomową za symbol statusu, wykorzystując słabość Bidena jako okazję do upokorzenia „Wielkiego Szatana”. Na zdjęciu irańska rakieta dalekiego zasięgu Bavar-373 na defiladzie w Teheranie. (Źródło obrazu: Wikipedia)

Po ponad trzech dekadach debata, która rozpoczęła się podczas wojny iracko-irańskiej, wydaje się powracać w Teheranie: czy Republika Islamska powinna podjąć ostatnie kroki w kierunku budowy arsenału nuklearnego?


Pierwotna debata, która toczyła się za kulisami, została wywołana odkryciem, że z pomocą Francji Saddam Husajn z Iraku próbował zbudować potencjał jądrowy wokół Osiraku, elektrowni jądrowej i ośrodka badawczego, który został zniszczony w niespodziewanym ataku przez izraelskie siły powietrzne.


Ci, którzy wzywali do szybkiego wznowienia programu nuklearnego szacha, to między innymi Ali-Akbar Haszemi Rafsandżani, młodszy mułła, ale starszy doradca ajatollaha Ruhollaha Chomeiniego, oraz Mohsen Reza'i-Mirqa, który porzucił szkołę i został dowódcą nowo utworzonej, paralelnej siły Chomeiniego: Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej (IRGC).


Chomeini nie chciał jednak przyznać, nawet pośrednio, że szach mógł mieć rację w jakiejkolwiek sprawie.


Szach oczywiście nie chciał budować bomby, ale był zdeterminowany, aby zapewnić Iranowi naukowe, przemysłowe i technologiczne środki rozwoju. Chomeini nie był jednak zainteresowany złożonymi kwestiami geostrategicznymi i wierzył, że wskrzeszenie kolejnego ambitnego projektu szacha podważy jego legitymację.


Po ponad rocznym niezdecydowaniu Chomeini w końcu zgodził się, że jego świeżo upieczona Republika Islamska powinna mieć potencjał nuklearny. Ale w przeciwieństwie do szacha nie był zainteresowany szeroko zakrojonym przemysłem nuklearnym; chciał skrótu do ostatniego etapu przed zrobieniem bomby, coś, co zrobił Pakistan.


Po prawie 30 latach Iran jest teraz w stanie zbudować głowice nuklearne. Rozwinął również podstawową zdolność przenoszenia bomb atomowych w zasięgu do 2000 kilometrów.


W obecnej debacie ci, którzy opowiadają się za skokiem do „progu nuklearnego” czyli ostatniego etapu konstruowania bomb, argumentują, że administracja Bidena w Waszyngtonie daje Iranowi szansę na skorzystanie z okazji, którą początkowo zapewnił prezydent Barack Obama, ale odrzucili ją „twardogłowi” w Teheranie.


Zwolennicy „pójścia na całość” twierdzą, że tylko posiadanie broni jądrowej zagwarantuje reżimowi bezpieczeństwo, tak jak to miało miejsce w Korei Północnej.


Z tym argumentem jest wiele problemów.


Po pierwsze, wszystkie dziewięć krajów, które zdobyły arsenał nuklearny, zrobiły to przeciwko jasno określonym wrogom i w określonych okolicznościach.


Stany Zjednoczone zbudowały i wykorzystały bombę, aby skrócić wojnę z Japonią i uniknąć „milionowych ofiar”. Rzeź na Okinawie pokazała wysoki koszt zdobycia archipelagu japońskiego wyspa po wyspie. (Dziś jednak wiemy, że nawet bez tragedii w Hiroszimie i Nagasaki Japonia nie mogłaby przedłużać wojny.)


ZSRR pod rządami Stalina zbudował własną bombę w odpowiedzi na wyłonienie się Stanów Zjednoczonych jako jedynego posiadacza arsenału nuklearnego w kontekście zimnej wojny.


Następnie Chiny zbudowały bombę w konkurencji z ZSRR, kiedy Mao Zedong potępił nowych przywódców Kremla jako rewizjonistów i zdrajców socjalizmu.


Co ważniejsze, Mao był wstrząśnięty tym, do jakiego stopnia Chiny militarnie ustępują ZSRR, kiedy Sowieci najechali przez długie granice obu państw i anektowali duże części chińskiego terytorium.


Następnie Izrael rozwinął arsenał nuklearny (czemu zaprzecza) przypuszczalnie w celu zrównoważenia swojej niekorzystnej sytuacji demograficznej i terytorialnej w porównaniu z wrogimi narodami arabskimi.


Następnym krajem, który otwarcie zdecydował się na broń nuklearną, były Indie, które zrobiły to w następstwie wojny granicznej z Chinami, w której armia Mao zajęła duże części Kaszmiru i Ladakhu. Indie nie mogły siedzieć i czekać na to, co może zrobić agresywny sąsiad z bronią jądrową.


Kiedy Indie miały bombę, Pakistan zaczął czuć się jeszcze bardziej niepewnie. Po utracie wschodniego Pakistanu (Bangladeszu) Zulfiqar Ali Bhutto i pakistańscy generałowie wierzyli, że w każdej konwencjonalnej wojnie mogą ograniczyć indyjskie ambicje irredentystyczne. Ale radzenie sobie z Indiami uzbrojonymi w broń nuklearną to inna historia.


To, czy którakolwiek z powyższych kalkulacji była poprawna, jest kwestią do dyskusji.


Stany Zjednoczone powiększyły swój arsenał nuklearny stokrotnie, ale nie mogły go użyć ani w Korei, ani w Wietnamie, aby zapewnić wyraźne zwycięstwa.


Posiadanie bomby nie uchroniło Związku Radzieckiego przed upadkiem.


Mao zbudował bombę, ale maoizm musiał umrzeć, aby narodziły się nowe Chiny, z wszystkimi ich wadami.


Izrael wygrał wszystkie wojny z arabskimi sąsiadami bez użycia broni jądrowej. W rzeczywistości sukcesy Izraela w normalizacji z kilkoma narodami arabskimi i innymi poza nim są owocami dyplomacji wspieranej przez konwencjonalny potencjał wojskowy.


Indie uzbrojone w broń jądrową nie były w stanie odzyskać terytorium utraconego na rzecz Chin ani wyrwać Pakistanowi choćby centymetra ziemi.


Pod tym względem Korea Północna jest wyjątkiem, podobnie jak w prawie każdej innej dziedzinie życia.


Ci, którzy opowiadają się za zbudowaniem bomby w Iranie, powinni nam powiedzieć, który naród jest rzekomym wrogiem, przeciwko któremu ma być wycelowana. Żaden z 15 czy 16 sąsiadów Iranu prawdopodobnie nie zaatakuje go, włącznie z dwoma, Rosją i Pakistanem, z arsenałami nuklearnymi.


Niektórzy mułłowie wyznaczyli Izrael na „wroga”, aby usprawiedliwić zbudowanie bomby.


Rafsandżani powiedział kiedyś, że w wojnie nuklearnej z „syjonistycznym tworem”, uzbrojona w broń nuklearną Islamska Republika może zniszczyć Izrael, tracąc tylko 10 milionów własnych obywateli. (Zapomniał o swoich rzekomo ukochanych Palestyńczykach żyjących obok Izraelczyków, którzy również zginą, jeśli mułłowie zrzucą bombę).


Co ciekawe, żaden z problemów, jakie mogą mieć ze sobą państwa narodowe, problemy takie jak spory graniczne, rywalizacja o źródła surowców i rynków, spory o podział wody,  dyskryminacja pokrewnej mniejszości i gorzkich wspomnień historycznych, nie istnieje między Iranem a Izraelem.


Żaden irański przywódca, także pod obecnym reżimem, nie potrafiłby racjonalnie wyjaśnić, dlaczego Izrael powinien być uważany za wroga Iranu.


Nie mogąc wskazać Izraela jako wroga, niektórzy mułłowie postrzegają USA jako wroga, przeciwko któremu Iran potrzebuje nuklearnego odstraszania.


Tutaj wracamy do modelu północnokoreańskiego. Ale Iran nie jest Koreą Północną, prowincjonalnym bagnem, które musi przyciągnąć uwagę i uzyskać pomoc, rzekomo rzucając wyzwanie „Wielkiemu Szatanowi”.


W każdym razie Iran jest bezpieczniejszy bez bomby atomowej. W przypadku wojny konwencjonalnej rozmiar terytorialny Iranu i obecne możliwości militarne mogą go uratować.


Narody uzbrojone w broń nuklearną nie mogą atakować państw nienuklearnych. Tak więc ani USA, ani nikt inny nie może zrzucić bomby na nasze głowy. Ale jeśli Iran ma bombę, inni, którzy ją mają, mogą jej użyć przeciwko nam.


Niebezpieczeństwo polega na tym, że mułłowie mogą uznać bombę za symbol statusu, wykorzystując słabość Bidena jako okazję do upokorzenia „Wielkiego Szatana”.


To może wprowadzić lub zapędzić Iran w jeszcze bardziej niebezpieczny historyczny labirynt.


Tehran Debates the Bomb

Gatestone Institute, 28 sierpnia 2022

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 

 



Amir Taheri

Pochodzący z Iranu dziennikarz amerykański, znany publicysta, którego artykuły publikowane są często w ”International Herald Tribune”, ”New York Times”, ”Washington Post”, komentuje w CNN, wielokrotnie  przeprowadzał wywiady z głowami państw (Nixon, Frod, Clinton, Gorbaczow, Sadat, Kohl i inni)  jest również  prezesem Gatestone Institute).