Operacja specjalna o kryptonimie „Arka i potop” (III)


Lucjan Ferus 2022-05-22


Deszcz padał przez 40 dni i nocy. Wody podnosiły się coraz wyżej, unosząc na falach arkę i zakrywając wzgórza a potem nawet góry. Pomimo, że deszcz przestał padać po 40 dobach, wody podnosiły się jeszcze przez 150 dni. Jak to się mogło stać? A czyż dla Boga jest coś niemożliwego? Wpierw spuścił na Ziemię cały zasób deszczu z chmur – a był to deszcz co się zowie: na dobę przybywało 60 metrów wody (na całej powierzchni Ziemi!), a gdy okazało się to za mało, dalej już w cudowny sposób podnosił poziom wód przez 150 dni, osiągając zamierzony efekt. Czyli przekraczający najwyższe góry o 15 łokci. Potem przez 150 dni wody opadały. Tak wyglądało to z zewnątrz, a jak w tym czasie radziła sobie rodzina Noego?

Otóż ten bez mała rok pobytu we wnętrzu arki, jej pasażerowie zapamiętali chyba do końca życia. Czy ktoś próbował karmić przez rok w osiem osób, coś tak około miliona (skromnie licząc) różnych zwierząt? Biegali po trzech pokładach arki o powierzchnia ponad 11 tys. m2), roznosząc każdego dnia tony żywności, a wszystko to w obrzydliwym fetorze, gdyż wentylacja arki nie była przewidziana i podczas bezustannego bujania, charakterystycznego dla płaskodennych statków. Tak, to było dla ludzi niezapomniane przeżycie, podejrzewam, iż do końca życia żadna z tych ośmiu osób nie pomyślała ani razu o hodowli najmniejszego zwierzątka.

 

Zdarzały się też dramatyczne chwile. Pewnego razu lew rozszarpał dorkasa łuskatego, który nieopatrznie wszedł do otwartej akurat klatki. Innym razem wąż boa połknął parę krudelków, później parę piżwarków piżastych, nim dostrzeżono dziurę, którą wydostawał się ze swej klatki. Za jakiś czas zdechła para ryjorogów, bo okazało się, iż w pośpiechu zapomniano ważnego składnika ich pożywienia, jakim były błotniarki nakrapiane. Zaś świstuny padły z tęsknoty za współbraćmi, bo wyszło na jaw, że w ich związkach partnerskich występują  po cztery osobniki, więc te dwa które zabrano, to była zaledwie połowa związku. Drobnych „ubytków” nie ma co wymieniać; nie czas żałować róż gdy toną lasy.

 

Pojawił się też problem nieszczelności arki, ale z tym Noe poradził sobie w prosty i ogólnie znany sposób – więc nie ma potrzeby tego przytaczać. Dni mijały wlokąc się niemiłosiernie, a wody potopu opadały bardzo powoli. Największe utrapienie mieli z ptakami, które chcąc latać odbijały się o przegrody. Przyzwyczajone do otwartych przestrzeni nie mogły wysiedzieć w zamkniętych klatkach. Denerwowało je to i stale walczyły ze sobą, dlatego też padło ich niemało. Insekty zaś rozlały się po całej arce. Napotkać można je było wszędzie, w najmniej odpowiednim miejscu nawet, ale przynajmniej nie trzeba było ich karmić – żywiły się same. Zresztą, gdzie by ludzie na to mieli jeszcze czas?!

 

Noe i jego synowie z niepokojem obserwowali jak pustoszeją coraz bardziej magazyny z żywnością. Im również zaczynało brakować już jedzenia. Uradzili w końcu, iż będą dożywiać się zwierzętami przewożonymi w arce. Liczyli na to, że Bóg i tak się nie doliczy. Na pierwszy ogień poszła samotna samica dorkasa łuskatego, i tak zresztą nie chciała nic ostatnio źreć z tęsknoty za utraconym samcem. Jej mięso było delikatne i kruche, ale na długo go nie starczyło. Później zjedli bryndzydze, następnie marmuzle i smrodziarki karłowate.

 

Minął jeszcze jakiś czas aż wody potopu opadły całkowicie, a był to już czas najwyższy, gdyż dla wielu zwierząt zabrakło już paszy. Dopominały się więc, donośnie rycząc, becząc i gryząc przegrody swych klatek. Jedno już teraz było pewne: arka nie mogła pomieścić jednocześnie tych wszystkich zwierząt i tych wszystkich ludzi, którzy pracowali przy jej budowie, nie mówiąc już o dodatkowej żywności dla nich (chyba, że zjadaliby zwierzęta z arki). A to znaczyło, iż Bóg od początku nie nosił się z zamiarem zabrania do niej większej ilości pasażerów, niż Noe z rodziną. (Nawet teściowej nie pozwolił mu zabrać, za co Noe nie miał o to do niego żalu). No cóż, musieli w końcu pogodzić się z tą smutną prawdą o swym Bogu.

                                                           ------ // ------

Aż nadszedł dzień, kiedy arka osiadła na stałym gruncie. Kiedy Noe otworzył okno i wyjrzał na świat, jego oczom przedstawił się okropny widok. Cała ziemia jak okiem sięgnąć pokryta była błotem i szlamem. Roślinność unicestwiona była doszczętnie; żadnej trawki, żadnego listka, żadnego żywego drzewa. Olbrzymia masa wody zniszczyła wszystko, od trawy do potężnych kilkusetletnich drzew włącznie. Przed nimi leżała martwa przestrzeń, a tę martwotę jeszcze bardziej podkreślała absolutna cisza, nie przerywana żadnym śpiewem czy trelem ptaka, żadnym brzęczeniem owadów. Jedynie wiatr smutno zawodził w nagich gałęziach i korzeniach poprzewracanych drzew, w sterczących ku niebu kikutach połamanych pni. Po pięknych i bujnych winnicach nie było nawet śladu.

 

Noe poczuł jak łzy napływają mu do oczu, a nogi same uginają się z wrażenia. I byłby zapewne upadł na pokład arki, gdyby mocne dłonie synów nie przytrzymały go. Na pokład, który pokryty był całkowicie ptasimi odchodami, zaschniętą krwią przemieszaną z piórami ptaków, które musiały zajadle walczyć o ten jedyny suchy skrawek powierzchni, pośród bezmiaru wód potopu. Nie było na jej pokładzie ani jednego wolnego kawałka deski, bez tych znamiennych śladów walki na śmierć i życie. To co tu się rozgrywało – podczas gdy oni siedzieli bezpiecznie zamknięci w jej wnętrzu – musiało przypominać dantejskie sceny.

 

Stali tak wszyscy w milczeniu i trwodze, patrząc na ten martwy i obcy świat, nie poznając go i bojąc się uczynić ten pierwszy krok na tej zniszczonej ziemi obiecanej. I staliby tak zapewne jeszcze długo drżąc i tuląc się do siebie, porażeni tym okropnym widokiem, gdyby nagle nie pojawił się Bóg i nie odezwał do Noego tymi słowy: -„No co tak stoisz i gapisz się?! Wyjdź w końcu z tej arki z żoną, z synami i z żonami twych synów. Wyprowadź też ze sobą wszystkie istoty żywe: z ptactwa, bydła i zwierząt pełzających po ziemi; niechaj rozejdą się po ziemi, niech będą płodne i niech się rozmnażają” (Rdz 8,16-17). Bóg przerwał na moment a potem dodał: -„A teraz zbuduj ołtarz i złóż mi w ofierze całopalnej, ze wszystkich zwierząt czystych i z ptaków czystych po jednej sztuce!”

 

Noe spojrzał porozumiewawczo na synów, a oni odwzajemnili mu się tym samym spojrzeniem. W ich wzroku kryło się nieme pytanie: -„I co teraz ojcze?” Tu należy od razu wyjaśnić, iż Noe stanął w tej chwili przed poważnym problemem i to nie jednym. Po pierwsze: nadal nie wiedział co miało oznaczać to rozróżnienie zwierząt na czyste i nieczyste. Nie wypadało teraz pytać Boga o to, bo wyszłoby na jaw od razu, że nie wypełnił bożego wcześniejszego polecenia. (A swoją drogą, czy dla Boga, który te zwierzęta stwarzał mogą one być „czyste” i  „nieczyste”, do tego stopnia, iżby nakazywał sam człowiekowi przestrzegać tego rozdziału przy składaniu sobie ofiary? Niewiarygodne!).

 

Po drugie: jeśli weźmie z każdej pary po jednym i złoży je w ofierze, to nie rozmnożą się i szlag trafi boży zamysł. Po trzecie: irytował go i złościł ten obłędny pomysł z tą krwawą ofiarą. To oni tyle się namęczyli po to tylko, aby wiele z tych zwierząt zaszlachtować i spalić?

Po czwarte: Noe nie umiał odpowiedzieć sobie na pytanie: -„Za co właściwie oni mają składać Bogu tę krwawą ofiarę?”- Za to, że ocalił ich przed kataklizmem? Ale przecież to on sam go na Ziemię sprowadził. A może, aby go udobruchać? A zatem ta ofiara z wszystkich tych, którzy zostali unicestwieni podczas potopu, nie wystarczyła mu!?” Choć Noe nie umiał tego wyrazić słowami, burzył się wewnętrznie na tę decyzję Boga, ale polecenie musiał spełnić. Po krótkiej naradzie z synami uzgodnili, iż na ofiarę pójdą tylko te zwierzęta, których samice już są zapłodnione, lub które mają już potomstwo, bo w wielu przypadkach tak już się stało. Z ptakami nie było tego problemu, bo te rozmnażały się szybko. Większym problemem było odróżnić ptaka czystego od mniej czystego. Brali więc w razie czego wyłącznie białe.

 

Zatem zbudowali ołtarz i złożyli na nim w ofierze setki zwierząt i ptaków. Przez parę dni zabijali je, a krwi zmieszanej z błotem było tyle, że aż brodzili w niej po kostki. Z martwych zwierząt i bierwion ułożyli ogromny stos i podpalili go z czterech stron. Drewno zrazu nie chciało się zająć – było zbyt mokre, ale któryś z synów Noego wpadł na pomysł, aby wykorzystać niepotrzebną już arkę. Powyrywali więc przegrody, klatki i ścianki działowe i dzięki żywicznemu drewnu z którego były zrobione, stos ofiarny zaczął palić się większym płomieniem. A potem gdy zaczął wytapiać się tłuszcz ze zwierząt, płomienie strzeliły wysoko sycząc i rozrzucając wokół iskry. Ogień palił się przez wiele dni i nocy, rozjaśniając krwawą łuną koszmarny obraz po potopie, a w górę bił gęsty czarny dym. Smród palonego mięsa można było wyczuć z dużej odległości.

 

Wreszcie gdy Bóg poczuł miłą woń spalonej ofiary zwierzęcej (dziwne upodobania jak na Boga, nieprawdaż?), zbliżył się i rzekł do siebie: „Nie będę już więcej złorzeczył ziemi ze względu na ludzi, bo usposobienie człowieka jest złe już od młodości. Przeto już nigdy nie zgładzę wszystkiego co żyje, jak to uczyniłem” (Rdz 8,21). Noe gdy to usłyszał, o mało szlag go nie trafił na miejscu. Fala gorąca napłynęła mu do głowy i czerwony na twarzy ze złości, wykrzyknął w stronę chmury: -„A nie mówiłem, iż to na nic się nie zda?! Czy przed potopem nie wiedziałeś o tym Panie?! Rychło w czas ta konstatacja cię naszła! Zaiste, rychło w czas!” – wymachiwał rękoma i przebierał nogami, kręcąc się wokoło jakby postradał zmysły.

 

-„Mówiłem, że to nic nie da!. Przecież mówiłem!” – mruczał pod nosem, to wykrzykiwał w głos, szarpiąc za szaty swych synów i patrząc im w twarze jakby szukając tam aprobaty. –„Gdybym nie mówił! Ale mówiłem!” – mamrotał niewyraźnie, wodząc wokół obłąkanym spojrzeniem, a jego głos z wolna przechodził w niewyraźny skowyt. I miał Noe rację, gdyż potop nie tylko nie poprawił niczego, ale jeszcze pogorszył w znacznym stopniu. Roślinność już nigdy nie odrodziła się tak piękna i okazała jak przed potopem. Potężne i rozłożyste drzewa, które swymi koronami strzępiły chmury nieomalże, ustąpiły miejsca rachitycznym i skarlałym okazom. Zwierzęta – te które przeżyły – stały się dzikie i płochliwe, jakby naznaczone piętnem strachu. Ta roczna niewola w ciasnych klatkach i w obcym środowisku oraz ta rytualna rzeź jaka spotkała ich współbraci, wyryła w ich naturach niezatarty ślad.

 

A człowiek? No cóż, jaki jest człowiek każdy widzi. Czy był on gorszy przed potopem? Otóż wcale nie! A później – biorąc zapewne przykład ze swego Stwórcy – stał się jeszcze bardziej okrutny i bezlitosny dla bliźnich, a także zakłamany, obłudny, stronniczy i podstępny. Tak samo na niekorzyść zmieniał się jego stosunek do przyrody. -„Wszelkie żywe stworzenie niechaj się was boi i lęka” – Te słowa skierowane przez Boga do ludzi, trafnie oddają tę relację do przyrody w jakiej znalazł się człowiek po potopie.

 

Definitywnie zmienił się również stosunek człowieka do Boga, odtąd u jego podstaw będzie leżał zawsze strach. Strach, który będzie oddzielał stworzenie od swego Stwórcy i który stanie się przeszkodą na bardzo długi czas, iż człowiek nie będzie w stanie pokochać swego Boga, bo nie można jednocześnie darzyć kogoś miłością i bać się go. Ale póki Bóg sam nie upomni się o miłość od ludzi, ten strach będzie na rękę kapłanom jako podstawa bogobojności i umocnienie ich władzy nad człowiekiem. Np.: „Nie bójcie się! Bóg przybył po to, aby was doświadczyć i pobudzić do bojaźni przed sobą, żebyście nie grzeszyli” (Wj 21,20). Ciekawy paradoks!  To było jednak dużo później od opisywanych tu wydarzeniach.

 

Od tamtej pamiętnej chwili Noe już nigdy nie doszedł do siebie całkowicie; jego zachowanie świadczyło, iż jego rozum zaczął szwankować. Wtedy nie można było porozumieć się z nim w żaden sposób. Czasem potrafił siedzieć godzinami nie odzywając się ani słowem i

patrząc przed siebie gdzieś w dal niewidzącym, szklistym wzrokiem. Jego usta poruszały się wtedy bezdźwięcznie jakby wiódł z kimś, niesłyszalny dla postronnych dialog. Często upijał się teraz do nieprzytomności, kiedy tylko miał ku temu okazję. Synowie znajdywali go czasem śpiącego nago w namiocie i mruczącego przez sen: -„Mówiłem... uprzedzałem...to wszystko na marne... tyle śmierci... tyle ofiar... i moje winnice!” – czasem szlochał przez sen. Przykrywali go wtedy delikatnie i odchodzili, patrząc bezradnie na siebie. Prócz wina, które mu dostarczali, w niczym innym i tak nie mogli mu przecież pomóc.

 

Nie wiedział nawet Noe, że Bóg zawarł z nimi wszystkimi przymierze, mówiąc: -„Ja, ja zawieram przymierze z wami i z waszym potomstwem, które po was będzie i z wszelką istotą żywą, która jest z wami. Zawieram z wami przymierze, tak, iż nigdy już nie zostanie zgładzona wodami potopu żadna istota żywa i już nigdy nie będzie potopu niszczącego Ziemię”. – Po czym Bóg dodał: -„Łuk mój kładę na obłoki aby był znakiem przymierza między mną a ziemią, gdy ukaże się on na obłokach wtedy wspomnę na moje przymierze, które zawarłem z wami i z wszelką istotą żywą” (Rdz 9,9-16).

 

Gdyby Noe to usłyszał, na pewno poczuł by się usatysfakcjonowany, bo w rzeczy samej Bóg mówiąc te słowa, przyznał się przed człowiekiem, iż zsyłając potop na Ziemię popełnił błąd. Dlatego znak przymierza – tęcza – ma mu ciągle przypominać o tym, by drugi raz nie powtórzył przypadkiem podobnego błędu. -„Z krzywego pnia człowieczeństwa nic prostego nie da się wyciosać” - jak mawiał pewien filozof z Królewca, a znaczy to ni mniej ni więcej, iż metodami „naprawiania” ludzkości jak np. potop, można tylko wpłynąć na wskaźniki demograficzne, ale nie na zmianę natury człowieka, która pozostała taka sama jak i przed potopem. Kto jak kto, ale Bóg powinien o tym wiedzieć.

                                                           ------ // ------

Po przeczytaniu tego opowiadania ktoś może mi zarzucić, iż przedstawiłem najczarniejszą i najbardziej pesymistyczną wersję potopu. Otóż nie jest to prawdą, bo jednak zakończenie – przy całkowitym bezsensie tego wydarzenia – jest mimo wszystko optymistyczne. Tym optymistycznym zakończeniem jest sugestia, iż świat roślinny i zwierzęcy – pomimo tego, iż w niczym nie lepszy od przedpotopowego – jak i świat ludzi odrodził  się po potopie i zaistniał powtórnie w przebogatej gamie gatunków, czego efekt widzimy dzisiaj. Gdybym przyjął rozwój wypadków zgodny z nakazami rozumu i logiki, musiałbym napisać zupełnie inne zakończenie tego opowiadania.         Mianowicie takie:

                                                           ------ // ------

„Kiedy wygłodniałe zwierzęta wyszły już z arki, rozbiegły się pośpiesznie w poszukiwaniu pożywienia. Jednak próżny był ich trud, próżne nadzieje na znalezienie czegokolwiek co nadawałoby się do zjedzenia. A czego mogły oczekiwać na Ziemi, spustoszonej miliardami ton wody, podczas bez mała rocznego kataklizmu? Wszędzie było jedynie błoto, szlam i naniesiony wodą piasek i kamienie. Cienka warstwa gleby została zniszczona doszczętnie. Nawet śladu zielonej trawki, nie mówiąc już o zielonym listku. Zwierzęta biegały więc jak oszalałe, kwicząc, becząc, wyjąc, rycząc i gryząc się wzajemnie z głodu i bezsilnej złości. Nie trzeba było długo czekać, aż padły wszystkie. Trochę dłużej żyły drapieżniki i padlinożercy, ale i one w końcu podzieliły los roślinożerców.

 

No, a ludzie? Ludzie żyli najdłużej, pożywiając się resztkami spalonych zwierząt ze stosu ofiarnego i ścierwem drapieżników, ale i oni nie przeżyli tej jedynej w swoim rodzaju katastrofy ekologicznej. Umierając po kolei, do samego końca dziwili się dlaczego właściwie nie udał się ten boży zamysł? Do ostatka wpatrywali się z nadzieją w niebo, iż Bóg pojawi się w znajomej chmurze i ocali ich w jakiś cudowny sposób, nie pozwalając podzielić im losu całej fauny i flory. Ale Bóg zrażony już na dobre do swego dzieła, nie pojawił się więcej, bo i po co? Musiał zapewne też znać prawo Finaglesa, które mówi: -„Jeżeli jakaś praca pozostała od początku źle zrobiona, wszelkie próby jej  poprawienia jeszcze ją pogorszą”. Otóż to!

 

Taka właśnie winna być logiczna konsekwencja tej bożej kary, ale wtedy zbyt otwarcie jawiłby się nam bezsens całej tej akcji związanej z budową arki, sprowadzaniem do niej zwierząt z całego świata i ocalanie ich od kataklizmu. Jest jeszcze inny rodzaj pesymizmu, który mógł się przejawić w wątpliwości, czy w ogóle człowiek tamtych czasów był w stanie zbudować taki ogromny statek i czy był on w stanie zebrać w jedno miejsce po parze zwierząt z każdego zakamarka świata. Ale gdyby chcieć i to uwzględnić, nie mogłoby powstać niniejsze opowiadanie (a przynajmniej nie w takiej formie).

 

Dlatego mimo wszystko uważam, iż dość optymistycznie potraktowałem tę – bądź co bądź – ponurą historię, mając jednocześnie świadomość, iż jest ona tylko mitem i jako takiego nie powinno się odbierać dosłownie. Mimo tego nawet, że została ona umieszczona w Biblii (mity jako Prawda objawiona, ciekawe!) uznawanej za Słowo Boże skierowane do ludzi. Nie mogłem się jednak oprzeć przedstawieniu swojej wizji potopu i akcji związanej z arką. A że jest on nieco odmienny od opisu biblijnego, nic na to nie poradzę; nie pisałem go w celach apologetycznych. I to jest ta różnica. Mógłby być z tego ciekawy film z mądrzejszą wymową, od dotąd nakręconych filmów o arce i potopie. 

                      

2003/2022 r.                           ----- KONIEC-----