Moje (po)wielkanocne refleksje


Lucjan Ferus 2022-05-01


Wielkanoc z jej nieodzowną obrzędowością mamy już za sobą, jednak tekst ów nie jest spóźnioną informacją, która szybko traci na aktualności. Skoro ludzie potrafią przeżywać w bardzo emocjonalny sposób rzekome wydarzenia sprzed tysięcy lat, to rzetelne informacje o nich zawsze będą aktualne dla tych, którzy chcą wiedzieć, a nie tylko wierzyć. Do rzeczy zatem. Jak zawsze z okazji świąt, w prasie ukazało się wiele artykułów o tematyce religijnej. I właśnie do jednego z nich chcę teraz odnieść się. Nosi on tytuł „Zaangażuj serce!” i jest rozmową redaktorki z kapłanem naszej religii (nie podaję nazwisk wg zasady św. Tomasza: „Nie patrz kto mówi, ale co mówi”). Czyli niech sens słów mówi sam za siebie, niezależnie od tego, kto je wypowiada.

                                                           ------ // ------

Tematem owej rozmowy – nietrudno zgadnąć – jest oczywiście Zmartwychwstanie Jezusa, poprzedzone Męką Pańską i kapłan ów objaśnia w jaki sposób powinno się rozumieć te religijne pojęcia, aby właściwie przeżyć duchowo to wyjątkowe święto. Czego można było się dowiedzieć z tego artykułu? A choćby tego, że nikt nie wie, co takiego wydarzyło się w Jerozolimie w 33 r. n.e.! „Jest to tajemnica, ponieważ nie było świadków, którzy opowiedzieliby dokładnie co tam się stało. Zresztą podobnie, jak przy narodzeniu Pana Jezusa”. Ciekawe! Należy zatem rozumieć, że Ewangelie są ewidentną fikcją, tak?

 

I nie ma sposobu, by dowiedzieć się czegoś o tych wydarzeniach? Otóż jest sposób: „/../ aby odkryć tę tajemnicę /../ potrzeba czegoś więcej. Krótko mówiąc: wiary, zaangażowania serca”. Tu redaktorka upewnia się: „Dowiemy się więc dopiero wtedy, jeśli otworzymy na tę tajemnicę swoje serce?”. Odpowiedź kapłana: „Oczywiście!” I uzupełnia ją argumentacją: „Chrystus zmartwychwstaje nie dla siebie. On tego nie potrzebuje. Robi to dla nas. Łaska płynąca z tego faktu jest dostępna dla każdego człowieka, ale tylko w relacji z Nim. /../ W noc zmartwychwstania Bóg realizuje obietnicę, którą zapowiedział już w księgach Starego Testamentu. Daje mi to pewność, że jest wierny. Mogę na Nim polegać”.

 

Dalej, na pytanie redaktorki: „Jak przeżyć te (świąteczne) dni, żeby Krzyż nie stał się symbolem śmierci, a zmartwychwstania?”, kapłan ów odpowiada: „ /../ Myślę więc, iż najbezpieczniej jest iść tropem, który daje nam liturgia, czyli uważne słuchanie, angażując się sercem we wszystkie wydarzenia, w których uczestniczymy. Jest wtedy gwarancja, że liturgia jak po sznureczku poprowadzi nas /../ od Wieczerzy Pańskiej aż do Zmartwychwstania. /../ Uważne branie udziału w liturgii, słuchanie i rozważanie tego, co się wtedy działo, pozwoli nam umocnić nasze serca”. A skąd wiemy co się wtedy działo, skoro to jest tajemnica?

 

Następne pytanie: „Dlaczego w Kościele kat. podkreśla się obowiązek przyjęcia w okresie wielkanocnym Komunii świętej? Czemu to takie ważne?”. Kapłan odpowiada: „ /../ Dramat polega na tym, że Kościół musi przypomnieć katolikom, aby przynajmniej raz w roku przyjęli Komunię świętą. A to jest dawka głodowa! Absolutne minimum. /../ Przyjmowanie Komunii świętej jest więc w efekcie posłuszeństwem Panu Jezusowi. I dlatego Kościół apeluje: „Ludzie, przynajmniej raz do roku przyjmijcie ten pokarm. Dla waszego dobra!”.   

 

Ponownie głos zabiera redaktorka: „Żeby jednak przyjąć Komunię Świętą, wcześniej trzeba przystąpić do spowiedzi. Dla wielu osób to drażliwa sprawa”. Kapłan odpowiada: „/../ Może stanowić problem, bo trzeba przyznać się do błędu. /../ Jest to związane z pychą, czyli błędnym obrazem samego siebie. /../”. Redaktorka pyta: „Dlaczego tak się dzieje?”, a kapłan odpowiada całkiem poważnie: „Podpowiada nam to diabeł, który namawia nas, żebyśmy ukryli nasze słabości i udawali lepszych niż jesteśmy w rzeczywistości” /../. A Jezus mówi odwrotnie: „Odsłoń swoją słabość. Nie bój się tego, bo im bardziej uznasz się za słabego, tym więcej miejsca zostawiasz dla Mnie, dla mojej łaski”.

                                                          

Na tym kończy się ów artykuł, w którym pozwoliłem sobie dokonać niewielkich skrótów. Dlaczego akurat ten tekst wydał mi się warty przeanalizowania? Ponieważ jest w nim zawarty powszechny sposób religijnego myślenia, zawierający nie tylko wewnętrzne sprzeczności, ale też sprzeczności z Biblią i co gorsze, że z rozumem także. A ja właśnie w obronie tego ostatniego, choć zdaję sobie sprawę z niepopularności tej postawy. Wróćmy więc do meritum.

                                                           ------ // ------

Otóż w w/wym. artykule duszpasterz apeluje o większe zaangażowanie serca do wiary. Dlaczego nie rozumu? Religie nie bez powodu odwołują się zawsze do serca, gdyż ono (umownie ujmując) jest siedliskiem emocji i instynktu. Kapłani wszelkich religii od dawna wiedzą, że najłatwiej jest panować nad ludźmi, odwołując się do ich emocji i instynktu, wpływając na nie w umiejętny sposób. Niż odwoływanie się do rozumu i logicznych argumentów, uzasadniających religijne „prawdy” ponoć objawione. Jeśli zaś nad umysłem człowieka panują emocje, to nie ma on możliwości używania rozumu, by z jego perspektywy rozpatrywać problemy religijne i umieć dostrzegać tkwiące w nich sprzeczności i absurdy.  

 

W religiach jest wiele „prawd” sprzecznych ze sobą, w które nie potrafię wierzyć. Mówiąc wprost: są one dla mnie zbyt niewiarygodne, by je zaakceptować. Aby nie być gołosłownym powinienem przytoczyć niektóre z nich, jakie okolicznościowo znalazły się w powyższym artykule. Jednakże ograniczę się do meritum nie tylko cytowanego tekstu, ale też święta wielkanocnego i związanej z nim religijnej „prawdy” dotyczące Drogi Krzyżowej Jezusa, jego męczeńskiej śmierci na krzyżu i zbawieniu ludzkości tą okrutną i krwawą ofiarą, jaką z woli Ojca Niebieskiego złożył ze swego życia, by odkupić nią grzech pierworodny człowieka.

                                                           ------ // ------

Od dawna mnie zastanawiało, dlaczego Bóg w taki niepojęty dla mnie sposób (czyżby tylko dla mnie?) rozwiązał problem tzw. „grzechu pierworodnego” i „zbawienia” od niego? Wg Biblii wynika, że ma on nieskończone możliwości, skoro cały Wszechświat stworzył w ciągu tygodnia, słowami: „Niechaj się stanie!”, prawda? Czy Bóg, który może uczynić wszystko czego tylko zapragnie, musi uciekać się do takich drastycznych, okrutnych i barbarzyńskich sposobów, polegających na składaniu sobie krwawej ofiary ze swego Syna? Będącego (wg dogmatu o Trójcy św.) jednocześnie nim samym?

 

Należy więc rozumieć, że złożył on tę ofiarę z siebie, samemu sobie, by przebłagać czy też przekupić siebie do przebaczenia ludzkości grzechu pierworodnego? Przecież mógł on nie dopuścić do popełnienia przez ludzi owego występku w raju! Mógł też cofnąć czas, usunąć tego podstępnego węża i powtórzyć ten feralny epizod z zakazanym owocem. Mógł także przebaczyć ludziom ten występek (jest ponoć nieskończenie miłosierny) popełniony w nieświadomości. To wszystko i jeszcze wiele innych możliwości rozwiązania tego problemu leżało w gestii Stwórcy o nieskończonych możliwościach.

 

Dlaczego więc Bóg nie skorzystał z żadnej z nich, lecz po 4 tys. lat (wg wyliczeń egzegetów) postanowił pomóc ludziom w ich pożałowania godnym losie, w tak przerażający i odrażający sposób, polegający na złożeniu sobie ofiary z życia swego Syna? Podstawowe pytania jakie mi się narzucają w tej sytuacji, brzmią: Czy Bóg nie miał innej możliwości rozwiązania tego problemu? Czy to był jedyny możliwy sposób, aby Stwórca wybaczył ludziom ów grzech pierworodny popełniony w rajskim ogrodzie? Logiczna odpowiedź jest taka: wszechmogący Bóg ma nieskończoną ilość możliwości prowadzenia swego dzieła, gdyż nic go nie ogranicza.

 

Dlaczego zachował się w taki dziwny sposób? Ciekawą podpowiedź daje ten fragment Biblii mówiący o Jezusie: „On był wprawdzie przewidziany przed stworzeniem świata, dopiero jednak w ostatnich czasach się objawił ze względu na was” (1P,1,20). Jaki z tego wynika wniosek? Otóż Syn Boży był przeznaczony na Odkupiciela i Zbawiciela ludzkości jeszcze przed stworzeniem świata, zanim zaistnieli na nim ludzie i zanim „sprzeciwili się” Bogu i dostąpili „upadku” w raju, który „zaowocował” grzechem pierworodnym człowieka. Ta informacja zmienia „nieco” obraz tego aspektu dzieła bożego, prawda?

 

Wygląda bowiem na to, że powinno się odwrócić ciąg przyczynowo-skutkowy: nie grzech pierworodny popełniony przez ludzi w raju był przyczyną tego dziwnego „odkupienia” go przez złożoną ofiarę z Syna Bożego swemu Ojcu (czyli samemu sobie), lecz Boży plan opatrznościowy polegający na tym, że aby na Ziemi mógł zaistnieć Bóg Odkupiciel i Zbawiciel ludzkości – człowiek musiał wpierw „upaść” w raju, Bóg musiał go ukarać m.in. śmiertelnością i grzeszną naturą, skłonną do czynienia zła i nieprawości, która drogą rozrodu będzie przechodziła na następne pokolenia, aż wszyscy ludzie będą jej nosicielami.

 

Zatem „upadek” pierwszych ludzi w raju nie był nieprzewidzianym przez Boga przypadkiem, czy też nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności lub sprzeciwem człowieka. Nie zawinił w nim ani wąż, ani człowiek (a już w szczególności odsądzana od czci i wiary kobieta). Po prostu, taki był plan boży: śmiertelne i grzeszne z natury stworzenia – ludzie, będą potrzebowały litości bożej i łaski zbawienia, jakie Bóg obiecał tym wszystkim (po ich śmierci, oczywiście), którzy będą bezwarunkowo wierzyli w niego i w jego Syna, będą bogobojni, pobożni i będą utrzymywali przez całe swoje życie jego kapłanów w dostatku i dobrobycie. Na tym polega właśnie „boża Opatrzność” w stosunku do ludzkości.

                                                           ------ // ------

Jak zatem w kontekście powyższej argumentacji można odebrać słowa wypowiedziane przez owego kapłana?: „Chrystus zmartwychwstaje nie dla siebie. On tego nie potrzebuje. Robi to dla nas. Łaska płynąca z tego faktu jest dostępna dla każdego człowieka, ale tylko w relacji z Nim”. Otóż sedno tego problemu tkwi w tym, iż Jezus wcale nie musiał składać z siebie tej krwawej ofiary na krzyżu, a Bóg Ojciec nie musiał wcale robić w ten sposób łaski ludziom, zbawiając ich w ten okrutny i barbarzyński sposób. Ta ofiara miałaby uzasadnienie wtedy, gdyby Stwórca nie miał innej możliwości rozwiązania tego soteriologicznego problemu.

 

Jednak nasz rozum posługujący się logiką, wskazuje na to, że przy nieskończonych i niczym nie ograniczonych możliwościach Stwórcy (o czym twierdzi sama religia), nie potrzebne było poświęcenie życia jego Syna w tej ofierze, skoro po prostu mógł on nie dopuścić do upadku pierwszych ludzi w raju. A jeśli już dopuścił do tego, to nie powinien pozwolić, by ludzkość poczęła się z pary protoplastów o skażonej grzechem naturze. Nie potrzebne byłoby wtedy zbawianie ludzi w jakikolwiek sposób, a już na pewno w taki okrutny i bezsensowny, przy nieskończonych możliwościach Boga. Nie musiałby też okazywać nam łaski, zbawiając śmiertelnych ludzi. Wystarczyłoby wywieść ludzkość z doskonałych protoplastów.

 

Nie potrzebne byłyby wtedy religie i ich samowolni duszpasterze, nazywający sami siebie „przewodnikami duchowymi ludzkości” i „pomocnikami Boga”. Nie potrzebne też byłoby coroczne wymuszanie u owieczek poczucia winy i wdzięczności za swoje istnienie, jak i niezasłużone wychwalanie przez nich Boga za to, że był łaskawy pochylić się nad losem swych mocno ograniczonych istot „rozumnych”, które bez jego pomocy i wsparcia, nie potrafią same przejść przez życie o własnych siłach psychicznych. To wszystko byłoby nie potrzebne w naszej rzeczywistości, gdyby naprawdę stworzył nas absolutnie doskonały Stwórca, a nie nieświadoma swego istnienia ewolucja biologiczna.

                                                           ------ // ------

Czy chcę przez to powiedzieć, że ludzkość ma pecha, posiadając takich perfidnych bogów, którzy udają tylko, że opiekują się swymi stworzeniami, a w rzeczywistości wykorzystują je do własnych celów? Bynajmniej! Sprawa jest o wiele bardziej prosta, choć wcale przez to nie mniej odrażająca w swym zakłamaniu. Otóż prawda jest taka, że już od bardzo dawna kapłani z różnych religii zorientowali się, że na wrodzonym ludziom lęku przed śmiercią można dużo zyskać, jeśli potrafi się ich umiejętnie przekonać, że poprzez odprawianie „specjalnych” rytuałów, można będzie ominąć to bezlitosne prawo i żyć po śmierci w zaświatach.

 

Wymyślenie niewidzialnych, potężnych istot nazywanych bóstwami, bogami/Bogiem, miało właśnie służyć temu celowi. A zbawienie śmiertelnego człowieka przez Boga jest popularnym sposobem zapewnienia mu psychicznego komfortu w tej kwestii (oczywiście nie za darmo!). Dlatego w starożytnych religiach było wielu bogów zbawicieli. Np. kapłani Wielkiej Matki Kybeli głosili wiernym: „Radujcie się, gdyż Bóg jest zbawiony i wy też będziecie zbawieni”. W Egipskiej Księdze Umarłych są takie słowa: „Jak prawdą jest to, że żył Ozyrys, tak i on (zmarły) żyć będzie. Jak nie umarł Ozyrys, tak i on też nie umrze”. Co głoszą teraz kapłani?: „Jeśli nie ma zmartwychwstania, to i Chrystus nie zmartwychwstał. A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara” (1Kor 15,13-15). Czym się te nauki różnią (prócz innego imienia Boga) od pogańskich religii?

 

Problem jest właśnie w tym, że ludzie chcą być oszukiwani w kwestii własnej śmiertelności, dlatego religie umiejętnie wykorzystuję tę ludzką, instynktowną potrzebę, nawet specjalnie się z tym nie kryjąc. Jak np. ów kapłan, który na pytanie redaktorki: „Jak przeżyć te dni, żeby Krzyż nie stał się dla nas symbolem śmierci, a zmartwychwstania?”, odpowiada wprost: „Myślę, iż najbezpieczniej iść tropem, który daje nam liturgia, czyli uważnie słuchać, angażując się sercem we wszystkie wydarzenia, w których uczestniczymy. Jest wtedy gwarancja, że liturgia jak po sznureczku poprowadzi nas /../ od Wieczerzy Pańskiej aż do Zmartwychwstania. /../ On to robi dla mnie i dla Ciebie”. Czyli najważniejsze są… rytuały!

 

Skoro tak się sprawy mają (czyli, że wszystkie nasze religie i wszyscy nasi bogowie/Bóg są wymysłem kapłanów wszechczasów), to nie ma się co dziwić, że ten biblijny Bóg zachował się w taki absurdalny sposób w raju, karząc ludzi i wywodząc ich gatunek z pary ułomnych protoplastów. (O infantylnym epizodzie z arką i potopem i „odrodzeniem” ludzkości z grzeszną naturą, nawet nie wspominając), by tysiące lat później „zbawiać ludzkość ofiarą odkupicielską, złożoną na krzyżu przez jego Syna, będącego w istocie nim samym”.

                                                           ------ // ------

W kontekście religioznawstwa, takie zachowanie „naszego Boga” jest łatwe do zrozumienia i wytłumaczenia. Otóż kapłani mimo bogatej wyobraźni, nie mogli w żaden sposób zmienić natury ludzkiej, ani faktu, że ludzie są śmiertelni. Zatem musieli wymyślić taki wizerunek Boga, aby z jakichś powodów ludzie nadal ją posiadali i byli śmiertelni, mimo wszechmocy Stwórcy. Ów wymyślony epizod w raju miał za zadanie usprawiedliwić Boga, że mimo jego nieskończonych możliwości nie stworzył ludzi doskonałych i nieśmiertelnych i że w jego dziele panuje zło, a on nie może (lub nie chce) temu zaradzić.

 

I tu wykorzystano pomysł tzw. „kary Bożej”: człowiek sam sobie jest winien, bo sprzeciwił się Bogu i popełnił grzech, a „karą za grzech jest śmierć”, co wydaje się takie oczywiste (dla wierzących, oczywiście!). I problem jest rozwiązany, przynajmniej na dłuższy czas. Jednakże idee religijne przez cały czas ewoluują. W przeciwnym wypadku zmarłych chowano by nadal w sarkofagach, do których kapłani wkładaliby mapki z wyznaczoną dokładnie drogą przez zaświaty, by ludzka dusza nie błądziła po ich bezdrożach, lecz szła prosto do Anubisa, aby ją osądził, ważąc jej serce: jeśli było lekkie jak piórko, zmarły nie nagrzeszył podczas swego życia, jeśli zaś cięższe, nieszczęśnika pożerała straszliwa bogini Ammut (wierzenia Egipcjan).

 

Nie dziwne więc, że z czasem kapłani wpadli na pomysł, jak rozwiązać ów odwieczny problem polegający na tym, że człowiek (jako jedyny ze zwierząt) jest świadomy swej śmiertelności i jego „uporczywym i nigdy nie zaspokojonym marzeniem, jest potrzeba wiecznego życia” (wg Freuda i Junga). Wymyślono zatem owo „zbawienie ludzkiej duszy” po śmierci, która za dobre sprawowanie jej nosiciela w życiu doczesnym, ale przede wszystkim za okazywaną „bogobojność i pobożność”, jak i za udział w religijnych rytuałach i obrzędach – ma szansę zostać obdarzona łaską bożą, być zbawiona i żyć wiecznie w niebie.

 

Jakie ideowe oszustwo funkcjonuje w tej koncepcji „zbawienia” od tysięcy lat (znane w religiach pogańskich na długo przed chrześcijaństwem)? Otóż takie, że owo „zbawianie” naszych dusz (jak dotąd nie ma dowodu, że istnieje dusza), ma nastąpić dopiero po naszej śmierci, kiedyś na końcu dziejów ludzkości i po pozytywnym zaliczeniu Sądu Ostatecznego. Jak na razie więc jest to jedynie „obietnica zbawienia”, której prawdziwości w żaden sposób nie można zweryfikować. Można tylko w to wierzyć lub nie. Dlaczego zatem tak wiele osób w to wierzy, choć moim zdaniem jest w tej koncepcji wiele sprzeczności?

 

Bowiem ci, którzy to wymyślili musieli doskonale znać naturę ludzką. Jak to przecież pięknie świadczy o naszym Bogu: tak bardzo ukochał on ludzi, że poświęcił swego jedynego Syna na krwawą, męczeńską ofiarę, aby tylko ludzie mogli dostąpić zbawienia, czyli wiecznego życia w niebie, po swojej śmierci, oczywiście. Im więcej jego Syn wycierpiał podczas tej ponurej ceremonii, tym lepiej (dlatego jego upodlenie, męka i cierpienie są tak mocno zaznaczone i wyolbrzymione do granic absurdu, jakby ta kaźń miała usatysfakcjonować Boga-Ojca), gdyż to miało pokazać, jak wielką poniósł on ofiarę – kosztem swego ukochanego Syna – dla zbawienia ludzkości! Bo ponoć Miłość i Miłosierdzie Boga nie mają granic (wg religii).

 

I jak tu nie wierzyć w takiego dobrego Boga, który tak bardzo poświęcił się dla dobra swych stworzeń – ludzi? Czy nie byłaby to niewybaczalna wręcz niewdzięczność ze strony jego rozumnych przecież stworzeń?! Tak, ludzka „mądrość” wysoko ustawiła poprzeczkę bożych zachowań: po tej kaźni urządzonej przez ludzi jego Synowi, Bóg ponoć miał jeszcze bardziej ich umiłować, a jednocześnie znienawidzić swój naród wybrany za to rzekome bogobójstwo. I w rezultacie tych sprzecznych odczuć, miał wybaczyć ludziom grzech pierworodny. Istotnie, wymowa tego wszystko byłaby naprawdę straszna, gdyby to się działo w rzeczywistości.

 

Na szczęście (a może i nieszczęście?), są to tylko produkty chorej wyobraźni ludzi, którzy chcieli (i chcą nadal) za wszelką cenę zmusić swoje łatwowierne owieczki do głębokiego poczucia winy, gdyż nic tak nie potrafi jak ono wyłączyć myślenia, pozwalając tym samym panować nad swymi umysłami samowolnym „przewodnikom duchowym ludzkości”. Jednak najdziwniejsze jest, że ludziom potrzebne jest to do szczęścia i poczucia sensu życia, jak i wrażenia, że są przez to lepszymi osobnikami od niewierzących. I to z jakiego powodu? Dzięki gloryfikacji tego jeszcze jednego zabójstwa popełnionego na swym Bogu, jakby nie wystarczyła mu pełna okrucieństwa i przelanej krwi historia ludzkości. Ale cóż, jaki jest człowiek – taki jest jego Bóg (a właściwie jego wyobrażenie), nieprawdaż?

 

Maj 2022 r.                                        ------ KONIEC-----