Dlaczego środowiskowcy stanowią większą przeszkodę dla skutecznej polityki klimatycznej niż negacjoniści?


Maarten Boudry 2022-02-21


W niedawnym filmie Netflix Nie patrz w górę, który odniósł niebywały sukces, naukowcy próbują ostrzec świat przed kometą pędzącą ku Ziemi, która zlikwiduje ludzką cywilizację, a może też wszelkie życie. Tyle tylko, że nikt nie chce słyszeć złej wiadomości: prezydent USA jest zbyt zajęty wyborami do Kongresu w połowie jego kadencji i chce uciszyć naukowe Kasandry, psychopatyczny magnat technologii przedstawia niedorzeczny plan wydobycia cennych minerałów z komety, a wszyscy inni są po prostu zbyt zajęci błazenadą najnowszego celebryty, by zwracać uwagę na nadchodzącą katastrofę. Kiedy zrozpaczeni naukowcy krzyczą: “Po prostu spójrzcie w górę”, wyzywająca odpowiedź, “Nie patrz w górę!” staje się wezwaniem negacjonistów komety, podbechtywanych przez populistyczną administrację prezydenta USA.

Wszystko to jest dość oczywistą i mało subtelną alegorią dla naszej obecnej trudnej sytuacji z klimatem. Recenzje z filmu były mieszane, chociaż wielu krytyków chwaliło film za “bezbłędne” oskarżenie naszej kultury i “niezmiernie trafną ocenę” naszego zajmowania się kryzysem klimatycznym, a nawet za to, że jest „tak ostry, że aż boli”. Jeden z klimatologów pisząc w “Guardianie” uznał, że film “chwyta szaleństwo, jakie widzę codziennie”, W tej samej gazecie wieloletni aktywista klimatyczny, George Monbiot napisał, że na filmie czuł jakby „przebiegało mi przed oczyma całe moje życie prowadzenia kampanii”.  


Byłoby głupotą rozkładać satyrę na czynniki pierwsze, ale zastanówmy się, o czym świadczą te entuzjastyczne recenzje? Nie patrz w górę oferuje – co prawda groteskową – wersję narracji o zmianie klimatycznej, jaką na poważnie propaguje wielu ludzi. W tej narracji rozwiązanie problem zmiany klimatycznej jest głównie kwestią zobaczenia rzeczywistości, złamania przemożnej władzy interesów paliw kopalnych i zdobycia się na polityczną odwagę zrobienia tego, co musi zostać zrobione. Już mamy technologiczne rozwiązania zmiany klimatycznej, pisze Naomi Klein w swojej wpływowej książce This Changes Everything, ale sabotuje je bezwzględna “elitarna mniejszość, która trzyma w morderczym uścisku naszą ekonomię, nasz proces polityczny i większość naszych głównych mediów”.


Pociągając tę narrację do tak absurdalnych skrajności, Nie patrz w górę pomógł mi także zrozumieć, co właściwie jest z nią niesłusznego: jest to pełen próżności mit opowiadany przez zamożnych, postępowych ludzi Zachodu, który czyni kozły ofiarne z łatwo dostępnych czarnych charakterów, odciąga uwagę od rzeczywistych rozwiązań i stoi na drodze dawno spóźnionego rachunku sumienia.  


Nie zrozumcie mnie źle: firmy paliw kopalnych mają wiele win, którymi można ich obarczyć za ich trwającą dziesięciolecia kampanię zamazywania prawdy i świadomego wprowadzania społeczeństw w błąd w sprawie realności antropogenicznej zmiany klimatycznej. W niektórych krajach, szczególnie w USA, sceptycyzm klimatyczny znacząco opóźnił działania, jakie są potrzebne, by zająć się zmianą klimatu. Jednak czysty negacjonizm tego rodzaju, jaki pokazuje Nie patrz w górę, zanikał już od dłuższego czasu. W Stanach Zjednoczonych dziewięć na 10 osób zgadza się obecnie, że konsekwencje zmiany klimatycznej będą odczuwane przez obecne i przyszłe pokolenia. W badaniu 10 zachodnich krajów opublikowanym tuż przed konferencją COP26 w Glasgow w zeszłym roku, 62 procent respondentów zgodziło się, że zmiana klimatyczna jest głównym kryzysem środowiskowym, przed jakim stoi świat, ważniejszym od kwestii zanieczyszczenia i nowych chorób. Nawet firmy paliw kopalnych w końcu niechętnie zaakceptowały, że ich produkty ogrzewają planetę.


Jeśli jednak kupujesz narrację Nie patrz w górę, łatwo jest zatuszować niewygodny fakt: paliwa kopalne były fantastycznymi motorami postępu ludzkości przez dostarczenie dostępu do taniej, obfitej, niezawodnej i (stosunkowo) bezpiecznej energii. Uwolniły nas od łamiącej grzbiet harówki, potroiły oczekiwaną długość naszego życia i pozwoliły jednemu krajowi po drugim na ucieczkę z żałosnej nędzy. Firmy paliw kopalnych stały się tak potężne właśnie dlatego, że oferują niezmiernie pożądany produkt, z którego wszyscy odnosimy korzyści zarówno w bezpośrednich i widocznych postaciach (benzyna, diesel, gaz ziemny), jak w mnóstwie pośrednich postaci (cement, plastiki, stal, szkło). Właściwie, jeśli rozejrzysz się po swoim pokoju, będzie ci bardzo trudno znaleźć jakiś przedmiot, który powstał i znalazł się tam bez użycia paliw kopalnych (już choćby dlatego, że niemal z całkowitą pewnością dotarł do ciebie dzięki napędzanej dieslem lub benzyną maszynie).  


Mimo tego, co utrzymuje wielu aktywistów klimatu, nie mamy jeszcze czystych i cenowo przystępnych rozwiązań dla produkcji cementu i stali, produkcji nawozów dla rolnictwa lub paliwa dla lotnictwa. Pod nieobecności takich czystych alternatyw rezygnacja z użycia paliw kopalnych w sposób nieunikniony wymaga bolesnych poświęceń i rozwiązania trudnych pytań o to, jak podzielić ciężar redukcji emisji.


Aby zobaczyć, dlaczego “negacjonizm” i “manipulacje elit” nie wyjaśniają braku działania w sprawie klimatu, popatrzmy na Niemcy, jeden z najbogatszych i najbardziej środowiskowo świadomych krajów na planecie. Przywódcy polityczni Niemiec bardzo poważnie traktują kryzys klimatyczny już od ponad trzydziestu lat i, w odróżnieniu od USA, negacjoniści klimatyczni są marginesem i nigdy nie mieli władzy politycznej. Jednak nawet w Niemczech pozbycie się paliw kopalnych okazało się skrajnie trudne. Mimo wydania 500 miliardów euro na bardzo nagłaśnianą Energiewende (transformację energetyczną) Niemcy nadal spalają olbrzymie ilości węgla (w tym brunatnego) i nie zbliżają się do osiągnięcia swoich celów klimatycznych. Nawet przy najlepszych intencjach i nieograniczonej dobrej woli polityków – i bez negacjonistów zamącających wody – postęp klimatyczny okazuje się niemożliwy do osiągnięcia. Może wręcz zaskakiwać informacja, że USA, mimo znacznie większych problemów z samozwańczymi “sceptykami klimatu”, osiągnęły w ciągu ostatnich dwudziestu lat podobną do Niemiec redukcję emisji głównie dzięki przejściu z węgla na gaz i dzięki pewnemu podniesieniu wydajności energii.


Rozczarowujący wynik niemieckiej Energiewende, mimo jej chwalebnych intencji, nie znaczy, że musimy porzucić wszelką nadzieję. W rzeczywistości Niemcy mogły mieć znacznie lepsze wyniki niż miały i tutaj opowieść staje się niewygodna dla aktywistów klimatu, którzy zachwycają się filmem Nie patrz w górę. Obniżenie emisji gazów cieplarnianych wymaga całego szeregu różnych działań, ale najważniejsze wśród nich są dwa: zdekardbonizowanie wytwarzania elektryczności, a następnie zelektryfikowania wszystkiego. Tak się składa, że kilka uprzemysłowionych krajów już osiągnęło niemal całkowitą dekarbonizację swojego sektora energetycznego. Jeśli wyłączysz te, które mają unikatowe, geograficzne możliwości, takie jak Norwegia lub Islandia (które odnoszą wielkie korzyści z – odpowiednio – energii wodnej i geotermicznej), odkryjesz, że wszystkie te kraje zrobiły to dzięki energii jądrowej. 


Spójrzmy na sąsiadującą z Niemcami Francję, której udał się ten wyczyn, nawet bez myślenia o globalnym ociepleniu. W latach 1970., kiedy Francja postanowiła przejść z paliw kopalnych na energię jądrową, problem klimatu nie był jeszcze na porządku dnia. Niemniej w ciągu około 15 lat Francja dokonała niemal pełnej dekarbonizacji sektora energetycznego i zelektryfikowała wiele innych rzeczy (jak ogrzewanie elektrycznością i szybkobieżne pociągi). Kraje takie jak Francja i Szwecja pokazały w rzeczywistym życiu, że można wyeliminować paliwa kopalne bez poświęcania wzrostu gospodarczego i dobrobytu. Powodem, dla którego zużycie węgla do produkcji niemieckiej elektryczności jest nadal po ponad dwudziestu latach Energiewende ponad pięciokrotnie wyższe niż we Francji, nie są masowe urojenia ani manipulacje elit o realności antropogenicznego globalnego ocieplenia. Wręcz przeciwnie. Jest tak dlatego, że sprzeciwiający się energii jądrowej środowiskowcy – ci sami ludzie, którzy wyrażają najwyższy poziom zaniepokojenia zmianą klimatu – mają więcej do powiedzenia w polityce w Niemczech niż we Francji i przekonali swoich przywódców politycznych, że porzucenie energii jądrowej i zamknięcie pozostałych reaktorów jest znakomitą „polityką klimatyczną”.


W latach 1960. i 1970., kiedy sprzeciw wobec energii jądrowej był podstawą ruchu środowiskowego, niepokój wobec energii jądrowej był może bardziej zrozumiały, nie tylko dlatego, że zmiany klimatycznej jeszcze nie było widać na horyzoncie, ale także dlatego, że mniej było wiadomo o wpływie odpadów jądrowych i wypadków na środowisko (obecnie wiadomo, że jest raczej niewielki), i o wpływie elektrowni węglowych na środowisko i zdrowie (obecnie wiadomo, że jest olbrzymi).


Przez całą historię istnienia energii jądrowej zapobiegła ona emisji około 74 miliardów ton CO2, czyli mniej więcej dwukrotności obecnych globalnych emisji rocznie. Mogło to być o wiele rzędów więcej, gdyby przemysł jądrowy kontynuował szybki wzrost, taki jak w latach 1960. Niestety, w jednym kraju za drugim anulowano planowane projekty elektrowni jądrowych z powodu społecznego sprzeciwu (ponad 120 w samych USA), a sprzeciwowi przewodził ruch środowiskowców. Nadmierna regulacja nakręcana przez sianie paniki o szkodach wyrządzanych przez niskie promieniowanie doprowadziła do negatywnej krzywej uczenia się: każdy nowy projekt reaktora był kosztowniejszy i bardziej czasochłonny niż poprzedni. I w ten sposób panowanie Węgla pozostało niezagrożone.   


Także dzisiaj z klimatologami coraz rozpaczliwiej bijącymi na alarm większość środowiskowców nie chce zrezygnować ze swojej dawnej walki przeciwko energii jądrowej.   W całym zachodnim świecie walkę o przedwczesne zamykanie elektrowni jądrowych prowadzą Zielone partie i NGO. Także młodzi aktywiści klimatu, tacy jak Greta Thunberg, besztają Komisję Europejską za (wreszcie) planowanie włączenia energii jądrowej do swojej zielonej taksonomii. Nawet dzisiaj Niemcy nadal mogłyby uniknąć miliarda ton emisji CO2 do 2045 roku, gdyby tylko zdecydowały się na pozostawienie nadal działających reaktorów. Jednak ci sami, tak świadomi problemu klimatu niemieccy przywódcy polityczni wolą spalać przez wiele kolejnych lat więcej węgla i węgla brunatnego, najbrudniejszego i wydzielającego najwięcej CO2 paliwa kopalnego. W moim kraju, w Belgii, partia Zielonych chce zbudować i subsydiować nową elektrownię gazową, by zastąpiła świetnie funkcjonującą elektrownię jądrową.


Ponieważ środowiskowcy byli wśród pierwszych, którzy zwrócili uwagę na problem klimatu (za co należy im się uznanie), zdominowali także debatę o rozwiązaniach dla klimatu i nadal mają nadmierne wpływy polityczne. Przez lata tradycyjne partie polityczne na Zachodzie bezmyślnie przyjmowały tradycyjne „zielone” środki zaradcze, głównie odnawialne źródła energii, takie jak słońce i wiatr. W społecznej wyobraźni działania na rzecz klimatu stały się niemal synonimem przejścia na „100 procent odnawialnej energii”. Firmy energetyczne w zachodnich krajach, które twierdzą, że oferują “zieloną energię”, zawsze mają na myśli źródła odnawialne, nie zaś energię jądrową. Także firmy paliw kopalnych cynicznie dołączyły do tej narracji, przechwalając się panelami słonecznymi i turbinami wiatrowymi w swoich reklamach i materiałach promocyjnych. Oczywiście nie przeszkadza im, że środowiskowcy hamują ich jedynego, autentycznego konkurenta na rynku energii, bo wiedzą doskonale, że światowa gospodarka nigdy nie będzie działała na energii odnawialnej, a przynajmniej nie przez najbliższe kilka dziesięcioleci. Raz za razem widzimy, że zamknięcie elektrowni jądrowej oznacza używanie paliw kopalnych, bo potrzebujemy energii także, kiedy słońce nie świeci a wiatr nie wieje. Jedyną technologią, która może zastąpić elektrownię węglową lub gazową, jeden do jednego, jest elektrownia jądrowa, a to jest ostatnia rzecz, jakiej chcą aktywiści klimatyczni. Istotnie, #ExxonKnew, a ich to nie obchodzi.  


Oto naprawdę “niewygodna prawda” dla ruchu klimatycznego: główną przeszkodą skutecznego działania w sprawie klimatu przez ostatnie dwadzieścia lat nie byli klimatyczni negacjoniści, którzy odmawiają spojrzenia na rzeczywisty problem, ale środowiskowcy, którzy nieustannie demonizują i sabotują najważniejsze źródło skoncentrowanej, niezależnej od pogody, dającej się przesyłać, zero-węglowej energii (która, jak się składa, jest także   najbezpieczniejsza i najmniej zanieczyszczająca).


Sprzeciw wobec energii jądrowej nie jest jedynym sposobem, w jaki środowiskowcy głównego nurtu – mając najlepsze intencje – szkodzą sprawie działania na rzecz klimatu. Chociaż sprzeciw wobec energii jądrowej jest błędem o największych konsekwencjach, podobną historię można opowiedzieć o technologiach GMO (które dają szereg korzyści klimatycznych), sekwestracji dwutlenku węgla (CCS) i opartych na rynku rozwiązaniach klimatycznych, takich jak węglowe opłaty emisyjne. Przez odrzucanie takich rozwiązań jako “technologicznych sztuczek” i promowanie rozwiązań “mniej znaczy więcej” i “małe jest piękne” środowiskowcy, jak na ironię, nie doceniają prawdziwego ogromu wyzwania klimatycznego.


Bardziej ogólnie, dokooptowanie nauki o klimacie do ataków na kapitalizm, konsumeryzm, neoliberalizm i całą masę innych lewicowych straszaków nie mających nic wspólnego ze zmianą klimatu, podsyca ideologiczną polaryzację wokół tej kwestii. Chociaż nauka o klimacie wykracza ponad wszystkie ideologie, nie można powiedzieć tego samego o aktywizmie klimatycznym głównego nurtu. Jak na ironię, twierdzenie, że klimat i kapitalizm (lub klimat i wzrost gospodarczy) są ze sobą nie do pogodzenia, jest twierdzeniem, z którym negacjoniści całkowicie zgadzają się: jedyną różnica jest to, że chcą całkowicie porzucić politykę klimatyczną zamiast kapitalizmu. Takie ideologiczne uprowadzenie ułatwiło prawicowym negacjonistom odrzucenie całej sprawy klimatu jako jeszcze jednego wybryku  hipisów, by narzucić Silny Rząd i zabrać im SUVy.


Na szczęście pojawiły się oznaki, że zaczyna się odpływ. Teraz, kiedy tradycyjni Zieloni i postępowcy tracą monopol na kwestię klimatu, angażują się w to inne partie z innymi ideologiami. Polityczne zainteresowanie energią jądrową i innymi technicznymi rozwiązaniami szybko rośnie. Holandia, Francja, Wielka Brytania i wiele innych zachodnich krajów oznajmiły, że zbudują nowe elektrownie jądrowe, ponieważ dotarło do nich, że sama energia odnawialna nie uratuje nas przed katastrofą klimatyczną. Chiny planują zbudowanie 150 nowych reaktorów jądrowych, które obiecują zapobieżenie większej ilości emisji CO2 niż połowa obecnych rocznych emisji Unii Europejskiej. Sama Europa planuje włączenie energii jądrowej do swojej Zielonej taksonomii mimo głośnych protestów Zielonych NGO i antyjądrowych krajów, takich jak Niemcy i Austria. W Finlandii nawet partia Zielonych przekonała się do energii jądrowej.


Środowiskowcy i aktywiści klimatu zasługują na pochwały za podniesienie świadomości o globalnym ociepleniu, ale to nie chroni ich przed krytyką. Właśnie dlatego, że mieli naukę po swojej stronie, kiedy chodziło o zdiagnozowanie problem, środowiskowcy byli zdecydowanie zbyt pewni siebie, by pozwolić na kwestionowanie ich ulubionych rozwiązań. Trudno jest zajmować się historią, jaka się nie zdarzyła ale rozważmy następujące porównanie. Załóżmy, że przemysł paliw kopalnych nigdy nie prowadził kampanii dezinformacji o rzeczywistości antropogenicznego globalnego ocieplenia, lub nawet, że nigdy nie istniał ruch negacjonistów i wszyscy od pierwszej chwili razem słuchaliśmy klimatologów. Czy rozwiązalibyśmy do teraz sprawę zmiany klimatu? Niekoniecznie. Zasadniczo stalibyśmy przed tym samym dylematem: przy tak wielu korzyściach, jakie paliwa kopalne przynoszą ludzkości, jest niesłychanie trudno pozbyć się ich. Gdyby jednak nigdy nie istniał ruch przeciwko energii jądrowej? Co byłoby, gdyby środowiskowcy przyjęli atom 50 lat temu i energia jądrowa rzeczywiście stała się „energią przyszłości”, spełniając swoją wczesną obietnicę?  Można przedstawić dobrze podbudowany scenariusz, że bylibyśmy dzisiaj znacznie bliżej rozwiązania sprawy zmiany klimatu.


Why Environmentalists Pose a Bigger Obstacle to Effective Climate Policy than Denialists

Quillette, 27 stycznia 2022

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Maarten Boudry

 

Belgijski filozof nauki, wykładowca na Ghent University. Jego najnowsza książka Science Unlimited? On the Challenges of Scientism, została napisana wspólnie Massimo Pigliucci. Boundry jest autorem ponad 40 publikacji naukowych, jest również autorem kilku popularnonaukowych książek traktujących głównie o krytycznym myśleniu, iluzjach i postępie moralnym.