Kto pamięta Gitę Sahgal?


Andrzej Koraszewski 2022-02-17


Złe pytanie. Nie jestem pewien, czy nazwisko Gity Sahgal kojarzy w Polsce więcej niż kilkanaście osób. Przypomnijmy. W lutym 2010 roku londyńskie kierownictwo Amnesty International zawiesiło (wyrzuciło), kierującą działem Gender Unit (czyli mówiąc ludzkim językiem, działem zajmującym się prawami kobiet) Gitę Sahgal. Brytyjska autorka i dziennikarka ma w swoim dorobku książki, setki artykułów i filmy poświęcone sytuacji kobiet na świecie. Jest feministką, która dobrze wie, gdzie kobiety są pozbawione wszelkich praw. Urodzona w Indiach, blisko spokrewniona z pierwszym premierem Indii, córka znanej hinduskiej pisarki, Sahgal otrzymała swoje stanowisko w kierownictwie AI w 2002 roku. Wielokrotnie krytykowała tę organizację, ale kością niezgody okazała się sprawa bliskiej współpracy Amnesty International z byłym więźniem w Guantanamo, Moazzamem Beggiem, Pakistańczykiem z brytyjskim obywatelstwem, którego powiązania z talibami nie były żadną tajemnicą. Zawieszając szefową Gender Unit kierownictwo Amnesty twierdziło, że naruszyła procedury i zamiast przekazać swoją krytykę drogą służbową, przekazała ją prasie. Kierownictwo AI kłamało, Gita Sahgal powiedziała, co o tym wszystkim myśli prasie, ponieważ na jej wielokrotne interwencje nie było żadnej reakcji.

Gita Sahgal powiedziała wyraźnie, że jej krytyka nie dotyczy wyłącznie współpracy AI z Beggiem, który “ze swojego prawa do wyrażania opinii w pełni korzysta i powinien je mieć. Problemem jest to, że ruch obrony praw człowieka powinien zachować stosowny dystans od grup i idei popierających systematyczną dyskryminację i podważających zasadę powszechności praw człowieka.”


Właśnie to jej zdanie przypmniało mi się na marginesie najnowszego raportu Amnesty International głoszącego, że Izrael jest państwem apartheidu, a upichconego we współpracy z grupami podważającymi zasadę powszechności praw człowieka.


Wtedy, w 2010 roku, wśród ludzi, którzy poparli Gitę Sahgal był Salman Rushdi i Christopher Hitchens.     


Rushdi pisał:

Amnesty wyrządziła sobie nieobliczalne szkody łącząc się z Moazzamem Beggiem i jego grupą Cageprisoners, uznając ich za obrońców praw człowieka. Wygląda na to, że kierownictwo Amnesty cierpi na swego rodzaju bankructwo moralne i przestało odróżniać dobro od zła.

Christopher Hitchens nie mógł uwierzyć, że AI udziela swojego poparcia mrocznym postaciom, zawieszając równocześnie znakomitą pracownicę za to, że wyraziła wątpliwości wobec takiej polityki. 

Piszący na łamach “Observera” Nick Cohen nie przebierał w słowach pisząc:

“Amnesty żyje w świecie złudzeń sądząc, że liberałom, wolno tworzyć sojusze z obrońcami klerykalno-faszystowskich reżimów, które robią wszystko co w ich mocy, żeby zdławić liberalną myśl, a w szczególności, liberalnie myślących muzułmanów.”

Tych głosów było wówczas dziesiątki, dla wielu szeregowych działaczy AI sprawa Gity Sahgal była kroplą, która przelała dzban, inni chcieli wierzyć, że ten skandal będzie wstrząsem i pozwoli na powrót do pierwotnych założeń tej organizacji. Dziś wiemy jak bardzo byli w błędzie.     


Robert Bernstein pod koniec swojego życia uznał, że założona przez niego Human Rights Watch została porwana przez ludzi głupich i podłych. Odciął się od tej organizacji publicznie, uznając, że jest przeciwieństwem tego, co zakładał. W ostatnich latach swojego życia był w bliskich stosunkach z kanadyjskim prawnikiem Hillelem Neuerem, który założył UN Watch. Neuer i skupieni wokół niego ludzie występują często na obradach oenzetowskiej Rady Praw Człowieka, która teoretycznie ma nadzorować przestrzeganie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. W 2005 roku ówczesny Sekretarz Generalny ONZ, Kofi Annan uznał (i otrzymał w tym poparcie Zgromadzenia Ogólnego), że założona w 1946 roku Komisja Praw Człowieka ONZ działa w sposób sprzeczny z jej pierwotnymi założeniami i postanowiono ją zastąpić Radą Praw Człowieka.


Jak Kofi Annan powiedział w kwietniu 2005 roku:

„Jeśli nie przebudujemy całej maszynerii obrony praw człowieka, możemy nie odzyskać publicznego zaufania do samej Organizacji Narodów Zjednoczonych. Era deklaracji powinna ustąpić zasadzie wprowadzania praw człowieka w życie.”

Istotnie w 2006 roku przemalowano tabliczki, Komisję zastąpiła Rada, co oznaczało przejście od złego do gorszego. Założona w szlachetnych intencjach instytucja została dawno temu porwana przez zbirów i zajmuje się dziś ukrywaniem łamania praw człowieka przez zasiadających w niej przedstawicieli dyktatur. Mógłby ktoś podejrzewać, że nawet jeśli w tej i podobnych instytucjach kraje demokratyczne nie mają większości, powinniśmy z ich strony słyszeć nieustające protesty na to perwersyjne wykorzystywanie instytucji w sposób całkowicie sprzeczny z jej pierwotnymi założeniami. Nic bardziej błędnego. W większości przypadków nie tylko kraje takie jak Polska, ale przedstawiciele państw o długiej demokratycznej tyradycji działają w Radzie Praw Człowieka ręka w rękę z przedstawicielami najgorszych tyranii. Hillel Neuer jest Don Kichotem, on i jego organizacja nie mają większego wpływu na to, co się w tym cyrku dzieje. A jednak to on i jego organizacja bronią praw człowieka, a Rada Praw Człowieka ONZ wręcz przeciwnie.


Obecnie w skład tej koszmarnej instytucji, mającej rzekomo piętnować naruszanie praw człowieka wchodzą m.in: Bolivia, Chiny, Erytrea, Gabon, Kuba, Malawi, Meksyk, Nepal, Pakistan, Rosja, Senegal, Wybrzeże Kości Słoniowej, Uzbekistan. Przewodzi Argentyna. Nie ma powodu do zdziwienia, że ta Rada koncentruje się niemal wyłącznie na rzekomych zbrodniach Izraela.


15 lutego UN Watch informowała, że przewodniczący Rady Praw Człowieka, Federico Villegas z Argentyny, odrzucił zastrzeżenia tej organizacji na temat bezstronności południowo afrykańskiej prawniczki, Navi Pillay, powołanej na stanowisko przewodniczącej oenzetowskiej „Niezależnej międzynarodowej komisji badania okupowanych terytoriów palestyńskich, w tym Jerozolimy Wschodniej i Izraela”.     


Dzień wcześniej UN Watch przekazała 30-stronicowy dokument z listą pełnych uprzedzeń wobec Izraela oświadczeń tej prawniczki w sprawach będących przedmiotem dochodzenia, które ona ma nadzorować. UN Watch wystąpił z apelem o jej rezygnację z tego stanowiska.


Hillel Neuer jest Don Kichotem, podobnie jak był nim Peter Benenson, który zainicjował Amnesty International, jak Robert Bernstein, który założył Human Rights Watch, jak Gita Sahgal, która wolała zrezygnować z wysokopłatnej posady, niż przymykać oczy na amoralność organizacji udającej, że broni praw człowieka i współpracującej ze zwolenikami dyskryminacji i przemocy.


Najnowszy raport Amnesty International jest kolejnym potwierdzeniem, że ta walka jest skazana na przegraną. A mimo to, a może właśnie dlatego, nie pozostaje nic innego, jak powracać do pytania, kto pamięta Gitę Sahgal, kto przygląda się kłamstwom zawartym w tym i w innych raportach Amnesty International, kto widzi parodię przyzwoitości w świecie, w którym Korea Północna obejmuje przewodnictwo oenzetowskiej Konferencji ds. rozbrojenia nuklearnego. A wreszcie, kto pamięta słowa Władysława Bartoszewskiego: „Warto być uczciwym, choć nie zawsze się to opłaca. Opłaca się być nieuczciwym, ale nie warto.”