Ciekawy proces byłego premiera


Andrzej Koraszewski 2021-12-18

Tak czytelnicy izraelskich gazet protestowali 30 czerwca 2020r. pod siedzibą ówczesnego premiera (Zdjęcie: Wikipedia.)
Tak czytelnicy izraelskich gazet protestowali 30 czerwca 2020r. pod siedzibą ówczesnego premiera (Zdjęcie: Wikipedia.)

Gdzie te czasy, kiedy uwagi pani, sprzątającej w domu państwa Netanjahu, pod adresem żony premiera elektryzowały najlepsze umysły w największych redakcjach świata? Wiosną 2020 roku przez kilka tygodni dyskutowaliśmy sobie elektronicznie z zaprzyjaźnionym stołecznym intelektualistą o sprawach tego świata, ale co i rusz do procesu izraelskiego premiera nas cofało. Z moim interlokutorem wartości mamy wspólne, ale opinie odmienne, co nam nie przeszkadzało w ich przyjaznej wymianie.

Pisał zatem mój rozmówca po kolejnych wyborach w dalekim kraju:

 

„Wygląda, że większość izraelskich wyborców uznała, podobnie jak ty, że to rzeczywiście jakieś głupie kilka cygar, a nie setki tysięcy (lub nawet więcej) dolarów i łamanie prawa. Cóż – vox populi…”

 

A jednak zgodziliśmy się w końcu, że wyroki prasowe różnią się od tych sądowych, że obaj wiemy tylko tyle, ile nam usłużni dziennikarze donieśli, a to nie jest jednak to samo, co udowodnienie czegokolwiek.

 

Nie sprawdziły się ówczesne przepowiednie mojego rozmówcy, ani w sprawie tego, że Trump wygra wybory w Ameryce, ani że do czasu tych wyborów nikt o pandemii nie będzie pamiętał, ani wreszcie, że sąd udowodni wszystkie zarzuty Netanjahu i do wiosny 2021r. wszystko będzie jasne.

 

Czułem się trochę winny, bo stosując chytrą taktykę prowincjusza, który nie wie, jak się sytuacja rozwinie, ani nawet, czy przekazywane przez dziennikarzy informacje są rzetelne, miałem nieco większe szanse na uniknięcie błędu w motywacji wyroku o prawdziwości plotek.

 

Benjamin Netanjahu nie tyle zszedł z izraelskiej sceny politycznej, ile przestał być dyrygentem, nagle jego proces przestał być aż tak frapujący i odnosi się wrażenie, że namiętni obserwatorzy wyłączyli podsłuch. Tam jednak ciekawe rzeczy się dzieją, chociaż nadal nie jestem pewien, że cokolwiek z tego rozumiem. Najpierw oskarżony prosił, żeby jego proces był całkowicie otwarty, włącznie z jego przekazywaniem przez telewizję. Prokuratorzy protestowali, sąd odmówił. Potem podobno prokuratura chciała zawrzeć z oskarżonym ugodę, której treści mogliśmy się zaledwie domyślać, ale w tym przypadku oskarżony odrzucił korupcyjne propozycje prokuratury.

 

Doskonali znawcy prorokowali, że Netanjahu natychmiast po usunięciu go z urzędu opuści kraj i nigdy do niego nie wróci. (Nawet sądziłem, że przynajmniej wyrażą zdumienie, że tak się nie stało, ale oni nic, jakby niczego nie zauważyli.)

 

Zdziwiłem się trochę, że „Newsweek” zdecydował się na publikację artykułu izraelskiej dziennikarki Caroline Glick pod tytułem The Ugly Truth Comes Out About Netanyahu’s Trial. Kogo to jeszcze interesuje? Sama Caroline Glick do bezstronnych w tej sprawie nie należy. Swego czasu pomogła Benettowi osłabić Likud, żeby dojść do wniosku, że był to jeden z poważniejszych błędów w jej życiu.

 

Pisze ta świetna izraelska dziennikarka, że proces byłego premiera toczy się od dwóch miesięcy i sprawy nie układają się po myśli prokuratury. Przedstawili 333 świadków rzucając na pierwszy ogień to, co mieli najlepszego. Przesłuchano pierwszych ośmiu i – jak czytamy – zdaniem czołowych izraelskich prawników jest to jedna z najgorszych prezentacji dowodów w sądzie, jakie kiedykolwiek widzieli.           

 

Przez trzy lata prasa izraelska i światowa karmiły się sensacyjnymi „przeciekami” z biura prokuratora generalnego i czytaliśmy twierdzenia, że są jakieś murowane dowody kryminalnej korupcji Benjamina Netanjahu.

 

Te gorące zapewnienia, że dowody są, że zostaną niebawem przedstawione, dobrze służyły w walce politycznej w Izraelu i dobrze robiły stołecznym intelektualistom również na ziemi nieświętej.

 

Jednym z zarzutów było twierdzenie, że premier Netanjahu otrzymał łapówkę w formie pozytywnych artykułów i odwdzięczył się zmianą przepisów, które przyniosły setki milionów zysku pewnej stronie internetowej.

 

Z Dobrzynia od początku wyglądało to bardziej podejrzanie niż z Warszawy, ale nie chciałem nic mówić. Okazuje się, że prokuratura ten zarzut wzięła na otwarcie frontalnego ataku, bo inne prezentowały się nazbyt blado.

 

Jak pisze Caroline Glick, po dwóch miesiącach przesłuchań najmocniejszych świadków wygląda na to, że wszystko się pruje. Artykuły na stronie rzekomo płacącej pochlebnymi opinami były wrogie, świadkowie rozbili oskarżenie jakoby nowe regulacje dawały korzyści temu medium. Co więcej, świadek, który pierwszy podniósł publicznie tę sprawę, zaprzecza jakoby Netanjahu miał wpływ na te regulacje. Krótko mówiąc, wygląda na to, że były premier ani o nic nie prosił, ani niczego nie dostał.

 

Kiedy były rzecznik Netanjahu, Nir Hefetz został wezwany na przesłuchanie przed sądem wszyscy wstrzymali oddech. Przed trzema laty jego przesłuchania w prokuraturze były prezentowane jako trzęsienie ziemi i faktycznie doprowadziło to wówczas do destabilizacji rządu.

 

Teraz, w sądzie pod przysięgą Hefetz zeznał, że był przez śledczych terroryzowany, aresztowano go w środku nocy, przez dwa tygodnie trzymano go w więzieniu w okropnych warunkach, odmawiając jedzenia, leków i snu. Śledczy grozili, że zniszczą jego i jego rodzinę, zmusili do zmiany adwokata i zatrudnienia wskazanego przez nich. Caroline Glick odnotowuje, że prokuratorzy niczemu nie zaprzeczyli. Hefetz powiedział, że Netanjahu nigdy nie interweniował w sprawie nowych regulacji, a co więcej, że nie uważał tej strony internetowej za ważną. Ten świadek oskarżenia nie tylko nie pogrążył pozwanego, ale go oczyścił.

 

Twierdzenie, że pozytywne artykuły o polityku mogą być formą łapówki, wydaje się wielu prawnikom intrygującą koncepcją prawną, ale ponoć to jest najpoważniejsze z oskarżeń i rozciągnięto je również na rzekome powiązania z właścicielem drugiej pod względem wielkości gazety izraelskiej „Yediot Ahronot”. Ta gazeta prowadziła konsekwentnie kampanię przeciwko Netanjahu od lat 1980. i na rzecz jego przeciwników. Były premier miał rzekomo wywrzeć presję na sprzyjający mu konkurencyjny dziennik „Israel Hayom”, żeby ten zmniejszył nakład. Wyglądało to od samego początku dziwacznie. Netanjahu nigdy nie podjął takich prób, natomiast 42 członków Knesetu poparło projekt ustawy o przymusowym zamknięciu „Israel Hayom”.

 

Nu ładno, jak powiadali starożytni Rzymianie, a co z innymi oskarżeniami?  Były jakieś opowieści o korupcji przy zakupie łodzi podwodnych od Niemców, ale chyba spadły z wokandy, bo nic o nich nie słychać. Trzyma się jeszcze oskarżenie o prezenty przyjmowane od przyjaciół. Caroline Glick przypomina, że politycy nie mają zakazu przyjmowania prezentów od przyjaciół, muszą jednak zwrócić takie prezenty lub zapłacić grzywnę, jeśli prokurator generalny orzeknie, że w rzeczywistości to nie były prezenty od przyjaciół (i że ktoś coś dostał w zamian). Nadal ta sprawa nie jest jasna, a izraelska dziennikarka zapewnia, że prokurator generalny jest stronniczy, co popiera jego wystąpieniem, w którym orzekł, że Netanjahu jest „niebezpieczny dla demokracji i powinien być odsunięty od władzy” oraz że „łaska boska wybawiła nas od Netanjahu”. Nie jest to jeszcze żaden dowód, że żadnego nadużycia nie było, ale solidny powód do podejrzewania, że prokurator generalny nadużywa swojego stanowiska do prowadzenia prywatnej wojny.          

 

Czytając inne doniesienia na temat tego procesu, zaczynam rozumieć brak zainteresowania światowej prasy. Oburzył się na mnie wiosną 2020  stołeczny  intelektualista pisząc: „Jak możesz pisać, iż ‘brzydzi mnie trochę patrzenie na Netanjahu przez pryzmat pomówień ze strony jego wrogów’, skoro nie ma żadnych dowodów na to, iż są to pomówienia, a na mocy decyzji (niejednomyślnej) izraelskiego Sądu Najwyższego raczej nieprędko dowiemy się, czy oskarżenia są słuszne, czy nie.” Rację miał mój przyjaciel, że prędko się nie dowiemy, ale ciekaw jestem, czy nadal obserwuje tę sprawę z pierwotnym zapałem, a jeśli tak, to, czy mu oburzenie trochę przeszło.