Iran jest testem strategicznej wizji i charakteru Bidena


Jonathan S. Tobin 2021-12-08

Irański prezydent Ebrahim Raisi przemawia na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ  21 września 2021r.  Źródło: YouTube.
Irański prezydent Ebrahim Raisi przemawia na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ  21 września 2021r.  Źródło: YouTube.

Z Teheranem grającym ostro, a Amerykanami i Europejczykami zbywającymi ostrzeżenia Izraela, czy administracja amerykańska wpadnie w pułapkę polityki ustępstw, jaka jest na nich zastawiona?

 

Dla członków administracji Bidena niemożność osiągnięcia najwyższego priorytetu ich polityki zagranicznej jest zarówno frustrująca, jak i niepojęta. Ich zaskoczenie z powodu niemożności wpłynięcia na Iran, by bawił się z nimi w dyplomację, której celem (przynajmniej teoretycznie) jest zapobieżenie zdobyciu broni jądrowej przez Teheran, zasługuje na szyderstwo. To jednak, co widzimy, jest znacznie ważniejsze niż ich obecne zażenowanie z powodu fatalnego niepowodzenia wznowionych rozmów nuklearnych, jakie odbywały się w Wiedniu w ubiegłym tygodniu.


Jeśli, jak jest wysoce prawdopodobne, reakcją administracji na agresywną taktykę Iranu będzie dalsze staranie się o ugłaskanie reżimu, zamiast zebrania się na odwagę i rozpoczęcia działań w interesie bezpieczeństwa Zachodu przez wzmocnienie nacisku na Irańczyków, grozi to katastrofą. I będzie to katastrofa z wieloma nieprzewidzianymi i poważnymi konsekwencjami, z których tylko jedną jest prawdopodobieństwo, że świat zaakceptuje dążenie islamistycznego reżimu do statusu państwa nuklearnego.


Jak dotąd reakcja prezydenta Joego Bidena i jego zespołu do spraw polityki zagranicznej w żaden sposób nie jest obiecująca. Irańczycy przybyli do Wiednia zachowując się tak, jakby wierzyli, że Biden jest gotowy zapłacić każdą cenę za ich zgodę na rozwodnioną wersję już niebezpiecznie słabej umowy nuklearnej z 2015 roku. Ich żądanie zakończenia nie tylko sankcji związanych z nielegalnymi działaniami nuklearnymi, ale także tych, które są związane z rolą Iranu jako wiodącego na świecie sponsora międzynarodowego terroryzmu, pozostawiły zespół Bidena w stanie osłupienia. Jak jednak potwierdziła w zeszłym tygodniu rzeczniczka Białego Domu, Jen Psaki, nikt w administracji nie wyciągnął z zachowania Iranu właściwych wniosków o daremności obecnego kursu akcji dyplomatycznej.  

 

Nie wydaje się również, by ktokolwiek w Waszyngtonie lub w szeregach europejskich sojuszników Ameryki zwracał najmniejszą uwagę na wypowiedzi izraelskiego premiera, Naftalego Bennetta o potrzebie stworzenia “innego zestawu narzędzi” przez Zachód, lub na słowa izraelskiego ministra spraw zagranicznych, Jaira Lapida o konieczności zbudowania szerokiej koalicji narodów w celu powstrzymania nuklearnych dążeń Iranu. 

 

ZespółZespół Bidena przysiągł powrót Stanów Zjednoczonych do umowy nuklearnej z Iranem z pomocą tych weteranów w obecnej administracji, którzy także służyli poprzedniemu prezydentowi, Barackowi Obamie. Grupa uczniów Obamy, włącznie z sekretarzem stanu, Antonym Blinkenem, doradcą ds. bezpieczeństwa narodowego, Jakem Shermanem i byłą negocjatorką nuklearną, a obecnie zastępczynią sekretarza stanu, Wendy Sherman, oczekiwała, że wdzięczny Teheran z radością powróci do słabej umowy, którą oni wypracowali. Umowa nie tylko pozwalała na nielegalne budowanie pocisków balistycznych i terroryzm; miała wygasnąć pod koniec dziesięciolecia, dając Iranowi legalną drogę do broni jądrowej.  


Ku swojemu zaskoczeniu wkrótce po powrocie na urzędy odkryli, że Islamska Republika ignorowała ich plany. Kiedy tylko Biden przywrócił umowę, którą słusznie odrzucił były prezydent, Donald Trump, jako skandalicznie słabą, Irańczycy odmówili zachowywania się zgodnie z amerykańskim scenariuszem. Spędzili ostatnie 11 miesięcy zachowując się tak, jak to robili w latach 2013-2015, kiedy zmuszali Obamę i Kerry’ego do cofania się, raz za razem, i zgadzania na jedno ustępstwo po drugim. W dodatku ich nielegalna działalność nuklearna nasilała się w miarę zbliżania się do punktu, w którym ich zaawansowany program nuklearny, który Obama pozwolił im zatrzymać, może przejść do produkcji broni.


Teheran wyraźnie jest przekonany, że Biden nie ma odwagi na jakąkolwiek konfrontację – ani dyplomatyczną, ani wojskową. Wydaje się pewne, że Stany Zjednoczone zgodzą się na każdy kawałek papieru, który pozwoli prezydentowi twierdzić, że opóźnił irańskie zagrożenie, nawet jeśli miałoby to znaczyć rezygnację ze wszystkich środków nacisku Zachodu na bandyckie państwo i zapewnienie, że ostateczny cel tego całego procesu – udaremnienie nuklearnych ambicji Iranu – nie zostanie spełniony.  


Tej administracji nie interesuje bolesna rewizja własnych, z góry przyjętych założeń. Jej przedstawiciele udali się do Wiednia gotowi zaakceptować tymczasowe porozumienie, które nawet nie dorastało do postanowień umowy z 2015 roku. Jednak cena, jaką chciał wydobyć Iran za to, co na dłuższą metę byłoby nieistotne, obejmowała pełną ochronę Teheranu przed przyszłymi zachodnimi prośbami o umowę, która ograniczyłaby ich ambicje nuklearne i ich agresywne zachowanie w regionie.

 

W tej sytuacji mówi się tylko o kozłach ofiarnych, które można obwinić za te opłakane rezultaty.


W oczach apologetów administracji głównym kozłem ofiarnym jest Trump; argumentują, że jego wycofanie się z umowy nuklearnej w 2018 roku nie tylko uwolniło Teheran od restrykcji Obamy, ale pozwoliło im na szybszy marsz ku bombie. To twierdzenie, powtarzane bez końca przez “jaskinię ech” administracji w mediach głównego nurtu, jest kompletnym  odwróceniem rzeczywistości. Trump rozumiał, że Zachód musi zdobyć lepszą umowę przed wygaśnięciem porozumienia Obamy i że łatwiej będzie tego dokonać wcześniej niż później. Kampania “maksymalnego nacisku” Trumpa dała Zachodowi jedyną szansę na poprawienie błędów Obamy. Gdyby Biden nie miał obsesji na punkcie obalenia wszystkich posunięć Trumpa, poszedłby w ślady swojego poprzednika i wpychał dalej Iran do kąta przy pomocy dewastujących sankcji, które choć nadal można je było wzmocnić, już miały szansę zmuszenia Irańczyków do ustępstw. Tak więc to Biden daje Iranowi pozwolenie na zbliżenie się do broni jądrowej.


Innym potencjalnym kozłem ofiarnym jest oczywiście Izrael. Administracja nadal informuje, że nie popiera trwającej kampanii Izraelczyków skierowanej na sabotaż programu nuklearnego Iranu. Oficjele Bidena przeciekami informowali prasę o swoim przekonaniu, że starania Izraela nie mogą być uwieńczone powodzeniem i wyłącznie zakłócają plany dyplomatyczne.

 

Administracja i przyklaskująca jej część prasy obwiniają także irańskich “twardogłowych” za swoje porażki. Ta frakcja podobno zdobyła władzę w Teheranie wraz z “wyborem” Ebrahima Raisiego w pozorowanym demokratycznym procesie, w którym najwyższy przywódca kraju, ajatollah Ali Chamenei, decyduje o tym, kto może stawać do wyborów. Jednak zastąpienie byłego prezydenta, Hassana Rouhaniego, o reputacji “umiarkowanego”, przez Raisiego, nie czyni żadnej różnicy. Nie jest bardziej prawdopodobne, by Rouhani wycofał się ze stanowiska Iranu w sprawach nuklearnych ani z gróźb zmiecenia Izraela z mapy.

Prawdą jest, że Biden nie ma przed sobą dobrych opcji. Nawet gdyby ktokolwiek wierzył, że administracja użyłaby siły dla powstrzymania Iranu – a dosłownie nikt w to nie wierzy – wdanie się w zbrojny konflikt z Teheranem nie jest tym, czego chcą Amerykanie. Niemniej, racjonalna alternatywa, którą jest powrót do surowej polityki Trumpa, nie jest czymś, na co Biden ma odwagę lub chęć.


Być może administracja wierzy, że jeszcze więcej ustępstw w postaci zniesionych sankcji i zachęt w gotówce, skłoni Irańczyków do zgody na jakikolwiek rodzaj porozumienia, nieważne, jak bezzębny. Po takiej umowie nastąpiłaby nie tylko międzynarodowa akceptacja Iranu jako państwa o potencjale nuklearnym; jeszcze bardziej wzbogaciłoby to i wzmocniło Teheran do punktu, w którym jego wpływy w całym regionie postawiłyby sunnickie państwa i Izrael w bezpośrednim niebezpieczeństwie ze strony terrorystycznych marionetek Iranu, takich jak Hezbollah, Hamas i Huti w Jemenie. Byłby to nuklearny szantaż.


Nikt w Białym Domu nie sądził, że nieudolne wycofanie się z Afganistanu będzie punktem zwrotnym w popularności prezydenta, ale tym właśnie okazało się. Pozwolenie Iranowi na stanie się państwem  nuklearnym byłoby równie haniebne i prawdopodobnie równie niepopularne. Chaos i rozlew krwi, jaki rozpętałoby ustąpienie przed irańskimi żądaniami, byłoby nie tylko złą polityką – na zawsze splamiłoby dziedzictwo Bidena w sposób, którego nie dałoby się wymazać. Niedopuszczenie, by to się stało, będzie testem charakteru i wizji Bidena, ale Biden podczas swojego pierwszego, na ogół katastrofalnego roku jako prezydent, nie pokazał żadnych dowodów na to, że posiada charakter.


Iran: A test of Biden’s strategic vision and character
JNS. Org, 6 grudnia 2021

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska


Od redakcji „Listów z naszego sadu”

Jak się wydaje jedyną troską amerykańskiej administracji i sekundującym jej mediom jest dziś troska o to, żeby społeczeństwo nie wiedziało, co mówią irańskie władze.   


Wybijemy Ameryce zęby, zapowiada następca Solejmaniego:  https://www.memri.org/tv/irgc-qods-force-commander-qaani-shatter-america-teeth-hidden-imam-rule?fbclid=IwAR0128Y1p3F_OdT5iox4b6L_QY4rQ9WppeRalbuO7kYHdr4TKZa09_PpguY
Wybijemy Ameryce zęby, zapowiada następca Solejmaniego:  https://www.memri.org/tv/irgc-qods-force-commander-qaani-shatter-america-teeth-hidden-imam-rule?fbclid=IwAR0128Y1p3F_OdT5iox4b6L_QY4rQ9WppeRalbuO7kYHdr4TKZa09_PpguY



Jonathan S. Tobin

Amerykański dziennikarz, redaktor naczelny JNS.org, (Jewish News Syndicate). Komentuje również na łamach National Review, New York Post, The Federalist, w prasie izraelskiej m. in. na łamach Haaretz.