My naród i klops


Andrzej Koraszewski 2021-10-15


Wszystkie narody mają kłopot ze słowem naród i nie ma się czemu dziwić, bo nie tylko obrosło licznymi znaczeniami, jest często używane jak maczuga lub prymitywny środek nasenny (co czasem na jedno wychodzi). Minister kultury finansuje szermujących słowem „naród” i uzupełniających to pojęcie hasłami „Bóg, Honor, Ojczyzna” oraz „Śmierć wrogom ojczyzny”. Czy minister kultury wie, co robi i do czego dąży? Bez przesady, ministra kultury nie należy podejrzewać o świadomość.

Być może problem jest gdzie indziej. Czy jeśli banda prymitywnych i morderczych chłystków próbuje zawłaszczyć słowo „naród” jako bojowy okrzyk dla kolejnych zadym, to czy wszyscy inni powinni zrezygnować z tego pojęcia? To raczej nie byłoby mądre. Część narodu może przestać używać słowa „naród”, ale ono nie zniknie, co więcej, nie przestanie być narzędziem w polityce, w wojnie o rząd dusz w narodzie.


Czasem naród i państwo w jednym stoją domu, czasem grupa etniczna ma swoje państwo, czasem naród tworzą mieszkańcy państwa, bywa, że naród jest bez państwa i walczy o prawo do samostanowienia, czasem niektórzy mieszkańcy jakiegoś państwa czują się również częścią innego narodu. Jedni optują za biologiczną koncepcją narodu, inni widzą w nim wspólnotę, która może być wieloetniczna. Niektórzy z nas czują się kosmopolitami, woleliby świat bez ojczyzn i bez granic. Mogą być naiwni.


Czy słowo naród bliższy jest słowu ojczyzna, czy może raczej słowu państwo? Z narodem kłopot, nie zawsze daje się lubić. Ktoś kiedyś polecał rządzącym, żeby wybrali sobie inny naród. Stara sprawa. Mało kto to pamięta. Czasem naród wybiera rządzących, ale nie zawsze wierzy, że rzeczywiście wybiera i że krzyżyk obywatela na papierku wrzucanym do urny może stanowić różnicę. Ma naród po temu powody. Wie, że narodem łatwo manipulować, chociaż tak się składa, że nikt w narodzie nie czuje się manipulowany. Tak więc, za zły wybór naród wini naród, który dał sobą manipulować.


Czy istnieje umowa społeczna między narodem i jego władcami? Czy jest nią konstytucja? Amerykańska konstytucja ma najkrótszą preambułę ze wszystkich konstytucji pod słońcem.


Oto cały tekst:

My, Naród Stanów Zjednoczonych, w celu tworzenia doskonalszej unii, ugruntowania sprawiedliwości, zapewnienia spokoju wewnętrznego, umożliwienia wspólnej obrony, popierania ogólnego dobra i zagwarantowania dobrodziejstw wolności dla nas samych i dla naszych potomków, uchwalamy i ustanawiamy niniejszą Konstytucję Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Ciekawe, nie ma tu żadnego Boga, a ten naród to była jakaś zbieranina uchodźców z całego świata, niby z dominacją tych z wysp brytyjskich, ale i ci mieli różne wiary i różne pomysły. Czytamy, że chcieli doskonalszej unii, wewnętrznego spokoju, wspólnej obrony, wolności i że właśnie z tego powodu ustanowili konstytucję.


Czy ten naród był narodem? Nie miał swoich tradycji, pożyczał je od innych, zaczynał swoją historię od zera, chociaż miał już mroczne karty, na początek chciał głównie wolności od siedzącego za oceanem króla, bojąc się równocześnie, że znajdą się chętni do siadania na miejscowym tronie. Ta konstytucja była instrukcją obsługi państwa bez tronu i bez ołtarza, była pełna lęków, że znajdą się ambitni politycy, którzy zechcą zagrabić wolność narodu.


Ta konstytucja, uchwalona w 1787 weszła w życie dwa lata później. Po dwustu latach w listopadzie 1989 roku, w niespełna pół roku po oszałamiającym zwycięstwie wyborczym nad PZPR, Lech Wałęsa przemawiał przed połączonymi izbami amerykańskiego Kongresu.  


Lech Wałęsa zaczął swoje przemówienie od słów „My, naród”. Przywołał te słowa łącząc polski ruch solidarności z walką o demokrację i wolność od przemocy, tej obcej i tej wewnętrznej, wyrażając nadzieję, że „my, naród” dotarliśmy do wymarzonego celu.    


Pamiętam swoje podniecenie, kiedy słuchałem tego przemówienia po raz pierwszy i odczytując je po 32 latach zatrzymuję się przy jednym akapicie:

„Przez ostatnie 50 lat nasz naród toczył trudną i ciężką bitwę, najpierw, aby obronić swoje istnienie biologiczne. Później, by ocalić swoją tożsamość narodową. I w jednym, i w drugim przypadku nasza determinacja została uwieńczona sukcesem. Dziś Polska wraca do rodziny krajów demokratycznych i pluralistycznych, do kręgu wartości religijnych i europejskich. Polska ma dziś, pierwszy od półwiecza, rząd niekomunistyczny, niezależny i popierany przez społeczeństwo.”

Z pewnością Lech Wałęsa miał rację, że „Solidarność” była nieprawdopodobnym sukcesem. Czy już wtedy chętnie słuchał porad Jarosława Kaczyńskiego? W Ameryce mówił o popieranym przez społeczeństwo rządzie. Za kilka miesięcy miał wywołać wojnę na górze. Zapewne miał kłopoty ze zrozumieniem sporu między tymi co chcieli ocalić tożsamość narodową i tymi, którzy chcieli doskonalszej unii mieszkańców wspólnego kraju. Niezależnie od jego działań, podobnie jak bezpośrednio po odzyskaniu niepodległości po pierwszej wojnie światowej, naród był dzielony przez ludzi, dla których osobiste ambicje były ważniejsze niż wszystko inne.


Tożsamość religijna uważana była przez wielu za ważniejszą od wspólnoty państwowej. Słowo naród nabierało coraz silniejszej katolickiej i nacjonalistycznej mocy. Stawało się własnością tej części społeczeństwa, dla której słowa „my, naród” nie mogły mieć nic wspólnego z preambułą do amerykańskiej konstytucji. Chciałoby się powiedzieć, nie szukajmy winnych, zastanówmy się nad pytaniem, czy jest jakaś droga powrotu do „my, naród”?

 

Dziś wszyscy mamy wrażenie narastającej wrogości. W wielu innych miejscach na świecie obserwujemy podobną atmosferę zacietrzewienia i poczucia braku szans na wyjście z błędnego koła wrogości przechodzącej w ślepą nienawiść. Wszyscy są pewni, że mają sto procent racji. Tak właśnie naród przestaje być narodem. Czasem dociera do wojny domowej, czasem trwa w niszczącym życie zwarciu dyszących nienawiścią stron.