Nie ma powodu by przepraszać za ujawnianie hipokryzji


Mitchell Bard 2021-09-25


Jako część upamiętniania zamachów z  9/11 wiele było przerabiania i pisania na nowo historii, jak również odwoływania poglądów, o których ludzie dzisiaj sądzą, że nie powinni byli ich głosić w owym czasie. Co do mnie, wierzę, że moje słowa są dziś równie zasadne, jak były wtedy.

 

Człowiek, do którego mam wielki szacunek, Gary Rosenblatt, wieloletni znakomity redaktor “The New York Jewish Week”, napisał niedawno przeprosiny pod tytułem: Ameryka: nowy Izrael. Wyjaśniając powód tych przeprosin, stwierdza (zupełnie słusznie), że bezpośrednio po atakach nie pora była na skupianie się na Izraelu. „Powinienem był opłakiwać ofiary – pisał – potępiać sprawców i chwalić bohaterów – strażaków, którzy rzucili się w to piekło zamiast od niego uciekać, jak też tych odważnych pasażerów lotu 93 American Airlines,  których walka z porywaczami prawdopodobnie uratowała Kapitol przed bezpośrednim uderzeniem”.


Oczywiście, bohaterzy zasługiwali na pochwały, a ofiary na współczucie, ale tego nie brakowało w mediach. Był poważny powód, by przynajmniej żydowska prasa podnosiła świadomość o walce Izraela z terroryzmem i o hipokryzji świata (włącznie ze Stanami Zjednoczonymi) wobec tej walki.


W jednym z artykułów po tych atakach napisałem, że przy całym ich koszmarze porwanie czterech samolotów tego samego dnia nie było tak bezprecedensowym aktem, jak to przedstawiały media. W rzeczywistości zdarzyło się to 41 lat wcześniej, 6 września 1970 roku, kiedy członkowie Ludowego Frontu wyzwolenia Palestyny (LFWP) porwali trzy odrzutowce (Swissair, TWA i Pan Am) z ponad 400 pasażerami lecącymi do Nowego Jorku. Czwarty samolot, lot El Alu, był także celem porwania; jednak izraelscy agenci bezpieczeństwa udaremnili porwanie już w powietrzu i zabili jednego z terrorystów, którzy  próbowali wedrzeć się do kabiny pilota. Dziewiątego września jednak LFWP porwał  brytyjski odrzutowiec BOAC.


Organizacja Narodów Zjednoczonych nie potrafiła wówczas zdobyć się na potępienie tych porwań. Rezolucja Rady Bezpieczeństwa ONZ wyraziła zaledwie głębokie zaniepokojenie i nawet nie poddała sprawy pod głosowanie.


To było w dniach, kiedy ideologiczny terroryzm przeważał nad religijnym fanatyzmem i porywacze nie chcieli ginąć za sprawę. Zamiast kierować samoloty na budynki, lądowali na lotniskach (trzy w Jordanii i jeden w Kairze). Wszystkie cztery samoloty wysadzono w powietrze na ziemi – po zabraniu pasażerów z porwanych samolotów.


Wśród pasażerów było blisko czterdziestu Amerykanów, którzy byli następnie przetrzymywani jako zakładnicy w Jordanii, podczas gdy terroryści próbowali wymusić na zachodnich rządach i na Izraelu wymianę zakładników na palestyńskich terrorystów trzymanych w więzieniach. 14 września, po uwolnieniu większości pasażerów (poza nadal trzymanymi 55 osobami), terroryści powiedzieli, że wszyscy amerykańscy zakładnicy będą traktowani jako Izraelczycy.


Nastąpił pełen napięcia impas. Ostatecznie Wielka Brytania, Niemcy i Szwajcaria uwolniły siedmiu terrorystów w zamian za zakładników. Punktem zwrotnym była decyzja króla Husseina z Jordanii, że była to ostateczna zniewaga ze strony palestyńskiej organizacji terrorystycznej próbującej przejąć jego kraj i zdecydował się rozpocząć pełną wojnę przeciwko Jaserowi Arafatowi i wszystkim frakcjom OWP, doprowadzając ostatecznie do wygnania ich z Jordanii do Libanu. Później ujawniono, że Hussein poprzez brytyjskiego ambasadora w Ammanie apelował po porwaniach “o akcję ze strony Izraela”.

 

Po porwaniach zaszokowani kongresmeni wezwali do natychmiastowego i zdecydowanego działania Stanów Zjednoczonych i społeczności międzynarodowej. Nalegali na szybkie podjęcie kroków zmierzających do zapobieżenia piractwu powietrznemu, karania sprawców i obarczania odpowiedzialnością krajów, które dają im schronienie. Dosłownie nic nie zostało zrobione i porywania oraz inne terrorystyczne zamachy trwały nadal.


LFWP w dalszym ciągu istnieje i jest częścią areny politycznej Autonomii Palestyńskiej, która będzie dostawać setki milionów dolarów amerykańskich podatników. Jedna z porywaczek, Leila Khaled, rzuciła granat w porwanym przez siebie samolocie, który jakimś cudem nie wybuchł, a obecnie żyje szczęśliwie w Ammanie. Nigdy nie stanęła przed wymiarem sprawiedliwości. Trzy tygodnie po tym, jak aresztowali ją Brytyjczycy, prezydent Richard Nixon wymógł na rządzie brytyjskim uwolnienie jej w zamian za zakładników.


Co gorsza, Khaled hula po całym świecie, wygłaszając przemówienia i rok temu została zaproszona do wzięcia udziału w konferencji przez Zoom w San Francisco State University (Zoom, YouTube i Facebook uniemożliwiły uniwersytetowi użycia ich wideo software). Jest wręcz nieprzyzwoitością, że rektorka uniwersytetu, Lynn Mahoney, broniła zaproszenia terrorystki i krytykowała Zoom za zablokowanie jej. Kilka miesięcy później uniwersytet zaprosił ją ponownie, jak to zrobiło kilka innych uniwersytetów w Kalifornii, ale ponownie  Zoom nie dopuścił do jej pojawienia się.

 

Po 9/11 pisałem także — i nie wycofuję moich słów — że szczególnie interesujący był fakt, iż nikt nie podjął sprawy podwójnych standardów w reakcji na zbrodnie porywaczy w porównaniu do reakcji na walkę Izraela z tym samym islamskim terrorem.


Na przykład, nie słyszeliśmy Departamentu Stanu mówiącego, że Stany Zjednoczone powinny prowadzić negocjacje z Al-Kaidą i szukać dróg kompromisu, by zająć się ich prawomocnymi zażaleniami. Rzecznicy nie mówili, że należy obniżyć ton retoryki i że wszyscy powinni zachować spokój. Nikt nie powiedział, że powinniśmy okazywać powściągliwość.  


Wielu przedstawicieli administracji mówiło, że jesteśmy teraz w stanie wojny i że powinniśmy prowadzić walkę z wrogiem na wszystkich frontach. Powiedzieli, że powinniśmy wziąć odwet, szybko i zdecydowanie oraz pokazać, że nie jesteśmy papierowym tygrysem i że nie pozwolimy, by taki czyn przeszedł bezkarnie. Żaden z tych przedstawicieli nie niepokoił się jednak, że odwet wobec terrorystów może wywołać zemstę i więcej terroryzmu, jak również utrwalać cykl przemocy.


Po tym, jak Stany Zjednoczone padły ofiarą terroryzmu, nikt nie dawał takich porad, jakie amerykańscy urzędnicy rutynowo dają Izraelowi w sprawie tego, jak reagować na zagrożenie terrorystyczne, przed jakim Izrael nieustannie stoi.


Napisałem także, że wypowiedź prezydenta była szczególnie pouczająca, kiedy powiedział, że nie będzie “czynił żadnego rozróżnienia między terrorystami, którzy popełnili te czyny, a tymi, którzy ich chronią”. Jest to podobne do izraelskiej polityki obarczania Autonomii Palestyńskiej odpowiedzialnością za terrorystów z ich terytorium.


Amerykańskie społeczeństwo także popierało zdecydowane działania. Podobnie jak Izraelczycy, którzy w przeważającej większości popierają odwetową politykę swojego rządu, niemal 90 procent Amerykanów (według sondażu „Washington Post”/ABC News) popierało militarną akcję przeciwko każdemu, kto był odpowiedzialny za ataki.  

 

A jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego Amerykanie sympatyzują z Izraelczykami raczej niż z Palestyńczykami, napisałem wtedy, wystarczy porównać reakcje na atak na Stany Zjednoczone. Izrael ogłosił dzień żałoby, Izraelczycy stali w kolejkach, by oddawać krew dla rannych w atakach a rząd wysłał zespół ratowników do Nowego Jorku. Palestyńczycy natomiast  zorganizowali radosne świętowanie tych zamachów.


Nierealistycznie sugerowałem, że “amerykańscy dyplomaci będą mieli teraz trudności z pouczaniem Izraelczyków, jak powinni reagować na terror”, ale proroczo napisałem również, że “można liczyć na nich, iż powrócą do starych argumentów, które obecnie ignorują we własnej sprawie”.


Wiedziałem, że życie tutaj zmieni się, ale spełniła się przynajmniej jedna moja nadzieja: w odróżnieniu od Izraela nie doszliśmy do punktu, w którym amerykańskie dziecko na widok plecaka zostawionego w szkolnym autobusie boi się, że może to być bomba.


No apology for highlighting 9-11 hypocrisy towards Israel

JNS.Org, 15 września 2021

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Mitchell Geoffrey Bard

Amerykański analityk polityki zagranicznej, redaktor i autor, który specjalizuje się w polityce USA – Bliski Wschód. Jest dyrektorem wykonawczym organizacji non-profit American-Israeli Cooperative Enterprise i dyrektorem Jewish Virtual Library.