Święto flagi i inne święta


Marcin Kruk 2021-05-05


Co dziś za dzień, zapytała Ania, więc powiedziałem, że dzień flagi, że wczoraj był dzień ojczyma, a jutro będzie dzień królowej. Kobieta, z którą od wielu lat dzielę stół, łoże i kilka innych rzeczy, patrzyła na mnie zaniepokojona. Czy ty coś piłeś – zapytała, przechylając głowę w lewą stronę. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, że żadnych płynów wyskokowych nie przyjmowałem i po prostu mówię całą prawdę i tylko prawdę. Okazało się, że nie była pewna w kwestii dni tygodnia, a ja jej mieszam. Niczego nie mieszałem, tylko informowałem: jest niedziela drugiego maja, dzień flagi, a nie flaszki, od rana wymachuję w duszy malutką flagą oraz że zamierzam dowiedzieć się jak moi znajomi i przyjaciele obchodzą święto flagi, bo sprawa mnie nurtuje.

- Więc jednak piłeś - stwierdziła stanowczo moja połowica i wyglądała jakby miała zamiar sprawdzić to organicznym alkoholomierzem. Zdementowałem tę ewidentną insynuację dodając, że zamierzam uczcić święto flagi otwierając butelkę burgunda, czerwonego, jako że ten kolor jest najbardziej stosowny do machania białą flagą.


Ania przechyliła głowę z lewej na prawą stronę, co czyniło ją jeszcze bardziej interesującą. Zapytałem, czy byłaby skłonna czynem we dwoje czcić święto flagi. Jakiś namysł zarysował się na jej twarzy i zapytała po chwili, co mnie napadło z tym dniem ojczyma. Przypomniałem jej, że Kościół Matka Nasza przemianował lewicowe Święto Pracy na bardziej prawicowy Dzień Świętego Józefa Robotnika, a ten jak wiadomo, był ojczymem chłopca zrodzonego z dziewicy, który okazał się być Bogiem. To czyni sprawę szczególnie interesującą, jako że pojawia się tu kwestia teologiczna. Józef – ojczym Pana Boga wyłania się jako poważny problem filozoficzny, dostrzegam tu teologiczny relatywizm wpadający w nihilizm, co samo w sobie otwiera drogę do świętowania dnia flagi.


Głowa Ani powróciła do pionu, ale w jej oczach nadal kryło się zaniepokojenie, zapytała, czy jestem pewien, że mamy na stanie butelkę wina. Powiedziałem, że moja siostra przyniosła butelkę, która pozostała nietknięta z powodu pandemii i zakazu zgromadzeń. Sprawdź, powiedziała i poszła szukać flagi, chociaż oboje byliśmy pewni, że niczego takiego w naszym domu nie ma. Przyniosłem wino i zająłem się przyrządzaniem kawy oraz poszukiwaniem torebki słonych migdałów, której jednak nie było. Ania przyszła do kuchni oznajmiając, że niczego przypominającego flagę nie znalazła, ale jeśli mam jakiś patyczek, to może zrobić flagę z papieru, bo inaczej będziemy skazani na świętowanie flagi pod jej nieobecność. Powiedziałem, że duch flagi jest w pewnym sensie bardziej wyrazisty, gorzej z brakiem migdałów. Ania oznajmiła, że kostki sera z wytwornymi wykałaczkami mogą zastąpić migdały, ale najpierw musi zniknąć ze stolika sterta porozrzucanych na nim książek. Schowałem je pospiesznie za fotel, robiąc mentalną notatkę na temat ich pierwotnego położenia. Po chwili otwierałem butelkę francuskiego wina, żona kroiła holenderski ser w polską kostkę, nucąc znajomą rosyjską melodię, chiński express do kawy bulgotał radośnie. Po wstępnych przygotowaniach usiedliśmy na sofie i Ania wzniosła kieliszek, życząc fladze miłego święta. Pokręciłem głową i wzniosłem toast za nieustające zdrowie królowej.


- Powiedziałeś, że święto królowej jest jutro – zdziwiła się moja żona.


Wyjaśniłem, że jutro jest lewicowe święto konstytucji, które Kościół Matka Nasza przemianował na prawicowe święto Królowej Korony Polskiej, która nie jest moją królową, bo moja królowa siedzi obok mnie. Zostałem obdarzony łaskawym spojrzeniem i Ania przechyliła głowę w lewo, co wskazywało na głęboki namysł.


- Kościół jest rodzaju męskiego, matka żeńskiego, czy zatem Kościół przemianował, czy matka przemianowała?


Pytanie było zasadne, ale musiałem przyznać, że nie znam poprawnej odpowiedzi. Ania pogodziła się z tym faktem i postanowiła się dowiedzieć, czemu zarządziłem celebrowanie święta flagi, a potem odmówiłem zaakceptowania toastu na cześć tego święta. Odpowiedziałem, że święto flagi jest świętem ołowianych żołnierzyków. Moja królowa nie była usatysfakcjonowana tą odpowiedzią, czemu dała wyraz sięgając po kostkę sera, w oczekiwaniu na dokładniejsze wyjaśnienie.   


Ołowianych żołnierzyków miałem wielu, ginęli stopniowo, nie tyle w bitwach, co w bałaganie. Chorążych było tylko dwóch, jeden w mundurze rosyjskim, drugi w mundurze brytyjskim, z różnych zestawów, w obu przypadkach chorągiew zlewała się z hełmem, bo inaczej szybko by się odłamała. Początkowo byłem moimi żołnierzykami zachwycony i rozpaczałem, kiedy się gubiły z biegiem czasu przestałem się nimi interesować i byłem zdumiony, kiedy znajdowali się cali i zdrowi w prawdziwym życiu.


Ania sięgnęła po wino i zapytała, czy chciałem kiedyś być żołnierzem.


Ciekawe pytanie, mali chłopcy marzą o różnych rzeczach, nie wszystkie marzenia się pamięta. Przysiągłbym, że nigdy nie marzyłem o mundurze, ale to nie musi być prawda. Uczciwa odpowiedź brzmi: nie mogę tego wykluczyć, lubiłem bawić się ołowianymi żołnierzykami, ale odkąd pamiętam sama myśl o wojsku przyprawiała mnie o dreszcze. Marzyłem o ratowaniu słoni w Afryce.               


- Nigdy o tym nie mówiłeś.


Przyznałem się, że ratowałem słonie tylko po nocach i po zgaszeniu światła. Zaniepokojona żona domagała się odpowiedzi, czy ścigałem kłusowników. Na szczęście mogłem ją uczciwie zapewnić, że ratowałem tylko małe słonie, sieroty, które potrzebowały mojej fachowej opieki. Obejrzałem kilka filmów, przeczytałem kilka książek, ołowiana flaga odłamała się i chorąży wrócił do rzeczywistości. Wszystkie nastolatki mają jakieś dziwne marzenia.


Ania gwałtownie zaprzeczyła, zapewniając, że żadnych takich marzeń nie miała. Zawsze niska samoocena i radość z powodu wdrapania się na kolejny schodek.

Zdziwiłem się.


Moja żona zawsze rzeczowa, kompetentna i pewna siebie. I bez wielkich marzeń? Dziwnych rzeczy człowiek się dowiaduje od własnej królowej w dzień święta flagi.


- Puszczane na kałuże papierowe okręty zazwyczaj nie mają bandery.


Zastanawiałem się przez chwilę, czy urodziliśmy się w niewłaściwym czasie, w niewłaściwym kraju? Ania uznała, że te pytania są niemądre, możemy je mnożyć bez końca, pytać czy urodziliśmy się we właściwych rodzinach, podejrzewać, że mieliśmy niewłaściwych nauczycieli i przyjaciół, albo nieudany zestaw genów. Może powinniśmy uznać, że jesteśmy szczęściarzami – powiedziała sięgając po kieliszek.


Wiedziałem, że ma rację, że wygraliśmy los na loterii znajdując siebie, a jednak ten zestaw tych trzech świąt pod rząd wpędzał mnie w depresję. Jeszcze się ten rok szkolny nie skończył, a mnie już przerażała perspektywa następnego.   


Ania zdjęła z półki kilka CD z muzyką i zaczęła je przeglądać. Byle do jutra – powiedziała i spojrzała na mnie wystraszona, prawdopodobnie przypominając sobie, że jutro święto Królowej Korony Polskiej. Cieszyliśmy się sobą przez resztę wieczoru, słuchając muzyki i rozmawiając o sprawach błahych. Rano znalazłem na stoliku sześć papierowych okrętów, na których Ania rysowała słonie. Kolejnego dnia dotrzymałem słowa i nie sprawdziłem co powiedzieli biskupi w swoich homiliach. Jestem pewien, że obiecałem nie zaglądać do Internetu, nie wiem tylko, czy głośno.   

Marcin Kruk
Autor książki: Grzeszyć inteligencją https://www.stapis.com.pl/?product=grzeszyc-inteligencja-opowiadania-dla-obdarzonych-laska-krytycznego-rozumu-marcin-kruk ;;