Dla Obamy Izrael nie był “żadną Ziemią Obiecaną”


Mitchell Bard 2021-02-16


Barack Obama był jednym z najmniej kompetentnych prezydentów w sprawach polityki zagranicznej i jego ignorancja znajdowała odzwierciedlenie w polityce USA. Szczególnie dotyczyło to Bliskiego Wschodu, gdzie jego polityka wobec Izraela, Syrii, Iranu, Egiptu, Iraku i Arabii Saudyjskiej była katastrofalna. W przypadku Izraela jego brak wiedzy potęgowały okropne rady ze strony większości jego doradców.

 

Jeśli chcecie zrozumieć, dlaczego Obama zajmował tak wrogie stanowisko wobec Izraela, przeczytajcie rozdział 25 jego A Promised Land — pierwszego tomu jego planowanych dwutomowych wspomnień – w którym prezentuje swoje rozumienie, z raczej niezrozumienie historii Izraela.


Zaczyna od datowania początku arabsko-żydowskiego konfliktu od ogłoszenia Deklaracji Balfoura, podczas gdy w rzeczywistości ten konflikt trwał przez stulecia. Zaczął się od muzułmańskiego traktowania Żydów jako dhimmi i nasilił się od czasu, kiedy Żydzi zaczęli powracać do ojczyzny pod koniec XIX wieku.  

 

Pisze, że po tym nastąpił “przypływ żydowskiej migracji do Palestyny i zorganizowanie wysoce wyszkolonych sił zbrojnych do obrony ich osiedli”. Żydowska imigracja była w rzeczywistości bardzo ograniczana przez Brytyjczyków, podczas gdy imigracja Arabów do Palestyny rosła wykładniczo. “Wyszkolone siły zbrojne” – to określenie czyni z małej liczby w większości marnie wyszkolonych, marnie uzbrojonych nielegalnych bojowników wrażenie potężnej armii. Najwięcej mówi brak jakiejkolwiek wzmianki o tym, jak Arabowie terroryzowali Żydów przez cały okres Brytyjskiego Mandatu.

 

Papugując skrajnie lewicową wersję historii Papugując skrajnie lewicową wersję historii, sugeruje, że arabski sprzeciw wobec podziału był wynikiem tego, że “właśnie wyłaniali się spod kolonialnych rządów”, ukrywając antysemityzm i pragnienia sąsiadujących przywódców, by podzielić Palestynę między siebie. Po czym następuje wielkie łgarstwo: “Kiedy Brytyjczycy wycofali się, obie strony szybko wpadły w wojnę”.


W rzeczywistości Arabowie grozili zmasakrowaniem Żydów przed głosowaniem o podziale; zaczęli ataki bezpośrednio po głosowaniu i pięć armii krajów arabskich najechały na tę ziemię natychmiast po wyjściu Brytyjczyków. Ludzie nie “wpadają w wojnę”.


Kontynuując recytacje palestyńskiej narracji udającej historię, Obama pisze, że z grubsza 700 tysięcy Palestyńczyków “znalazło się jako bezpaństwowcy wygnani ze swojej ziemi”. Raz jeszcze przedstawia Arabów jako bierne istoty, podczas kiedy większość Palestyńczyków (nawet w przybliżeniu nie 700 tysięcy) opuściła swoje domy, ponieważ oczekiwali, że arabskie armie, zepchną Żydów do morza i chcieli uniknąć dostania się w ogień krzyżowy. Bogaci Palestyńczycy wyjechali zanim w ogóle wojna zaczęła się. Obama używa także palestyńskiego określenia tego wydarzenia, pisząc o tym jako o nakbie -  “nieszczęściu” lub “katastrofie”.

 

O poglądzie Obamy, że Izrael jest czarnym charakterem, świadczy to, że pisze, iż “Izrael angażował się w kolejne konflikty ze swoimi arabskimi sąsiadami”. Tak jakby nie było dziesięcioleci terroryzmu, nie było blokady Cieśniny Tirańskiej, nie było gróźb zepchnięcia Żydów do morza. Nic dziwnego, że uważa za najistotniejszą wojnę sześciodniową, ponieważ jej wynikiem było zajęcie Zachodniego Brzegu. Raz jeszcze nie ma tu ani słowa o arabskich groźbach i przygotowaniach do wojny. Obama nie zauważa jednak istotnej wojny w Jom Kipur w 1973 roku za wartą wzmianki, być może dlatego, że nie może winić Izraela za wojnę, która zaczęła się od niespodziewanego ataku Egiptu i Syrii w najświętsze z żydowskich świąt.


Obama pisze, że Palestyńczycy na “okupowanych terytoriach (większość w obozach dla uchodźców), znaleźli się pod rządami Izraelskich Sił Zbrojnych (IDF), z surowo ograniczonymi możliwościami poruszania się i działalności gospodarczej, co wywołało wezwania do zbrojnego oporu i spowodowało powstanie Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP)”.  


Odłóżmy na bok spór o to, czy te terytoria są okupowane (nie są) i fakt, że większość Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu nie jest uchodźcami i nie żyje w obozach, tym, co zdumiewa, jest całkowita nieznajomość historii OWP, stworzonej w 1964 roku przez Ligę Arabską i zaangażowaną w terrorystyczne ataki na całe lata przed istnieniem jakiejkolwiek “okupacji”.


Wiara Obamy w spontaniczny wybuch powtarza się w jego opisie drugiej intifady, która miała miejsce, kiedy izraelskim premierem był Ariel Szaron. Nie ma wzmianki o tym, że przemoc wszczął Jaser Arafat po tym, jak odrzucił ofertę Ehuda Baraka palestyńskiego państwa. Nie wspomina palestyńskich zamachowców samobójców ani rakiet Hamasu, ale koncentruje się na reakcji Izraela – „gaz łzawiący i gumowe kule”, „odwetowe rajdy IDF i  masowe aresztowania tysięcy Palestyńczyków” i „dostarczone przez USA izraelskie helikoptery Apache zrównujące z ziemią całe dzielnice”.


Wystarczy przeczytanie tylko tego akapitu, by zobaczyć, jaką wrogość czuł Obama wobec Izraela zanim wkroczył do Białego Domu.


Ale jest tam dużo więcej.


Pisze on, że Izrael narzucił blokadę na Gazę. To prawda, ale także powinien wiedzieć, że byłoby to bez znaczenia, gdyby także Egipt nie narzucił własnej blokady.


W innym przykładzie minimalizowania groźby terroru Obama pisze: “Od czasu do czasu ogień rakietowy z Gazy nadal zagraża życiu tych, którzy żyją w izraelskich miastach przygranicznych”. Zobaczmy, w 2006 roku było 974 rakiet, 783 w 2007 roku, 2084 w 2008 roku. W pierwszym roku jego urzędowania było 375 rakiet, a w następnym roku 1632. W 2014 roku ponad 4000 rakiet wystrzelono na Izrael. Jak zareagowałby Obama, gdyby Stany Zjednoczone były bombardowane tysiącami rakiet?


Doradcy mają największy wpływ, kiedy wzmacniają tezy już wyznawane przez prezydenta. Nic dziwnego więc, że arabistom udało się wpływać na niego, ponieważ już żywił podobne przekonanie o rzekomym negatywnym wpływie Izraela na interesy USA. „Izraelska okupacja nadal rozpala arabską społeczność – pisał, na przykład – i podsyca antyamerykańskie nastroje w całym świecie muzułmańskim. Innymi słowy, brak pokoju między Izraelem a Palestyńczykami czyni Amerykę mniej bezpieczną”. 


To pomija wrogość wobec Ameryki, jaka istniałaby także, gdyby Izrael zniknął. Poza tym ignoruje on, jak to robił przez całą swoją prezydenturę, wojnę radykalnego islamu przeciwko Zachodowi. Zaprzecza nawet temu, co sam napisał wcześniej o Arabach tracących zainteresowanie kwestią palestyńską, ponieważ bardziej zaniepokojeni są Iranem.


Podobnie jak inni orędownicy Palestyńczyków, zupełnie nie dba o palestyńskie prawa człowieka poza tym, jak rzekomo na nich wpływa izraelska “okupacja”. Wspomina, że Palestyńczycy nie mają “podstawowych praw, jakie mają obywatele nawet niedemokratycznych krajów”. No cóż, tak, ponieważ Autonomia Palestyńska nie jest demokracją i odmawia Palestyńczykom ich praw obywatelskich i praw człowieka.


Dehumanizuje także Izraelczyków, pisząc, że Palestyńczycy poddani są “podejrzeniom każdego żołnierza z karabinem, o twarzy pozbawionej wyrazu, który żąda, by okazali swoje dokumenty na każdym punkcie kontrolnym, przez jaki przechodzą”.


Jestem  dość pewny, że Obama nigdy nie był na punkcie kontrolnym. Gdyby był, znalazłby czujnych żołnierzy, uzbrojonych do obrony kraju przed terrorystami próbującymi wślizgnąć się z bombą. Jakiekolwiek mogą mieć podejrzenia, są one oparte na historii palestyńskich bombowych zamachów samobójczych i innych ataków.


Jimmy Carter odszedł z urzędu pełen urazy do Żydów za to, że opuścili go w 1980 roku, których częściowo winił za swoją przegraną w ponownych wyborach. Obama wyraźnie odczuwa podobne rozgoryczenie. Skarży się na AIPAC i na “szeptaną kampanię” Żydów, którzy nie uważali, że był wystarczająco proizraelski. Nawet po przyznaniu, że dostał ponad 70 procent żydowskich głosów (jego poparcie spadło z 78 do 69 procent w 2012 roku w dużej mierze z powodu jego wrogiej polityki wobec Izraela), powiedział, że wielu członków zarządu AIPAC nadal podejrzewa go o „podzieloną lojalność” i nie wierzy, że ma silne uczucia do Izraela „w moich kishkes”.

 

Inną wskazówką niepowodzenia jego polityki bliskowschodniej jest jego wiara, że przywódca Autonomii Palestyńskiej, Mahmoud Abbas, jednoznacznie uznał Izrael i wyrzekł się przemocy, mimo wszystkich dowodów z tym sprzecznych. Obama powiedział, że potrzebuje sposobu, by skłonić izraelskiego premiera, Benjamina Netanjahu i Abbasa do negocjacji i polegał na “utalentowanej grupie dyplomatów”, którzy nie okazali się tak utalentowani, co widać po decyzji zażądania zamrożenia osiedli, czego Palestyńczycy sami nigdy nie żądali. Abbas powiedział później’: “Skoro Ameryka mówi to i Europa mówi to, i cały świat mówi to, chcecie bym ja tego nie powiedział?”

 

Obama wyłącznie poprosił Abbasa, by zakończył podżeganie i przemoc, ale kilka akapitów wcześniej twierdził, że Abbas wyrzekł się przemocy. Palestyńczycy obiecali to w 1993 roku, ale nigdy tego nie zrobili i nie zrobią. Pokazując raz jeszcze, co jest w jego kishkes, Obama powiedział: “Było właściwe proszenie silniejszej strony, by podjęła większy krok w kierunku pokoju”.

 

Obama przelotnie wspomina swoje przemówienie w Kairze. Czego nie przyznaje, to tego, jak ustawiło to jego politykę na błędnej drodze od jego pierwszej podróży zagranicznej. Po pierwsze pokazało jego niechęć do przyznania, że istnieje zagrożenie ze strony radykalnego islamu. Po drugie, jego odmowa wizyty w Izraelu wzmocniła sceptycyzm w sprawie jego   kishkes. Po trzecie, nie wspomina, że po drodze odwiedził Arabię Saudyjską, gdzie król powiedział mu, że nie będzie współpracował z jego inicjatywą pokojową, skazując ją na porażkę od samego początku.

 

Obama mówi, że Abbas był zdenerwowany tym, że Netanjahu nie zamroził budowy w osiedlach we wschodniej Jerozolimie, ale to był wynik błędu Obamy. Przez wezwanie do zamrożenia, Obama zraził Izraelczyków, a przez niemożność zmuszenia Izraela, by zamrożenie obejmowało także Jerozolimę, przekonał Palestyńczyków, że brak mu woli robienia tego, czego od niego oczekiwali po tym, jak dał im do zrozumienia, że zmusi Izrael do kapitulacji wobec ich żądań.  


Istnieje tam jedno stwierdzenie niezwiązane z Izraelem, które warto wspomnieć. Obama pisze: “A co, jeśli rząd zaczyna masakrować nie setki swoich obywateli, ale tysiące, a Stany Zjednoczone mają możliwość, by to powstrzymać. Co wtedy?”  


Dostarczył odpowiedzi przez niezrobienie niczego przez większość swoich czterech lat, ponieważ, jak wyjaśnił, obawiał się, że nie dało się powiedzieć, gdzie zakończą się zobowiązania.


Musimy poczekać na drugi tom, żeby przeczytać, jak Obama uzasadnia katastrofalną umowę nuklearną z Iranem, jego brak reakcji na używanie przez Syrię broni chemicznej i jego ataki na rząd Izraela.


Carter był najbardziej antyizraelskim prezydentem w historii. Jego wrogość – niektórzy nawet nazywają to antysemityzmem – stała się jeszcze bardziej oczywista po jego odejściu z urzędu. Wrogość Obamy wobec Izraela rywalizuje z wrogością Cartera, a jego pamiętniki pozwalają nam zrozumieć, dlaczego. Bardziej niepokoi jednak to, że wielu doradców, którzy przyczynili się do katastrofalnej polityki Obamy, otrzymało kluczowe stanowiska w nowej administracji prezydenta USA, Joego Bidena. Możemy tylko mieć nadzieję, że nauczyli się czegoś ze swoich błędów. Wczesne oznaki nie są zachęcające.  


For Obama, Israel was ‘No Promised Land’

JNS.Org, 2 lutego 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Mitchell Geoffrey Bard

Amerykański analityk polityki zagranicznej, redaktor i autor, który specjalizuje się w polityce USA – Bliski Wschód. Jest dyrektorem wykonawczym organizacji non-profit American-Israeli Cooperative Enterprise i dyrektorem Jewish Virtual Library. Wikipedia (angielski)