Dlaczego giganty Big Tech nigdy nie cenzurują zagranicznych reżimów autorytarnych?


Seth J. Frantzman 2021-01-20

Zrzut z ekranu Twitter @khamenei_ir
Zrzut z ekranu Twitter @khamenei_ir

Od kiedy Twitter zawiesił konto prezydenta USA, Donalda Trumpa, słychać głosy wzywające platformy mediów społecznościowych Big Tech, by zastosowały te samą kontrolę do zagranicznych przywódców, takich jak przywódca Iranu, ajatollah Chamenei. Według tej opinii, choć Trump i inni mogli być zasadnie zawieszeni przez gigantów mediów społecznościowych, jest hipokryzją z ich strony, że nie stosują tych samych standardów do innych za granicą. Powody tego są wielowarstwowe.

Przede wszystkim, stosowanie przez giganty mediów społecznościowych własnych standardów wydaje się arbitralne i szybko zmienia się. Twierdzenie, że rozmaite konta pogwałciły ich reguły, takie jak podżeganie do przemocy, szerzenie błędnej informacji lub mowy nienawiści, może być prawdziwie, ale równie dobrze może pokazywać, jak nieprzejrzyste są te wskazówki.  

 

Ponieważ giganty mediów społecznościowych nigdy nie zostały uregulowane, nie są takie, jak inne przemysły. Nie ma przejrzystego wyjaśniania, dlaczego zamknięto jedno konto, ale nie inne; nie muszą przedstawiać takich wyjaśnień ciałom nadzorującym ani klientom i użytkownikom. Nie muszą zabezpieczać informacji o zablokowanych użytkownikach ani dostarczać organom nadzorczym archiwum zablokowanych tweetów lub postów.  

 

Choć są prywatnymi firmami, nie są takie jak inne przemysły, jak producenci samochodów, linie lotnicze lub stacje telewizyjne, które mogą być w jakiś sposób regulowane i nadzorowane.  

 

Arbitralna natura zwieszeń, zakazów i wewnętrznych reguł mediów społecznościowych oznacza, że praktycznie te firmy mogą robić, co chcą, według własnego kaprysu. Często poddają się społecznym, politycznym lub ekonomicznym naciskom.

 

Na przykład, media społecznościowe zamykały konta, które popierały terroryzm i ekstremizm po powstaniu ISIS w 2014 roku. Do 2018 roku Twitter usunął ponad milion proterrorystycznych kont. Badania pokazują, że było ponad 17 milionów popierających ISIS tweetów.

 

Giganty mediów społecznościowych zawiesiły także “miliony” botów w 2018 roku. W czerwcu Twitter usunął sieci botów związane z Chinami i  Turcją. We wrześniu dobrali się do rosyjskich botów. W wypadku Turcji armia trolli związana z rządzącą partia nękała dysydentów i cudzoziemców; zamknięto około 30 tysięcy kont.

 

Dzisiaj są dwie linie rozumowania o gigantach mediów społecznościowych zamykających konto Trumpa i zabierających się za inne platformy, gdzie gromadzą się zwolennicy Trumpa. „Czystka” treści związanych z Trumpem objęła również ludzi takich jak Rush Limbaugh i były doradca ds. bezpieczeństwa narodowego, Michael Flynn. Usuwanie prawicowych kont działo się już wcześniej. Giganty mediów społecznościowych usunęły Alexa Jonesa i Laurę Loomer w 2018 roku.

 

To znaczy, że usunięcie Trumpa jest kulminacją próby zredukowania przekazu prawicy. Jak właściwie taka treść jest definiowana, nie jest jasne. Twitter powiedział, że chce być bezpiecznym miejscem dla wolnego słowa, ale nie dla obraźliwego zachowania.

 

Zasadniczo istnieją dwa zestawy wskazówek, które leżą u podstaw tych decyzji, jeden z Facebooka i drugi z Twittera. Razem z Google, który jest właścicielem YouTube te platformy dominują i często wydają się koordynować strategię, jak wtedy, kiedy ocenzurowały dostęp do artykułu z “New York Post” o Hunterze Bidenie.

 

W zeszłym roku Twitter zaczął oznakowywać rządowe media. Oświadczył jednak, że utrzyma konta zagranicznych przywódców, ponieważ jest to związane z „interesem publicznym”. Jednak informacje uznane za “wprowadzające w błąd” – czasami przez “sprawdzaczy faktów” – były oflagowywane.  

 

Krytycy zauważają, że wszystkie te skomplikowane decyzje o tym, kogo zakazać i oznakować nie wydają się stosować do zagranicznych rządów. Twitter istotnie ocenzurował tweet przywódcy Iranu, który szerzył dezinformację o szczepionkach przeciwko COVID. Pod koniec listopada jednak odmówił usunięcia tweetu chińskiego polityka, który wprowadzał w błąd mimo że otrzymał skargę z Australii.  

 

Twitter oznajmił, że ten tweet został oznaczony jako “drażliwy”, ale że zagraniczne “wymachiwanie szabelką” jest dopuszczalne. Tweet, o który chodziło, był sfałszowanym zdjęciem, które przedstawiało australijskiego żołnierza z nożem na szyi dziecka. Wprowadzające w błąd komentarze o wyborach w USA były oznakowane, ale sfałszowane zdjęcie australijskiego żołnierza nie. Krytycy zastanawiają się, dlaczego.

 

Powodem, dla którego giganty mediów społecznościowych nie zakazują wprowadzających w błąd i podżegających treści zagranicznych rządów totalitarnych, jest to, że zachodnie rządy nie naciskają na nie, by to robiły. Sprawy wewnętrzne, krajowe, często pisane po angielsku, są na radarze gigantów mediów społecznościowych i są kwestiami zapalnymi. Są to przecież korporacje, które wyrosły w USA, więc mają większą wiedzę o amerykańskiej polityce.

 

To jest część ogólnego, orientalistycznego światopoglądu, który nie widzi zagranicy i polityki za granicą w ten sam sposób, w jaki patrzy na politykę w zachodnich demokracjach. Ten rodzaj paternalizmu skłania do traktowania pełnej nienawiści retoryki takich ludzi, jak najwyższy przywódca Iranu, jako mniej “niebezpiecznej” niż ekstremiści w granicach USA. Zagranicznych ekstremistów postrzega się jako coś bardziej komicznego, nawet jeśli dla ich obywateli ich słowa są śmiertelnie poważne.

 

Demokracje znacznie osłabiły krytykę mediów zagranicznych dyktatur, co często umożliwiło dobrze finansowanym zagranicznym mediom, kierowanym przez takie autorytarne reżimy jak Katar, Rosja, Turcja i inne kraje, na swobodne działanie na Zachodzie, podczas gdy zachodnie media i media społecznościowe są czasami ograniczane za granicą.

 

Ostatnim względem, który wydaje się leżeć u podstaw decyzji niecenzorowania zagranicznych reżimów autorytarnych – także tych, które szerzą dezinformację, podważają demokrację i podżegają do nienawiści – jest to, że giganty mediów społecznościowych nie chcą zostać uznane za narzędzia zachodnich rządów. Gdyby ulegały każdemu żądaniu ze strony prawodawców w USA lub Australii i cenzorowały treści z Chin, Iranu, Rosji lub innych miejsc, ryzykują, że będą za granicą traktowane jako wrogie elementy.

 

To skłoniłoby inne kraje do stworzenia własnych platform mediów społecznościowych, jak to już zrobiły Chiny, potencjalnie zagrażając globalnej hegemonii platform takich jak Facebook i Twitter.

 

Na ogół giganty mediów społecznościowych wydają się szybciej ulegać żądaniom zagranicznych rządów, włącznie z religijnymi ekstremistami w Indonezji, którym udało się doprowadzić do zakazu konta na Instagramie, ponieważ było poświęcone prawom gejów. Zdarza się często, że konta kurdyjskiej mniejszości są zamykane w mediach społecznościowych na żądanie autorytarnego reżimu w Ankarze. Dotyczy to także kont poświęconych wyłącznie językowi i kulturze.  

 

W niektórych wypadkach wygląda na to, że giganty mediów społecznościowych na Zachodzie stały się narzędziami zagranicznych autokratów do rozprawianie się ze swobodami obywatelskimi.

 

Prowadzi to do niesłychanego paradoksu. Firmy założone na Zachodzie, które wyrosły dzięki przyznanym im swobodom, rozprawiają się teraz z użytkownikami w krajach swojego pochodzenia, a równocześnie wydają się akceptować wskazówki przekazywane im przez rozmaite zagraniczne dyktatury.

 

Na przykład, irańscy dysydenci zastanawiają się, dlaczego reżim w Iranie ma niczym nieskrępowany dostęp do mediów społecznościowych, ale oni nie mają. Rosyjscy dysydenci zastanawiają się nad arbitralnym cenzorowaniem pewnych zachodnich aktywistów, zauważając równocześnie, że Moskwa wydaje się wykorzystywać zachodnią niechęć do zapewnienia, że dysydenci w Rosji mają swobodny dostęp do mediów społecznościowych.

 

Aleksiej Nawalny argumentuje, że “ten precedens będzie wykorzystany przez wrogów wolności słowa na całym świecie; także w Rosji. Za każdym razem, kiedy zechcą komuś zamknąć usta, powiedzą: ‘To jest powszechna praktyka. Nawet Trump został zablokowany na Twitterze’”.

 

Wreszcie, to, że giganty mediów społecznościowych nie traktują priorytetowo sprawy usuwania wprowadzających w błąd komentarzy różnych zagranicznych reżimów, ani nie poddają ich sprawdzaniu faktów lub zakazom za podżeganie i tłumią głosy dysydentów w tych krajach, sprowadza się do mniejszego dbania o prawa i życie ludzi w Iranie niż na Zachodzie, szczególnie w USA.

 

Fakt, że irański reżim mógł zabić 1500 protestujących Irańczyków, a jego przywódcy nadal bez żadnych ograniczeń używają zachodnich mediów społecznościowych, podczas gdy ci sami giganci niepokoją się, że demokracja jest podważana przez rozruchy w Waszyngtonie i widzą to jako niebezpieczne podżeganie, ilustruje, że życie Irańczyków jest dla tych wielkich zachodnich korporacji mniej ważne.

 

To samo jest w Iraku: na dysydentów poluje się i zabija ich, zazwyczaj po podżeganiu przeciwko nim online z kont, które nie zostały zbanowane. W Turcji nie zawiesza się żadnego bandyckiego, prawicowego konta, włącznie z tymi, które zamieszczają jawnie antysemickie treści, ale konta kurdyjskich działaczek praw kobiet, które piszą o przepisach kucharskich i o języku, zostają zamknięte.

 

Połączenie ekonomicznych decyzji, publicznego nacisku i paternalizmu jest powodem tego, że główne Tech Giganty nie będą działały przeciwko autorytarnym reżimom, ale będą kontynuowały policyjny nadzór słowa i treści zamieszczanych przez ludzi w zachodnich demokracjach.  

 

Why will the Big-Tech giants never censor foreign authoritarian regimes

Jerusalem Post, 10 stycznia 2021

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska



Seth J. Frantzman


Publicysta “Jerusalem Post”. Zajmował się badaniami nad historią ziemi świętej, historią Beduinów i arabskich chrześcijan, historią Jerozolimy, prowadził również wykłady w zakresie kultury amerykańskiej. Urodzony w Stanach Zjednoczonych w rodzinie farmerskiej, studiował w USA i we Włoszech, zajmował się handlem nieruchomościami, doktoryzował się na  Hebrew University w Jerozolimie.