Hej, panie “Wybitny Żydzie Brytyjski”: bądź człowiekiem i powiedz „Przepraszam”


Noru Tsalic 2020-11-03

Stojący na czele sudańskiej Rady Niepodległości Abdel Fattah al-Burhan spotkał się z Benjaminem Netanjahu już w lutym 2020r.
Stojący na czele sudańskiej Rady Niepodległości Abdel Fattah al-Burhan spotkał się z Benjaminem Netanjahu już w lutym 2020r.

Wiem, wiem, Jom Kipur jest już za nami. Kto jednak powiedział, że jest to jedyny dzień w roku, kiedy musimy mówić „przepraszam”?  


Kiedy kolejny kraj arabski (Sudan) decyduje się na normalizację stosunków z państwem żydowskim, całkiem sporo ludzi jest winne nam wszystkim (i samym sobie) szczerych przeprosin.


Dziennikarze


Upadek dziennikarstwa jest jednym z największych wyzwań dla demokracji XXI wieku. Prawdziwi dziennikarze (czytaj: ludzie, którzy cenią obiektywność, mają szacunek dla faktów i są zdolni do przenikliwej analizy) stają się czymś rzadkim; ubytki w szeregach wypełniają polityczni aktywiści, dla których „dziennikarstwo” jest raczej bronią niż powołaniem. A najsmutniejsze jest to, że uchodzi im to na sucho i nawet nie muszą przyznawać się, że byli w błędzie; głównie chyba dlatego, że ludzie nie zwracają uwagi na ich patetyczne piski.


Zvi Bar’el, na przykład, prawdopodobnie określiłby siebie jako doświadczonego dziennikarza. W izraelskiej gazecie Ha’aretz nosi całkiem poważnie brzmiący tytuł “analityka spraw bliskowschodnich”; nawet ma doktorat z historii Bliskiego Wschodu. Jedną z jego “analiz” opublikowano kilka tygodni temu (po ogłoszeniu umowy z ZEA), pod stanowczym tytułem: “Umowa Izraela z ZEA zapowiada nowe warunki związków z państwami arabskimi”


Niektórzy mogą powiedzieć, że stwierdza rzecz oczywistą – i trudno się z tym nie zgodzić. Nie skarżę się jednak na brak przenikliwości – przywykłem, że tego należy oczekiwać; problem polega na tym, że nigdzie w tym uczonym artykule analityk Bar’el nie wypowiada słów: „Nie miałem racji – przepraszam!”


Bowiem poprzednie “analizy” pana Bar’ela (tj. przed ogłoszeniem ZEA) były zupełnie inne. Na przykład, ta, którą opublikował pod nie mniej sentencjonalnym tytułem:

“Bez rozwiązania sprawy palestyńskiej żadne państwo arabskie nie będzie starało się o stosunki z Izraelem”

Pan Bar’el zaczął tę poprzednią “analizę” od cytowania wygłoszonej w ONZ wypowiedzi Netanjahu:

“Wielu od dawna zakłada, że izraelsko-palestyński pokój może pomóc w stworzeniu szerszego zbliżenia między Izraelem a światem arabskim. Obecnie jednak uważam, że może to działać odwrotnie: a mianowicie, że większe zbliżenie między Izraelem a światem arabskim może pomóc w stworzeniu izraelsko-palestyńskiego pokoju. I dlatego, aby osiągnąć pokój, musimy patrzeć nie tylko na Jerozolimę i Ramallah, ale na Kair, Amman, Abu Zabi, Rijad i inne miejsca”.

Analityk spraw bliskowschodnich w Ha’aretz zabrał się następnie za wyśmiewanie Netanjahu za tę wypowiedź. Nie, żaden kraj arabski, oświadczył nasz przyjaciel z nieugiętą pewnością siebie, nie będzie “starał się o stosunki” z Izraelem, dopóki Izrael najpierw nie wyczaruje “Rozwiązania Sprawy Palestyńskiej”. No cóż, zrobiły to ZEA (według wszystkich oznak, kraj arabski, włącznie z nazwą). A dwa inne (jak dotąd!) poszły w jego ślady.  


Hmm… to kto jest teraz ośmieszony? Przepraszam za język, ale powiedziałbym, że Zvi Bar’el zrobił z siebie dupka. Ktoś powinien mu powiedzieć, że mimo częściowej homofonii, tytuł „analityk” nie pochodzi od słowa „analny”!


To smutna sytuacja, kiedy “analitycy” (i generalnie dziennikarze) zupełnie nie wiedzą, co się dzieje – aż do momentu, kiedy staje się to wiadomością publiczną. Było wiele znaków, jakie mógł dostrzec pan Bar’el. Od lat już Netanjahu rzucał wyraźne aluzje o rychłym pokoju ze światem arabskim; to samo robił Trump. Było powszechnie wiadomo, że już jest znaczne zbliżenie. A jeśli nic innego, to było to wyraźnie powiedziane w najnowszym porozumieniu koalicyjnym. Nie, nie w części o “aneksji” – to zostawmy nieszczęsnym “analitykom”; w części, która mówi:  

“Premier i premier oczekujący będą działali wspólnie i w skoordynowany sposób na rzecz porozumień pokojowych z wszystkimi naszymi sąsiadami i na rzecz regionalnej współpracy […] cały czas mając na celu ochronę bezpieczeństwa i strategicznych interesów państwa Izrael, włącznie z potrzebą zachowania regionalnego bezpieczeństwa, utrzymania istniejących porozumień pokojowych i dążeniem do przyszłych porozumień pokojowych”.   

Słowa “porozumienia pokojowe” pojawiają się aż trzy razy w tym jednym akapicie. Można by pomyśleć, że to wystarczająca aluzja, by wzbudzić ciekawość nawet tępego, zblazowanego „analityka” Ha’aretz.


“Dziennikarze” tacy jak Bar’el nie są jednak nastrojeni na fakty i dowody; powoduje nimi ideologia, wiara. Według “świeckiej religii” pana Bar’ela, Netanjahu i Trump są wiecznymi kłamcami – i nigdy nie można im wierzyć; pragnienie pokoju przez Izrael jest zawsze podejrzane – są to puste słowa, które ukrywają nikczemne zamiary; a dola palestyńskich Arabów jest najważniejsza na całym szerokim, cholernym świecie. Dla pewnego rodzaju pseudoliberałów powyższe zdania są Ewangelią – a nie kwestionuje się Pisma Świętego!


No cóż, nie chcę być zbyt ostry: cenieni analitycy bliskowschodni (nawet ci z doktoratem i – choć trudno w to uwierzyć – nawet ci, którzy piszą do “Ha’aretz”) mogą oczywiście popełnić błąd, tak samo jak my wszyscy. Ale… wybaczcie mi, jeśli skromnie wyrażę moją opinię, że poza oznaką charakteru, przyznanie się do własnych błędów powinno być minimalnym wymaganiem dla zachowania wiarygodności; jeśli już nie pracy.


Przestańmy się jednak czepiać biednego Zvi Bar’ela – w żadnym razie nie jest jedynym winowajcą: właściwie każdy inny “analityk” (i prawdopodobnie także jego pies) zgadzał się z nim. Do niedawna oni wszyscy mówili, że choć arabskie kraje Zatoki nie mają nic przeciwko politycznemu odpowiednikowi ukradkowego seksu z państwem żydowskim, nie śniło by im się nawet sformalizowanie tego związku bez palestyńskiego błogosławieństwa. A jeszcze nie słyszałem, by którykolwiek z tych “analityków” powiedział: “Nie miałem racji”.  


Co doprowadza mnie do następnej kategorii.


Aktywiści „aneksji”


Wszystko, co dotyczy Izraela i Palestyńczyków w sposób gwarantowany przyciąga nieproporcjonalną ilość uwagi ze strony “aktywistów” z osobistymi pobudkami. Niewiele rzeczy jednak wywołało takie szalone strugi nieokiełznanej krytyki jak „aneksja”. Przekonani (głównie przez własne uprzedzenia), że wszystko, czego Netanjahu kiedykolwiek chciał, to ograbienie Palestyńczyków z “ich” ziemi, bardzo wielu ludzi – od New Israel Fund, Yachad, J-Street i innych do zachodnioeuropejskich polityków i senatorów Demokratycznej Partii USA – wystąpiło, by „wyrazić swoje głębokie zaniepokojenie” „planami aneksji”. Przecież, jak oni wszyscy oświadczyli (nie zadając sobie nawet trudu wyjaśnienia, dlaczego) “aneksja” oznacza  koniec rozwiązania w postaci dwóch państw – prawda?


Nawet niektórzy ludzie, którzy autentycznie popierają Izrael, byli zdezorientowani. Dlaczego uprzednio tak bardzo ostrożny Netanjahu nagle stał się tak gorliwy w dokonaniu czegoś „tak radykalnego”? No cóż, jak wielu konsultantów ds. zachowań organizacyjnych powie ci, większość ludzi nie lubi zmian: kiedy mają wybór, na ogół wybierają “zło, które znam”; a przynajmniej opóźniają zapoznanie się z nowym wrogiem. Aby spowodować zmianę, czasami konieczne jest stworzenie kryzysu…   


Wiemy teraz, że umowa z ZEA była przygotowywana przez wiele miesięcy. I nie potrzeba mieć doktoratu z historii Bliskiego Wschodu, żeby zrozumieć, dlaczego ostatecznie doszła do skutku.   

Dokonała tego groźba “aneksji” – i coś więcej. Słowami „pracownika Białego Domu” (cytowanymi przez Walla i „Times of Israel”):

“Rozmawialiśmy o tym [o normalizacji stosunków Izrael-ZEA] przez ponad rok, ale sprawa aneksji stworzyła atmosferę, w której umowa stała się bardziej osiągalna”.

To wydaje się sprzeczne z intuicją tylko takim ciemnym jak tabaka w rogu „analitykom” i zielonym (a nie chodzi mi tylko o „Partie Zielonych”) europejskim politykom. W polityce bliskowschodniej “aneksja” nigdy nie była nieuchronnie zbliżającą się “katastrofą”; nie, była znakomitym gambitem: dostarczyła Emiratczykom okazji do “uratowania Palestyńczyków” i „uratowania pokoju” – a wszystko to przez zrobienie tego, co i tak chcieli zrobić. Jeśli chodzi o Netanjahu, to “niechętnie zgodził się” zrezygnować z czegoś, czego w rzeczywistości nie chciał zrobić (chyba że w znacznie bardziej sprzyjających okolicznościach), w zamian za pokój z wschodzącą gwiazdą świata arabskiego. Obie strony osiągnęły nie tylko swój cel – ale znalazły także sposób sprzedania wyników swoim krajowym wyborcom.   


Zapytacie, czy to jednak naprawdę był gambit. Czy też Netanjahu ktoś w ostatniej chwili “wyperswadował” te nikczemne „plany aneksji”?


Hmm, jakie plany – proszę, powiedzcie mi? „Anektowanie” ziemi (tj. rządzenie nią jako częścią suwerennego terytorium Izraela) jest całkiem dużą operacją logistyczną. Obejmuje założenie (a przynajmniej delegowanie) rządowych biur, instalacji bezpieczeństwa, ośrodków władzy. Jako minimum musi być przegrupowanie zasobów militarnych. Niemniej nie było żadnych przygotowań – ani nawet szkiców; żadnego planu nie przedłożono do aprobaty; żadne miejsca nie zostały zaznaczone, nie poruszyła się ani jedna jednostka armii. Nie tylko ludzi na ulicy, ale ministrów i dowódców wojskowych pozostawiono z zastanawianiem się, co – jeśli cokolwiek – zostanie anektowane: kilka symbolicznych hektarów? Dolina Jordanu? 30% Zachodniego Brzegu?     


Plany?  Nie było żadnych “planów”.  A jak myślicie, dlaczego?


“Aneksja” była sfabrykowanym kryzysem, który umożliwił przywódcom ZEA przedstawić normalizację stosunków jako rozwiązanie.


Jeśli chodzi o “aktywistów przeciwko aneksji”, żaden – z tego, co wiem – nie przyznał, jak dotąd, że się mylił. W rzeczywistości bardzo niewielu uznało za stosowne wyrażenie ulgi wobec „zawieszenia planów aneksji”. Pokazując albo intelektualna nieuczciwość, albo – co bardzie prawdopodobne – tylko czystą głupotę.


„Antyrasiści”


Należy przeprosić za więcej niż tylko za ciężką przesadę w sprawie “aneksji”. Parę lat temu przypadkiem wdałem się w dyskusję z czołową aktywistką z New Israel Fund – UK.  Byliśmy w niewielkiej grupie i rozpoczęła tyradę o “rażącym rasizmie”, jaki – jej zdaniem – cechuje całe społeczeństwo izraelskie; dość agresywnie zażądała ode mnie, bym to potępił. Odpowiedziałem, że bezwarunkowo to potępiam; i dodałem, że niestety, istotnie istnieje obrzydliwy rasizm w Izraelu – dokładnie tak samo jak w USA, Wielkiej Brytanii i innych krajach. „O nie – powiedziała z czymś, co mogę jedynie nazwać zimnym gniewem. – Jest znacznie, znacznie więcej rasizmu w Izraelu”. Chciałem poprosić ją o dowody popierające tak ciężkie oskarżenie – ale wyraźnie dawała do zrozumienia, że jeśli nie przyznam, że Izrael jest bardziej rasistowski niż wszystkie inne kraje, nie interesowała jej żadna debata ze mną.  


Od lat już w pewnych kręgach modne jest oskarżanie nie tylko Netanjahu, nie tylko “izraelskiego rządu”, ale “izraelskiego społeczeństwa” en-bloc o rasizm, o bezduszność i brak pragnienia pokoju, o “kradzież ziemi” i inne grzechy.


“Dowodami” zazwyczaj są “izraelskie zachowanie” (według narracji i interpretacji oskarżycieli), upolitycznione sondaże opinii publicznej (z pytaniami, jakich nie stawia się nikomu innemu poza Izraelczykami) i “anegdotyczne dowody” – a wszystko to pokazuje “głęboko zakorzeniony antyarabski rasizm” i inne nikczemne postawy.


Tych “izraelskich postaw” używa się następnie do wzywania do międzynarodowych “nacisków” na Izraelczyków – po których, jako rasistowskich podżegaczach wojennych, nie można się spodziewać, że dobrowolnie zawrą pokój.   


Jeśli mowa o sondażach opinii publicznej, to przeprowadzono taki sondaż po ogłoszeniu o porozumieniu z ZEA: niemal 80% “izraelskiego społeczeństwa popiera porozumienie z ZEA zamiast “aneksji”; mniej niż 17% wyraziło odwrotną opinię. W rzeczywistości, od momentu tego ogłoszenia cały kraj jest w świątecznym nastroju. Wygląda na to, że mimo ich zakorzenionego antyarabskiego rasizmu i braku pragnienia pokoju, Izraelczycy marzą o podróżowaniu do ZEA, robieniu tam interesów, o tym, by Arabowie z Emiratów odwiedzali Izrael i robili interesy w żydowskim państwie. Setki Izraelczyków na Twitterze starało się zawrzeć przyjaźń z Arabami, którymi rzekomo gardzą z powodu rasistowskich uprzedzeń…  


I nie byli to tylko ludzie z ulicy: tak bardzo oczerniany “prawicowy rząd Izraela” jednogłośnie poparł Porozumienia Abrahamowe – co zrobili też posłowie, reprezentujący w parlamencie “skrajnie prawicowe” partie opozycyjne. W rzeczywistości, jedyną izraelską partią, która głosowała przeciwko pokojowym stosunkom ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi była … Zjednoczona (Arabska) Lista! Nie trzeba mówić, że żaden z “aktywistów pokoju” nie skrytykował izraelskich- arabskich posłów za to stanowisko. Pseudoliberałowie – jak wiemy – widzą tylko błędy Żydów.     


“Wybitni Żydzi brytyjscy”


Jest jednak ktoś jeszcze, kto powinien przeprosić izraelskie społeczeństwo – i własną społeczność. Kilka miesięcy temu 40 “wybitnych Żydów brytyjskich” napisało list do ambasadora Izraela w Londynie z protestem przeciwko “aneksji”. Co jest w tym złego, zapytacie? Z pewnością brytyjscy Żydzi – czy „wybitni”, czy nie, mają prawo pisać do ambasadora żydowskiego państwa? Oczywiście, że mają; wybrali jednak dość dziwaczny sposób zrobienia tego. Widzicie, gdybym chciał wysłać list (czy to do ambasadora, czy sympatycznego pana, który sprząta ulicę przed ambasadą, nie ma znaczenia) użyłbym niezawodnych usług Brytyjskiej Poczty Królewskiej. Oczywiście, ja nie jestem “wybitny”; gdybym był z choć odrobinę „wyższej klasy”, mógłbym użyć kuriera – albo wysłać osobistego służącego, by zaniósł list do ambasady. Nie to jednak zrobili nasi “wybitni Żydzi”; nie, oni opublikowali swój list w gazecie. Zapytacie, w której gazecie? Jak to, oczywiście w Ha’aretz – gdzieżby indziej?! 


A co napisali ci “wybitni Żydzi”? No cóż, wyrazili “bezprecedensowy poziom zaniepokojenia”.  Jak również następującą „analizę”:

“Jeszcze nie widzieliśmy argumentu, który przekonałby nas, oddanych syjonistów i żarliwie otwartych przyjaciół Izraela, że proponowana aneksja jest konstruktywnym krokiem. Zamiast tego, będzie to naszym zdaniem pyrrusowe zwycięstwo, mnożące polityczne, dyplomatyczne i ekonomiczne trudności bez otrzymania żadnych namacalnych korzyści”.   

Nie trzeba dodawać, że były tam jeszcze inne bardziej “soczyste” akapity, wszystkie wiernie i ze złośliwą satysfakcją przedrukowane przez innych „przyjaciół Izraela” – takich jak Guardian i BBC.


Sądząc po powyższym, stanowczym oświadczeniu, może kusić myśl, że ci “wybitni” są wszyscy wysokiej klasy specjalistami w sprawach polityki bliskowschodniej. Ale… nie, nie są. Nie są nawet analitykami ds. Bliskiego Wschodu Ha’aretz. Większość z nich to politycy i biznesmeni, a kilku jest nawet politycznymi aktywistami przebranymi za rabinów.  


Nie jest jasne, dlaczego ci ludzie (którzy żyją w Wielkiej Brytanii, płacą podatki w Wielkiej Brytanii i nie muszą służyć w armii w Wielkiej Brytanii) ośmielają się publicznie mówić Izraelczykom, co mają robić? Zastanawiam się, co czuliby, gdyby 40 “wybitnych Żydów izraelskich” opublikowało list w “Guardianie” z oświadczeniem, że “jeszcze nie widzieliśmy argumentu, który przekonałby nas, że Brexit jest konstruktywnym krokiem”?


Dlaczego te aroganckie kutasy myślą, że rozumieją potrzeby i interesy Izraela lepiej niż wybrani przedstawiciele izraelskiego społeczeństwa? Dlaczego widzą siebie jako odpowiedzialnych dorosłych, podczas gdy patrzą na izraelskich przywódców (z których część przez wiele lat zajmowała stanowiska o olbrzymiej odpowiedzialności w rządzie i/lub siłach bezpieczeństwa) jako niewiele więcej niż dzieci?


Większość z nich wierzyła, że Netanjahu – ten nowy Czyngis-Chan, równie lekkomyślny, prymitywny i skłonny do niszczenia, jak stary – właśnie powoduje olbrzymią katastrofę dla państwa żydowskiego i całego narodu żydowskiego. Spokojniejsza, trzeźwiejsza analiza mogła przekonać, że Netanjahu w żadnym razie nie jest lekkomyślny. Z pewnością, podobnie jak Trump, Netanjahu nie jest wszystkim do smaku. Darzcie sobie tego człowieka nienawiścią, jeśli tak chcecie; pogardzajcie nim za jego cygara, lody, jego domniemaną korupcję, jego złośliwą żonę lub jego niezaprzeczalne osiągnięcia. Ale lekkomyślny? Jeśli już, to ten facet jest raczej wyrachowanym sukinsynem. Netanjahu może grać o wysokie stawki – ale jego grą są szachy, a nie tryktrak: on nie rzuca kośćmi.


W sumie to demarché „wybitnych” nie było zaskoczeniem – większość z nich powiedziała lub zrobiła coś głupiego w przeszłości. Niestety, do ich szeregów dołączyli tym razem także ludzie tacy jak Howard Jacobson, którego szanuję. Co cię napadło, drogi Howardzie, żeby dodać twoje nazwisko do tej haniebnej listy?


Wiem, wiem: jesteśmy daleko poza Jom Kipur. Ale nie poza odkupieniem, jeszcze nie. Nie jest za późno. Proszę: bądź człowiekiem i powiedz  „Przepraszam”.  

 

Hey, Mr. ‘Prominent British Jew’: be a mensch and say ‘I’m sorry!’

Politically-incorrect Politics, 24 października 2020

Tłumaczenie: Małgorzata Koraszewska

 



Noru Tsalic

Izraelski inżynier i bloger, obecnie pracuje w Wielkiej Brytanii.